Świetna okazja do figli

"Nerwica natręctw" - aut. Laurent Baffie - reż. Artur Barciś - Teatr Gudejko i Adria Art

"Nerwica natręctw" to sztuka teatralna autorstwa francuskiego autora Laurenta Baffie. Tytuł oryginału brzmi "Puk, puk" zatem polska wersja znacząco się od niej różni, narzucają niejako interpretację. Przedstawienie odniosło wielki globalny sukces, stając się hitem w Hiszpanii, Argentynie czy też Meksyku.

W 2017 roku na jej podstawie powstał także film fabularny. Nie jest zatem zaskoczeniem fakt, że także u nas postanowiono wziąć na warsztat ten materiał. Zadania tego podjął się popularny aktor Artur Barciś. Obraz w jego reżyserii zdobył szybko popularność i z powodzeniem grany jest w całym kraju już od kilku lat. Jak głosi reklama spektaklu, jest to lekka opowieść o skomplikowanych osobowościach. I rzeczywiście "Nerwica natręctw" napisana była jako komedia, opierająca swój humor na ekscentrycznych zachowaniach bohaterów. Jest to nieskomplikowana rozrywka, która trafia w gusta większości publiczności. Z nielicznymi wyjątkami widzowie wychodzą z teatru zadowoleni. Udałem się do teatru, aby sprawdzić, czy i ja będę ukontentowany.

Bohaterowie "Nerwicy natręctw" to grupa osób, które spotykają się w poczekalni gabinetu pewnego znanego psychiatry. Cierpią oni na różne zaburzenia jak choroba Tourette'a, arytmomania, nozofobia, palilalia czy też tytułowa nerwica natręctw. Jak zatem widać polski tytuł nie do końca odpowiada prawdzie. Pacjenci w oczekiwaniu na spóźniającego się doktora, zaczynają się poznawać poprzez wzajemne rozmowy. Ich interakcje szybko przeradzają się w quasi terapię grupową. Ponieważ lekarz nadal jest nieobecny, postanawiają oni na własną rękę podjąć się próby uleczenia. Scenografia jest dość skromna, acz wystarczająca. Na środku sceny stoi parę krzeseł, na których siedzą aktorzy. Z teatralnych desek bije na widownię kliniczna biel, która może budzić szpitalne skojarzenia. Odtwórcy ról stają na wysokości zadania, chociaż trzeba uczciwie przyznać, że nie muszą się tutaj zbytnio wysilać, nie tworzą żadnych pamiętnych kreacji. W obsadzie są obecne całkiem znane nazwiska jak Jowita Budnik, Katarzyna Herman, Zdzisław Wardejn czy Rafał Królikowski i jest to na pewno ciekawa okazja, by zobaczyć ich na żywo.

Jak można się łatwo domyślić okoliczności, w jakich umieszczeni zostają bohaterowie, stają się pretekstem do wielu śmiesznych momentów. Mamy tu do czynienia głównie z żartem słownym, ale również sytuacyjnym. Reżyser poszedł tutaj po linii najmniejszego oporu, stosując zasadę powtarzalności gagów. Idealną okazją stał się tutaj syndrom Tourette'a, na który cierpi jedna z postaci. Szkoda tylko, że żart polega tu jedynie na powtarzaniu wulgaryzmów. Ogólnie humor skupia się na schorzeniach, traktując je jako świetną okazję do figli. Obawiam się jednak, że takie podejście może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. W czasach, w których tak wiele mówi się o uświadamianiu społeczeństwa na temat chorób i zaburzeń psychicznych, robienie sobie z nich żartów wydaje się pozbawione empatii i nie na miejscu. Sztuka Barcisia nie pełni bowiem żadnej funkcji poza rozrywkową. Podczas gdy była okazja ku temu, by oprócz dostarczenia ludziom śmiechu, także ich czegoś nauczyć i skłonić do refleksji, posłużono się po raz kolejny ludzkimi ułomnościami w celu zapewnienia gawiedzi zabawy. Wiadomo, że dobrze jest mieć dystans do trudnych zagadnień, lecz w tym przypadku mamy raczej do czynienia z czystą eksploatacją.

Żałować należy, że twórcy przedstawienia nie spróbowali wykorzystać szansy na stworzenie czegoś pożytecznego. Na nadaniu swojemu dziełu funkcji także edukacyjnych. Na ukazaniu, czym naprawdę jest egzystencja z chorobą na co dzień. Mogłoby to mieć korzystny wpływ na osoby nimi dotknięte, jak i ich bliskich, co jest bardzo ważną kwestią. Zamiast tego dostaliśmy festiwal niewybrednych gagów, które dewaluują tylko cierpienie pacjentów. Nie boję się użyć tego słowa, bo jest to zaiste cierpienie. Brak kontroli nad własnymi myślami i zachowaniem nie jest żadną atrakcją i wpływa negatywnie na komfort życia, często całkowicie go jego pozbawiając. Nerwicę natręctw porównać można do posiadania pasożyta we własnej głowie, który narzuca nam rzeczy, których nie chcemy. Jest to zatem swoisty permanentny gwałt na umyśle. Tymczasem spektakl ogranicza schorzenia na tle nerwowym do jakiejś fanaberii, która dodaje życiu niegroźnej nutki szaleństwa. Spycha chorych i ich problemy na dalszy plan, o czym nie świadczy fakt, że przy wpisywaniu w wyszukiwarkę frazy „nerwica natręctw", najpierw pojawiają się informacje o przedstawieniu właśnie.

Sztuka ta nakręca spiralę niezrozumienia, utwierdzając szkodliwe i krzywdzące stereotypy. "Już na co dzień bywa bardzo zabawnie" - tak brzmi slogan z afisza spektaklu. Problem jednak w tym, że intruzywne myśli nie są niczym zabawnym, tak samo zresztą, jak brak kontroli nad własnym życiem.

Andrzej Kownacki
Dziennik Teatralny Górny Śląsk
22 kwietnia 2024

Książka tygodnia

Ulisses
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
James Joyce

Trailer tygodnia