Słowo o łódzkim jubileuszu
w Teatrze Wielkim w ŁodziNiech mi towarzysze łódzkiej operowej pracy, bywalcy spektakli mojego dziesięciolecia, wreszcie obecna wspaniała załoga Teatru Wielkiego wybaczą, że pozostawiam innym rozprawianie o czasach nam bliższych. Zapewne uczynią to sprawiedliwie i nie przeoczą niczego, co zapewne mnie zdarzyło się w tym krótkim tekście - pisze Sławomir Pietras w Angorze.
Niech najnowszą historią łódzkiej sceny operowej i jej dniem dzisiejszym zajmą się obecni włodarze, teatralni komentatorzy i liczne gremia współtwórców oblicza Teatru Wielkiego, których działania obserwuje na co dzień cierpliwa łódzka publiczność.
W dniach 60-lecia stałej sceny operowej w Łodzi spróbuję sięgnąć do jej dziejów dużo wcześniejszych niż moja dyrekcja.
Operę Łódzką założyli i zbudowali poznaniacy: prof. Władysław Raczkowski (dyrygent i chórmistrz), Zygmunt Latoszewski (wybitny kapelmistrz i superprofesjonalny dyrektor), Antoni Majak (wybitny bas, reżyser i kierownik artystyczny), Feliks Parnell (wielki choreograf, twórca łódzkiego baletu). W gronie tym było jeszcze więcej przybyszów z Poznania, którzy przynieśli tu z sobą wiedzę, umiejętności, profesjonalizm w pracy, dobry obyczaj teatralny, talenty i pracowitość. A co najważniejsze, osiedli w Łodzi na stałe, mimo że raczkujący zespół operowy tułał się po obcych scenach, a do wybudowania gmachu przy placu Dąbrowskiego było jeszcze daleko.
Z tych czasów pamiętam "Bal maskowy" z Jadwigą Pietraszkiewicz, dopiero co przybyłą z Wilna, "Lakme" z debiutującą Delfina Ambroziak, "Casanovę" z młodym Tadeuszem Kopackim i okropną inscenizację "Halki" z Weroniką Kuźmińską i Romualdem Spychalskim, zresztą pięknie śpiewającymi. Mało kto wspomina ówczesny ambitny repertuar baletowy z "Paradami" Parnella, "Coppelią", "Giselle" i "Panem Twardowskim".
Na kartach dziejów opery polskiej pozostało - poza już wspomnianymi - grono wspaniałych łódzkich solistów: Zofia Śliwińska, Lidia Skowron, Zofia Rudnicka, Izabela Strzałkowska, Edward Kamiński, Igor Mikulin. W latach sześćdziesiątych w obliczu zbliżającego się otwarcia Teatru Wielkiego dołączyli do nich: Adam Duliński, Jerzy Orłowski, Henryk Kłosiński, Marian Woźniczko, Teresa May-Czyżowska, Władysław Malczewski, Teresa Kubiak, Alicja Pawlak, Halina Romanowska, Eugeniusz i Elżbieta Niziołowie. Z tego zacnego grona jubileuszu 60-lecia doczekali tylko: Delfina Ambroziak, Tadeusz Kopacki, Roman Werliński, Zdzisław Krzywicki, Jerzy Jadczak, Romuald Spychalski, Andrzej Saciuk, Izabela Nawe i Tomasz Fitas. Podczas uroczystości powinni oni należne hołdy i podziękowania odebrać w imieniu swoim i nieobecnych już kolegów.
Szczególnym sentymentem otulam nieżyjącego danceur noble Eugeniusza Jakubiaka i jego wspaniałą partnerkę Iwonę Wakowską, którzy pod baletową dyrekcją Witolda Borkowskiego stanęli na czele świetnego wówczas zespołu, otwierającego bogaty repertuar baletowy nowo otwartej sceny z "Panem Twardowskim", "Jeziorem łabędzim", "Romeo i Julią", "Sylfidami", "Harnasiami", "Weselem w Ojcowie" i "Córką źle strzeżoną".
Kierownik literacki Stanisław Dyzbardis, dyrektor administracyjny Włodzimierz Piekut, artystyczny - Zygmunt Latoszewski i naczelny - Stanisław Piotrowski stanowili ekipę kierowniczą pierwszych sześciu lat świetności Teatru Wielkiego w Łodzi. Ten ostatni w roku 1982 zarekomendował mnie - jak się okazało - na 10 lat kontynuowania swojego dorobku. Jeśli czasem zdarza się, że ktoś porównuje dokonania mojej ekipy z tamtą, nazywając te okresy najlepszymi w dziejach operowej Łodzi, sprawia mi to niezmiennie głęboką satysfakcję i rozbrajającą przyjemność.
A w odległej już przeszłości nikt mnie tak nie zaszczycał jak prof. dr Zygmunt Latoszewski - legendarna postać polskich przywódców operowych - gdy zwracając się do mnie, mówił: Panie Kolego!
Niech mi towarzysze łódzkiej operowej pracy, bywalcy spektakli mojego dziesięciolecia, wreszcie obecna wspaniała załoga Teatru Wielkiego wybaczą, że pozostawiam innym rozprawianie o czasach nam bliższych. Zapewne uczynią to sprawiedliwie i nie przeoczą niczego, co zapewne mnie zdarzyło się w tym krótkim tekście.
Dodam tylko, że nie byłoby operowej Łodzi w obecnym kształcie, gdyby nie wieloletni upór w budowaniu nowego gmachu pewnej prostej łódzkiej tkaczki, która przyjaźniła się z Władysławem Gomułką i była I sekretarzem KW PZPR. Wierzyła ona, że ciężko pracującym w tym mieście ludziom należy się Teatr Wielki, opera, piękne wnętrza, podniosła atmosfera i wyrafinowana sztuka. Nazywała się Michalina Tatarkówna-Majkowska, co przypominam, czy to się komuś podoba, czy nie!