Tragifarsa filozoficzna

"Fatalista" - Tadeusz Słobodzianek - reż. Wojciech Urbański - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy

„Fatalista" Tadeusza Słobodzianka to, jeśli mnie pamięć nie myli, a wiedza nie zwodzi, rzadki, jeśli nie jedyny obecnie, przykład dramatopisarskiego project in progress. Zaczęło się od jednoaktówki, obrazującej szabasową kolację małżeństwa nieuchronnie wchodzącego w smugę cienia.

Wieczerza, w założeniu hołd tradycji, stałości i spokoju, staje się areną wyrzekań i pretensji. O ślad szminki na policzku, o niewłaściwą konsystencję świątecznego rosołu, o inne drobiazgi, urastające do rangi fundamentalnych problemów. Wszystko to tego feralnego dnia przelewa czarę goryczy, nieuchronnie wypełniającą się od dłuższego czasu. Statystyka związku konsekwentnie wyraża się w cyfrze dwa. Dwoje małżonków, dwoje dzieci, dwa romanse po każdej ze stron.

W romansach jest więc pozornie remis, ale z oczywistym wskazaniem na Leę, bo u niej i Poeta i Ułan, dwie ikoniczne postaci międzywojennego polskiego imaginarium, równie ważne dla Żydówki z asymilacyjnymi aspiracjami. Lea jest ambitna, szuka, chce wyrwać się z gorsetu społecznej roli. Beniamin nie wychodzi poza swój świat, zadowala się tym, co los mu zostawi, płynie na jego fali, nieuchronnie osiadając na mieliźnie miłostek ze szkolną sympatią i żoną szefa. Banalne, fatalne, fatalistyczne...

W pierwotnej, jednoaktowej wersji kryzys zostaje oddalony, wentyl bezpieczeństwa zadziałał, wypowiedziane i wykrzyczane słowa oczyszczają atmosferę, rodzina zasiada w końcu do szabasowego rosołu, małżonkowie co prawda miłości nie przywrócą, ale wraca spokój, ogłoszenie wyroku oddalono na czas nieznany. Słobodzianek postanowił napisać ciąg dalszy, wprowadzając na scenę wspominanych już Poetę, Ułana, Dorę i Goldbergową, uczuciowych partnerów Lei i Beniamina. Dramat zyskuje na tym zabiegu dwojako. Po pierwsze – postaci, choć drugoplanowe, są zwarte, solidnie zbudowane, po drugie – dają znakomity asumpt do osadzenia narracji w skomplikowanym kontekście relacji żydowsko-polskich schyłku lat 30. Jakże trudnych i jakże rozczarowujących dla polskich Żydów aspirujących do asymilacji. Rozmowy między nimi są zapisem lęków i nadziei jednostek czujących już na plecach lodowaty oddech ducha czasów, drżących przed nieuchronnym, próbujących wyrwać się ze śmiertelnej pułapki, dziejowej zawieruchy, która rychło zmiecie ich, może niedoskonały, ale bezpieczny i oswojony świat.

„Fatalista" jest wyreżyserowany w tyleż konsekwentny, co dyskretny sposób, z tradycyjną scenografią. Inscenizacja oddaje pole popisu aktorskim kreacjom, które są niezaprzeczalną wartością spektaklu. Lea Magdaleny Czerwińskiej jest studium rodzącej się kobiety wyzwolonej, niepozbawionej jednak dystansu do tej przemiany. Beniamin Roberta Majewskiego to postać rozpięta między nieco farsowym poczciwcem pierwszych scen a Hiobem sceny ostatniej. Wielkie brawa. Anna Moskal jako Dora perfekcyjnie oddaje dramat bezgranicznie ideowej, ale naiwnej komunistki, gotowej ryzykować życie stając w prawdzie. Wreszcie Ułan Grzegorza Małeckiego, elektryzujący przedwojennym szarmem w każdym calu, któremu zresztą nie tak daleko do Poety, nie tylko towarzysko.

Autor sztuki podkreśla inspirację twórczością Singera, a poprzez noblistę filozofią jego duchowego mistrza Barucha Spinozy, co pozwala na nader udane przełożenie na język teatru istoty determinizmu, fatalizmu, nie zapominając o konformizmie, których to doświadczamy codziennie, nierzadko nie potrafiąc ich zdefiniować w życiowym kontekście. Tadeusz Słobodzianek jest niezwykle konsekwentnym dramaturgiem, w gruncie rzeczy wciąż pisze tę samą, ale jakże ważną, fundamentalną historię jednostki, która nieuchronnie zmierza do kolizji z losem, historią, czymś co ją przerasta, czymś niepojętym, nie do zatrzymania, jakże fatalistycznym właśnie. Mam niezaprzeczalną przyjemność od wielu lat percypować ową twórczość na scenach wielu teatrów w Polsce. Jej wyrafinowana artystyczna prostota nieodmiennie mnie wzrusza, jest kondensatem istotności treści wzbogaconej niebanalną formą.

Tak jak w „Fataliście", gdzie ewolucja dramatu od małżeńskiej farsy po moralitet rodem z księgi Hioba wciska w fotel, przecież każdy z nas staje nierzadko przed murem niemożności, zatem to tylko kwestia czasu, wszyscy – chcąc nie chcąc, byliśmy, jesteśmy lub będziemy praktykującymi fatalistami...

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
21 sierpnia 2021

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia