Świat za czołem, ukryty pod czaszką

"Peer Gynt" - reż. Rafał Sabara - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

„Peer Gynt" Ibsena to dzieło złożone, dynamiczne i kontrowersyjne. W niecodziennym obrazie skazany na niepowodzenie człowiek wiecznie poszukuje, choć sam do końca nie wie czego. Sztuka Rafała Sabary, nie unikając egzystencjalnych pytań oscyluje między wizją, histerią i ... nudą.

To ty, Peer?

Peer Gynt – wieczny buntownik z niezdrowymi ambicjami do bycia „kimś ponad", a nawet bycia ... prorokiem. Niestraszne mu zaprzedanie własnego honoru i godności gdy w grę wchodzi bogactwo i władza. Uległość wobec matki (Anna Tomaszewska) rekompensuje sobie lekceważeniem swoich kochanek. Próbuje odnaleźć miłość, lecz staje się bezwzględny i traktuje swoje wybranki instrumentalnie, chcąc udowodnić własną wyższość i moc. A jednak rozpaczliwie chce być dostrzeżony i kochany. Widać to choćby w przejmującej scenie, gdy kurczowo przytula się do pielęgniarki ubierającej go w fartuch w szpitalu psychiatrycznym, gdzie trafił w wyniku swoich szaleńczych wizji. Nie potrafi jednak docenić i wykorzystać momentu, w którym poznaje piękną Solvejg (Małgorzata Kowalska), która być może jest miłością jego życia.

Peer Gynt w sztuce Rafała Sabary grany jest przez dwie osoby (Krzysztof Piątkowski, Marcin Kuźmiński). Sygnalizuje to jego rozdarcie wewnętrzne, dwie strony osobowości. Nie są jednak budowane na zasadzie kontrastów i różnic, a raczej uzupełniają się komentarzami, podsuwaniem myśli i pojawianiem w odpowiednim czasie i miejscu. Peer wciąż staje jako bezradny przed problemem własnego istnienia i śmierci z nim związanej. Panicznie boi się, że umarł już za życia, że nie potrafi żyć naprawdę. Wciąż poszukuje własnego „ja", wchodzi w głąb świata ukrytego za własnym czołem, pod czaszką. Peer Gynt nie walczy jednak o coś, co przyniosłoby mu ukojenie i szczęście. Ma się wrażenie, że jest mu po prostu dobrze oraz wygodnie trwać we własnym niespełnieniu.

Między wizją, histerią i nudą

„Peer Gynt" posiada wiele atutów wizualnych. Zachwycająca scenografia Beaty Nyczaj z pochylonym drzewem, zaokrąglone ściany, winda pojawiająca się z podłogi czy wagon, w którym odbywa się wesele, pozostają w pamięci na długo. Udało się także sprawne wprowadzanie elementów humorystycznych i groteskowych, jak choćby „dobry wieczór" rzucone z ust nieboszczyka, który energicznie podnosi się z trumny. Piękne wizualizacje, gry cieni i efektowne operowanie światłem nie współgrają jednak z męczącym planem muzycznym (miszmasz popularnych piosenek, dyskotekowych hitów i ciężkich brzmień), niespójnością akcji i ze zwyczajną dłużyzną scen. Nierzadko drażniący jest także sposób opowiadania i prowadzenia dialogów z pogranicza górnolotnych wizji przeplatanych obłąkaniem i histerią. Mimo nasycenia imponującą wizualnością pozostaje znużenie oraz pewien niedosyt.

Agnieszka Bednarz
Dziennik Teatralny Kraków
18 grudnia 2013

Książka tygodnia

Wybór opowiadań
Świat Książki
Edgar Allan Poe

Trailer tygodnia

Zielona granica
Agnieszka Holland
Po przeprowadzce na Podlasie psycholo...