Studnie światła
3. LasFest - Międzynarodowy Festiwal Teatralny w Lesie 2020Trwa III edycja osobliwego festiwalu LasFest, tym razem zatytułowana „Mamy Wilka", o którego pewnie nie aż tak trudno w solnickich lasach. Dagmara Sowa i Paweł Chomczyk, twórcy dobrze już znanej Grupy Coincidentia, mimo pandemii nie poddają się, publiczność nie zawodzi, bo Solniki 44 to adres, który silnie wpisał się w podlaską (a pewnie i znacznie szerzej) mapę kultury.
Wczoraj wieczorem wystąpił Tadeusz Wierzbicki – artysta wybitny, niepokorny, całkowicie niedopasowany do rzeczywistości, w której przyszło mu funkcjonować, w ostatnich latach bardzo rzadko oglądany, ale – z rozmaitymi przerwami – wciąż twórczy, poszukujący, nieprzerwanie od bodaj czterech dekad eksperymentujący z odbitym światłem. Zdecydowanie silniej jest znany w międzynarodowym środowisku lalkarskim i kto wie, może jako jedyny Polak mógłby się znaleźć na prestiżowej krótkiej liście lalkarzy świata. Tyle, że jak sam powiada, nie jest lalkarzem. Trzeba uszanować jego wolę. Rzeczywiście od lat porusza się na pograniczu sztuk, między teatrem, plastyką, poezją i muzyką, wyszedł jednak ze środowiska lalkarskiego, ukończył reżyserię w białostockiej Akademii Teatralnej, wystąpił pewnie na ponad setce festiwali teatrów lalek, głównie na świecie. We współczesnym, bardzo szeroko rozumianym lalkarstwie, z pewnością ma swoje miejsce, jak ongiś Tadeusz Kantor (choć sam też nigdy nie zaakceptowałby takiej kwalifikacji).
Wyjątkowość Tadeusza Wierzbickiego polega na tym, że od paru dziesięcioleci wymyśla on rzeczy nowe. Nie obrabia znanych konwencji, nie żongluje – nawet najsprawniej – powszechnie stosowanymi środkami. Odkrywa coś, czego nikt przed nim nie odkrył. A to w sztuce niezmierna rzadkość. Porusza się w sferze sztuki wizualnej, na jej niezwykle niszowym obszarze, którego bohaterem jest światło. Poeta światła.
Na LasFeście Wierzbicki wystąpił ze Studniami światła. To instalacja, rodzaj wystawy plastycznej, nie mająca wiele wspólnego z przedstawieniem teatralnym. Wykorzystuje maski świetlne, których zasadę artysta wymyślił przed laty, ale w tej oryginalnej aranżacji nabrały one nowych sensów i znaczeń. Wchodząc do solnickiej zaciemnionej stodoły-sali teatralnej widzimy cztery studnie światła ustawione w czworoboku. Są to mniej więcej trzymetrowej wysokości tuby, z centralnie podwieszonym źródłem światła u góry, o średnicy około dwóch metrów każda, obciągnięte podwójnym, białym i czarnym tiulem, na który padają refleksy świetlnych masek umiejscowionych wewnątrz tub. Każda jest oddzielna, każda jest inna, każda (za sprawą czarnych kawałków bristolu, umiejscowionych za lustrzaną folią) rzuca dodatkowo czarny cień na tiul, budujący jakby kompletną postać. Ponadto są one w ciągłym ruchu, wywoływanym drżeniem tiulu, choćby w wyniku ruchu powietrza czy przechodzenia zwiedzających. W każdej tubie jest mała szczelina pozwalająca zajrzeć do jej środka, obejrzeć zaplecze twórcze, warsztat artysty. Zaskoczeniem może być zobaczenie własnej twarzy, w normalnym lustrze ustawionym pod odpowiednim kątem w szczelinie. Nasza twarz, przecież też osłonięta maseczką, staje się jakby elementem instalacji. A sama instalacja wizją rzeczywistości, tej prawdziwej, nie artystycznie przetworzonej.
Oczywiście, nawet przyglądając się z bardzo bliska poszczególnym maskom świetlnym trudno dociec istoty ich konstrukcji. W płasko leżących wewnątrz tub prostokątach laminowanej folii lustrzanej, na które pada światło z góry, z pozoru nic nie widać, żadnych choćby zarysów twarzy. Może tylko jakieś zaznaczone na folii punkty, które w refleksie na tiulu uwidocznią oczy. Technika jest jednak znacznie bardziej skomplikowana, a uzyskane rezultaty są efektem niekończących się prób i eksperymentów. Owe lustrzane poliestrowe folie poddawane były rozmaitym działaniom artysty, zniekształcającym gładką powierzchnię folii. Najbardziej precyzyjnie o tym procesie twórczym pisał przed laty sam Tadeusz Wierzbicki: „Przeprowadziłem serię doświadczeń próbując ingerować w poliestrowe podłoża luster mechanicznie, tj. przez uderzenia różnymi narzędziami, wygniatanie punktów i linii, żłobienia, nacięcia, drapania itp., chemicznie, poprzez działanie rozpuszczalnikami na poliester oraz termicznie, przez nagrzewanie strumieniami powietrza o różnych ich temperaturze, szybkości przepływu powietrza, szerokości strumienia itd. i ochładzanie go na przemian, po wielokroć eksperymentując manualne formowanie uelastycznionego na chwilę podłoża lustra, by zbadać możliwości artystycznego kształtowania odbić kierunkowo rozproszonych oraz uzyskać i utrwalić obraz. Wokół stojącej lampy, rzucającej pierścień światła na posadzkę, ustawiłem równolegle do promieni świetlnych 10 samoocieniających się ekranów formatu A-4, później A-3, a pod nimi uformowane lustra. Światło odbijając się od krzywizn lustrzanych projektuje na ekranach obraz powstały wskutek nierównomiernego, kreowanego skupiania i rozrzedzania światła."
Efekt tych działań jest zachwycający, tak jak solnicka instalacja Tadeusza Wierzbickiego. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych udało się uzyskać czyste piękno ludzkiego geniuszu. I jak we współczesnym teatrze, każdy wyczyta pewnie coś innego. Przemknie przez instalację przez kilka minut albo zatrzyma się na dłużej, zamyśli, podda oczarowaniu, pozwoli się uwieść urokowi zjawiskowych masek, nas samych wśród nich, albo cieni krążących wokół nas, z reguły niewidocznych, a tu jaśniejących blaskiem odbitym w studni.
Doprawdy piękny wieczór na LasFest.