Sen czy śmierć?

"Gdy przyjdzie sen" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr Ludowy w Krakowie

Ludzie z wiosek i malutkich miast mają najczęściej jedno marzenie: wyjechać do dużego miasta. Takie prawdziwe, duże miasto urasta w ich wyobraźni do rangi ostatecznie utopijnego miejsca, w których czeka ich lepsze życie. Sława, pieniądze, a przede wszystkim – praca. Betonowe molochy mają oferować spełnienie zawodowe, mnóstwo możliwości rozwoju i podniesienie swego statusu społecznego. Małgorzata Bogajewska pokazuje, że „Gdy przyjdzie sen" – nie zawsze jest on tym, czego naprawdę byśmy chcieli, a każda szczęśliwa moneta ma swój mroczny rewers.

 

Kiedy wchodzimy na widownię, możemy na scenie obserwować już sprzątaczkę, która z pełną podziwu gorliwością i dokładnością myje podłogę. Kończy pracę idealnie przed godziną rozpoczęcia spektaklu. Nadzoruje ją milczący, elegancko ubrany mężczyzna. Zaraz po wyjściu kobiety – rygluje drzwi od sali teatralnej, wpuszcza na scenę bohaterów specjalnym wejściem. Przez dwie godziny nikt nie będzie miał prawa opuścić tego miejsca. Orientujemy się, że mimowolnie będziemy świadkami przesłuchania.

Historia toczy się wokół losów wsi, a jej główną bohaterką jest młoda dziewczyna, która czuje, że nie pasuje do tego miejsca. Co prawda, ma nawet dziecko ze swoim miejscowym chłopakiem, ale nie przeszkadza jej to zdradzić go i w akcie desperacji wyjechać. Życie w mieście okazuje się się jednak dla niej od samego początku również nieszczęśliwe i pełne pokus. Jej niedoszły mąż zostaje we wsi ze swoją toksyczną matką i nieoczekiwanie zostaje milionerem. Wygrana okazuje się jednak przekleństwem.

Na aktorów w tym spektaklu patrzymy jak zahipnotyzowani. Każda postać jest charakterystyczna i wyrazista. Aktorstwo jest tutaj najwyższej próby. Wszyscy są cały czas na scenie, żywo reagują na opowieści innych. W ten sposób zyskujemy wielogłosowość narracji, a jednocześnie z przerażeniem obserwujemy, ile jest tu podskórnej nienawiści, ukrytej zazdrości i bezwzględności w ocenianiu innych i wymierzaniu kary. Wszystko jest dla nich czarne albo białe. Sen oznacza śmierć. Zarówno realną, jak i symboliczną. Spełnienie marzenia, to metaforyczny czas, gdy ten sen przychodzi. Sen to osłabienie czujności. Sen to wymarzony wyjazd, spełniona miłość czy nagłe bogactwo. To wszystko jest także niezmywalnym piętnem, o którym bliżsi i dalsi sąsiedzi, znajomi oraz przyjaciele nie dadzą zapomnieć. Spełnienie marzenia uwalnia niepohamowaną zazdrość.

W opowieściach postaci dużo jest opisów krwi, błota, brudu, jednostkowego cierpienia. Jednak nie uświadczymy tu narzędzi zbrodni czy okaleczeń. Podążamy za słowem aktorów, którzy większość rzeczy jedynie zaznaczają gestami. Resztę podpowiada nam wyobraźnia. Są to bardzo intensywne psychicznie dwie godziny. Mimo, że niektóre dialogi mają komiczny rys, to jednak po chwili śmiech zamiera na wargach. Rubaszny dowcip wybrzmiewa tu okrutnie.

Teraz na myśl przychodzi refleksja na temat sprzątaczki, która przygotowywała pomieszczenie. Mała, jaskrawo oświetlona salka przywodzi na myśl jakąś katownię, w której podłoga nieraz zalana była pewnie krwią, której trzeba się szybko i dokładnie pozbyć. Milczący mężczyzna może być prokuratorem, ponieważ widać, że bohaterowie czują przed nim respekt. Jednocześnie snują opowieść z dbałością o szczegóły – nawet te, które czasem niemal przekraczają wyobraźnię.

Kiedy spektakl się kończy, zapada milczenie. Powoli zaczynamy odczuwać ulgę, że dotrwaliśmy do końca: znamy już finał tej nieprawdopodobnej (ale czy na pewno?) historii. W naszej wyobraźni scena jest zalana krwią, bohaterowie sponiewierani, społeczność zhańbiona. Nadal jednak mamy przed sobą to samo małe pomieszczenie. Coś na kształt sali przesłuchań i zgromadzonych w niej ludzi. Wszyscy są zgnębieni, ponieważ musieli przeżywać tę historię na nowo, angażować emocje, jednocześnie trzymając się faktów. Ale wokół jest czysto.

Gdyby ten tekst wzięła na warsztat Agata Duda-Gracz, scena naprawdę byłaby zalana krwią, a w tle widzielibyśmy zgliszcza. Przez cały spektakl nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że byłby to idealny tekst do realizacji właśnie dla Dudy-Gracz, ponieważ głównie z takich widowisk ją znamy. Surowe zasady małych społeczności, myślenie magiczne i samosądy – takie motywy znajdziemy najczęściej u Dudy-Gracz. I nawet tak jak w jej spektaklach: w „Gdy przyjdzie sen" aktorzy na koniec zastygają na swoich miejscach i pogrążają się w posępnym milczeniu, nie opuszczając sceny.

Małgorzata Bogajewska potraktowała realizację ascetycznie, jeżeli chodzi o scenografię, ale dzięki temu w genialny sposób skumulowała emocje maksymalnie. Postaci nie mają drogi ucieczki: wszystko dzieje się w jednym, małym pomieszczeniu, w którym wszyscy siedzą ciasno obok siebie. Proste, drewniane krzesła, nad głowami świetlówki, które jedynie delikatnie zmieniają kolor. Spektakl opiera się na tekście: jest mocny i daje do myślenia. Opowieści bohaterów trzymają w napięciu od pierwszego do ostatniego słowa. Kolejne zdania są zagłębianiem się w mrok ludzkich losów, które toczą się gdzieś obok wielkich metropolii. Tutaj wszystkim trzeba dzielić się równo: zarówno snami, jak i śmiercią. Jeśli tylko ktoś spróbuje przekroczyć zaklęty krąg i wyłamać się w jakikolwiek sposób: społeczność na pewno mu tego nie daruje.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
30 sierpnia 2018

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia