Śląskie słowo "borok"
rozmowa z Barbarą Lubos-Święs"To było szalenie kuszące - skonstruować postać od początku do końca, precyzyjnie i wnikliwie w nią wejść, rozłożyć ją na czynniki pierwsze. Praca na planie na pewno bardzo rozwinęła mnie warsztatowo." - rozmowa z Barbarą Lubos-Święs, aktorką Teatru Śląskiego, odtwórczynią tytułowej roli w filmie Ingmara Villqista i Adama Sikory pt. "Ewa"
Sztajgerowy Cajtung: Okazją do naszego spotkania jest film „Ewa”, który widzowie Chorzowskiego Teatru Ogrodowego zobaczą przed jego oficjalną premierą planowaną na drugą połowę września. Zagrałaś w tym filmie główną rolę – kobiety, która poświęcając się dla rodziny posuwa się do prostytucji. Co ta rola zmieniła w Twoim aktorstwie?
Barbara Lubos-Święs: Jak każda rola – mała, duża czy średnia pozwala poszerzyć warsztat. W swojej dotychczasowej pracy nie miałam przyjemności zagrać prostytutki – ani w kinie, ani w teatrze. Po przeczytaniu scenariusza miałam obiekcje, czy przyjąć tę rolę. Myślałam sobie, czy dam radę – skomplikowana postać i trudny temat. Z drugiej strony rzadko zdarza się nam aktorom teatralnym dostawać propozycje do filmów, tym bardziej kinowych, więc pomyślałam, że nie można zawracać, trzeba zmierzyć się z tą postacią, jak i samym tematem. Jednak nie miałam takiego doświadczenia, jeśli chodzi o pracę przed kamerą. Wcześniej było kilka filmów z Lechem Majewskim i Maciejem Pieprzycą, ale zwykle były to role epizodyczne. Teraz po raz pierwszy zaproponowano mi główną rolę. To było szalenie kuszące – skonstruować postać od początku do końca, precyzyjnie i wnikliwie w nią wjeść, rozłożyć ją na czynniki pierwsze. Praca na planie na pewno bardzo rozwinęła mnie warsztatowo.
Sz.C.: A jak to się stało, że to właśnie Ty zagrałaś Ewę? Był jakiś casting do tej postaci?
B.L-Ś.: Do filmu odbył się casting, w którym oczywiście wzięłam udział. Z Adamem Sikorą po raz pierwszy spotkałam się przy filmie „Angelus” Lecha Majewskiego, w którym do zagrania miałam niewielką rolę. Po kilku latach doszło do kolejnego spotkania, kiedy to w Teatrze Śląskim filmował próby i robił multimedia do spektaklu „Makbet”. Poza tym Adam widział też korezowego „Cholonka”, spektakl który w całości gramy gwarą śląską. Mówił mi, że pisząc wspólnie z Ingmarem scenariusz zakładał, że mogłabym zagrać Gizę. I ostatecznie tak się stało.
Sz.C.: Najczęściej obsadzana jesteś w rolach kobiet twardo stąpających po ziemi, kobiet o silnych charakterach. Jaka jest Ewa?
B.L-Ś.: Ewa nie jest postacią tak silną. Usłyszeliśmy nawet zarzut, że mimo tego, iż zawalczyła o życie, szukając pracy i podejmując się takiego a nie innego zajęcia, jest zbyt naiwna. Z jednej strony Ewa – właściwie nie Ewa, bo film nosi tytuł „Ewa” a moja bohaterka to Giza od imienia Gizela – postanawia wziąć życie w swoje ręce. Jej mąż nie ma pracy, poddał się i to ona podejmuje walkę o byt i przetrwanie. I rzeczywiście w tym jest silna i konsekwentna – ujęła mnie przewrotność tej postaci. Do tej pory najczęściej grałam silne charaktery. Gdyby Giza taka była, nie przyjęłaby pracy prostytutki. Jednak ciąg wydarzeń w jej życiu sprawił, że bezwiednie poddała się temu, co przyniósł jej los. Zrobiła to bardziej z bezsilności niż wielkiej siły. Giza utkana jest z bardzo różnych emocji. Owszem są sceny, w których widać, że ma moc. Jednak generalnie jest bardzo słaba i krucha, o czym świadczyć może fakt, że nie radząc sobie z życiem i problemami sięgnęła po alkohol. Mimo wielu tragicznych sytuacji, z którymi musiała się zmierzyć, tłamsi w sobie ogromny ból i słabość. Ona jest zupełnie inna niż te postacie, które do tej pory grałam. Mam takie pragnienie, żeby zagrać teraz kogoś zupełnie innego, utkanego z całkowicie innych emocji, z takiej prawdziwej wrażliwości, wycofanego. Z wielkim sentymentem wracam właśnie do postaci Iriny z „Trzech sióstr” Czechowa. Mój mąż, Artur – również aktor, zawsze mówi mi, że ponieważ gram takie „silne baby” widzowie już dawno zapomnieli, że na scenie potrafię być delikatna i krucha. Prywatnie jestem zupełnym zaprzeczeniem tych kobiet, które kreuję na scenie. Patrząc na film „Ewa” myślę, że jego ogromnym walorem i największą wartością jest to, że gramy jak „naturszczyki”. Tu nie ma kreacyjnego grania – jest tylko prawda, prostota i stonowanie. Tego wymagali od nas reżyserzy. Nie szukania wielkim emocji, bo w tym filmie nie ma na nie miejsca. Myślę, że przez to ten obraz stał się tak prawdziwy i wiarygodny.
Sz.C.: Jak najtrafniej określić Twoją postać?
B.L-Ś.: Gizę najpiękniej określa śląskie słowo „borok”. W języku polskim nie znajdziemy chyba podobnego określenia na człowieka. Zarówno ona jak i jej mąż są ludźmi, którzy nie potrafią sobie w życiu poradzić – nie umieją pomóc sobie nawzajem, im również nikt nie potrafi pomóc. Chwytają się życia, jak mogą, chcą przetrwać, jednak kompletnie im się to nie udaje.
Sz.C.: Wyjaśnijmy więc naszym czytelnikom skąd ta różnica imion. Film nosi tytuł „Ewa”, zaś główna bohaterka ma na imię Gizela.
B.L-Ś.: Powód jest prosty. Po pierwsze tytuł jest nawiązaniem do pierwszej kobiety – Ewy, w kontekście której również można rozpatrywać główną bohaterkę. Głównie jednak chodzi o kobietę, której życie stało się kanwą do napisania scenariusza filmu. To właśnie te dwa fakty zadecydowały, że obraz, który wspólnie stworzyliśmy nosi tytuł „Ewa”, zaś moja bohaterka ma na imię Gizela.
Sz.C.: Miłośnicy rodzimego kina – szczególnie tego, którego akcja działa się tutaj na Śląsku, mogli Cię już oglądać na dużym ekranie m.in. w filmach „Barbórka”, „Zgorszenie publiczne”, „Benek” czy „Angelus”. Jednak rola w filmie „Ewa” jest Twoją pierwszą tak znaczącą. Otrzymałaś nagrodę za główną rolę żeńską podczas The 7th Annual New York Polish Film Festival. Jakie to uczucie być docenioną na tak prestiżowym festiwalu?
B.L-Ś.: To bardzo miłe uczucie. Tym bardziej miło było mi ją odbierać, że nagroda, którą otrzymałam po raz pierwszy nazywana została imieniem Elżbiety Czyżewskiej, aktorki, która stworzyła cudowne kreacje aktorskie i która od wielu lat w tym festiwalu brała udział, mieszkała w okolicy i bardzo była z nim zżyta. A przy okazji wyjazdu do Stanów Zjednoczonych poznałam ciekawych ludzi, mogłam zwiedzić kawałek świata – taka miła otoczka przy produkcji „Ewy”.
Sz.C.: To chyba nie jedyna nagroda dla filmu „Ewa”.
B.L.-Ś.: Nie jedyna. Andrzej Mastalerz – odtwórca głównej roli męskiej dostał nagrodę aktorską na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Filmowej "Prowincjonalia" we Wrześni, Adam Sikora i Ingmar Villqist otrzymali nagrodę za debiut na festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu a także na The 7th Annual New York Polish Film Festival. Dodatkowo nagrodą podczas festiwalu Regiofun w Katowicach uhonorowana została producentka filmu – Magdalena Nowacka.
Sz.C.: Jeśli się nie mylę, to film „Ewa” jest debiutem fabularnym duetu Ingmar Villqist – Adam Sikora. Jak wyglądała współpraca na planie?
B.L.-Ś.: Bardzo dobrze. Reżyserzy świetnie się dogadywali między sobą. Byli bardzo zgodni we wszystkim, doskonale wiedzieli, czego oczekiwali od siebie i od nas aktorów. Zdarzały się momenty, że w trakcie zdjęć, szczególnie Ingmar, dopisywał nowe teksty – dzieło powstawało tu i teraz. To sprawiało, że w naszej pracy nie było miejsca na rutynę i przewidywalność. Dla Ingmara praca przy „Ewie” z pewnością była niesamowitą przygodą. Był bardzo skupiony, wyciszony i do każdego zadania podchodził z wielką pokorą w stosunku do samego siebie jak i aktorów. Film to materia, z którą spotkał się zawodowo po raz pierwszy – jest reżyserem teatralnym i dramaturgiem. Pracując na planie czuliśmy, że powstaje jednocześnie bardzo trudny ale i piękny film. Współpraca była cudowna. Z Ingmarem nie miałam okazji pracować wcześniej, ale być może jeszcze kiedyś nasze drogi się spotkają – tym razem w teatrze.
Sz.C.: Nie jest tajemnicą, że przed kamerą często towarzyszy Ci starsza córka – Justyna. Będzie również aktorką, jak jej rodzice?
B.L.-Ś.: Tego nie wiem. Justyna na pewno ma duszę artystyczną – pięknie śpiewa, gra na gitarze, pisze teksty i wolałabym, żeby swoją przyszłość związała raczej z muzyką. Mimo to wydaje mi się, że zdążyła już połknąć nieco bakcyla kinowego – zagrała w dokumencie „Katastrofy górnicze”, później w „Zgorszeniu publicznym”, „Drzazgach”. Nie były to duże sceny, ale jednak miała okazję poczuć tę niezwykłą atmosferę przed kamerą – wyczekiwania na ujęcie, charakteryzacji. Jednak jaka będzie jej przyszłość i co przyniesie życie tego nie jestem w stanie przewidzieć.
Sz.C.: Jesteś głównie aktorką teatralną. Pracowałaś w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, sosnowieckim Teatrze Zagłębia, obecnie można Cię oglądać na scenach Teatru Śląskiego i Teatru Korez. Poświęciłabyś teatr dla filmu?
B.L.-Ś.: Oj, to w ogóle nie wchodzi w grę. Sukces na szeroką skalę można odnieść mieszkając w Warszawie i będąc na każde wezwanie. Poza tym aktorzy, którzy cenią sobie ten zawód, zawsze na pierwszym miejscu stawiają teatr. Film i sztuka teatralna to zupełnie inna praca. Jedna i druga jest fascynująca i cudownie, że nam aktorom teatralnym zdarzają się takie propozycje. Wiadomo, że chciałoby się więcej, bo taka przygoda na planie sprawia, że przestajemy być anonimowi, co jakby nie było również jest ważne. Ja mam to niezwykłe szczęście pracować na różnych scenach, bo poza Teatrem Śląskim jest Teatr Korez, gdzie aktor realizuje się w trochę inny sposób. Inny jest repertuar, inny jest też – dzięki kameralności Korezu – sposób grania. Te spotkania na scenie z aktorami różnych teatrów są wyjątkowe, bardzo budujące i rozwijające.
Sz.C.: Serdecznie dziękuję za rozmowę.