Śmierć nie puka do drzwi

"Śmierć Iwana Iljicza" - aut. Lew Tołstoj - reż. Franciszek Szumiński - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Na scenie niezwykłej urody antyki: ciężki drewniany kredens i stoł zastawiony porcelaną. Członkowie rodziny w odświętnych strojach zasiadają do obiadu. W tle rozbrzmiewa Ludwig Van Beethoven. Lokaj nalewa zupy z ciężkiej wazy, po czym domownicy jedzą. Tylko jeden - najstarszy siedzi i duma...

Spektakl w reżyserii Franciszka Szumińskiego i przy udziale dramaturżki Małgorzaty Jakubowskiej jest adaptacją noweli Lwa Tołstoja o tym samym tytule.

Główny bohater to tytułowy Iwan Iljicz Głowin (Krzysztof Matuszewski), który niezbyt szczęśliwy w swym małżeństwie zapada na tajemniczą chorobę i stopniwo posuwa się ku śmierci. Rozgoryczony ma pretensje do żony o to, że był z nią nieszczęśliwy i zatruwa atmosferę rodzinnych spotkań swoimi humorami. Jego postawa, gdy psuje nastroje przy wspólnym posiłku i domaga się szczególnych względów pozostawia sporo do życzenia. Być może liczy na więcej szczerej rozmowy i współczucia, ale takie manipulacje otoczeniem okazują się niezbyt skutecznym sposobem na ich otrzymanie.

Jednakże pomimo nie najlepszego zachowania głównego bohatera, poruszyła mnie dramatyczność jego położenia i toksyczność stosunków rodzinnych. Obserwując relacje z żoną Praskowią Fiodorowną (Małgorzata Brajner), córką Lizą (Katarzyna Z. Michalska) i przyszłym zięciem (Piotr Łukawski) można by rzec, że to nie wnętrzności Iwana, a rodzinę Głowinów toczy najgorsza choroba.

Bohater ma prawo czuć się rozczarowany i osamotniony, gdy krewni wybierają się do teatru zostawiając go niedomagającego w domu. Bliscy wydają się mieć w głębokim poważaniu jego stan, choć być może to tylko fasada... Może nie tyle mają go gdzieś, co chcą odwrócić wzrok od faktu, że życie to nie tylko lekkość bycia? Że pomimo naszych starań, by pokolorować sobie egzystencję, nadal potrafi w nią być wpisane cierpienie, choroba i śmierć. I nagle na nic się zdają: kunsztownie urządzone mieszkanie, nienaganny strój i powierzchowne kontakty towarzyskie. Wtedy potrzeba przyjacielskiego uścisku i braterstwa.

Oprócz osób spokrewnionych wśród domowników możemy dostrzec też chłopca kredensowego - Gierasima (Robert Ciszewski). To właśnie od niego Iwan otrzymuje upragnioną życzliwość i współczucie. Gierasim troszczy się o swojego Pana, podczas gdy ten uczy się od niego empatii.

Iwan Iljicz boi się pozostać sam choćby na chwilę. Samotność przeraża go, bo jak wyznaje musi stanąć wtedy twarzą w twarz z własnymi myślami. A przecież Iwan siebie nie znosi! Choroba jest tu więc także wyrazem nienawiści do siebie.

Przeszłość naszego bohatera zionie pustką. Mam wrażenie, że potrzebą każdego człowieka, nawet jeśli nie wpełni uświadomioną, jest tchnąć trochę miłości w nasz ludzki świat. Pozostawić po sobie cały dom, a nie zgryzotę i gruzy. Iwan nie na serdecznej bliskości z innymi się skupia, lecz na pozorach. Dużo w nim goryczy, którą obarcza najbliższych. Rodzina nie potrafi mu współczuć w chorobie, lecz on równo nie umie towarzyszyć im w ich radościach. Iwan zaznaje błogości i umiera w spokoju, dopiero gdy widząc rozpacz krewnych, lituje się nad nimi i każe ich odesłać, by nie musieli patrzeć na konającego. Będąc nad przepaścią, w ostatnich minutach swojego życia dojrzewa do tego, by bardziej baczyć na dobro innych ludzi.

Aktostwo w "Śmierci Iwana Iljicza" jest na wysokim poziomie. Szczególnie gra Roberta Ciszewskiego jest bardzo ekspresyjna, ale pozostali aktorzy również są przekonywujący. Pomimo autentycznej gry i realistycznej fabuły całość spektaklu jest liryczna i trochę magiczna. To dzięki niuansowym zabiegom jak projekcje na ścianach w postaci okiennic z falującymi na wietrze firankami (Andrzej Lawdański) albo scenie, w której Liza zapala fajkę niczym świecę gromniczną. Wreszcie dzięki reżyserii światła Daniela Sanjuana Ciepielewskiego i muzyce klasycznej Marcina Nenko, która cichnie w znaczących momentach. Spektakl za sprawą Katarzyny Kornelii Kowalczyk upiększają dopracowane stroje i estetyczne rekwizyty.

Fabuła "Śmierci Iwana Iljicza" pokazująca żal i lęk w obliczu choroby ciąży na sercu. Na widowni grobową ciszę przerywały westchnienia, nerwowe pokasływanie i wiercenie się w fotelu. Niemniej takie tematy w sztuce są bardzo potrzebne. Dawno nie spotkałam się z tak pełną mądrości wielowymiarową warstwą psychologiczną. Przy czym zaletą przedstawienia jest jego krótki czas trwania. Myślę, że przy dłuższej inscenizacji obcowanie z chorobą i śmiercią, nawet jeśli tylko na scenie, mogłoby stać się nie do zniesienia. A tak przedstawienie nie zdążyło być nużące, a przy tym dało do myślenia. Dla mnie spektakl pomimo trudnej tematyki jest zwyczajnie piękny.

Piękny dzięki oprawie wizualnej, ale też dzięki naukom, które niesie.

Joanna Zwolińska
Dziennik Teatralny Kujawy
5 sierpnia 2024

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia