Traktat o martwych lalkach
"13 miesiąc..." - reż. Petr Boháč - Warszawskie Centrum PantomimySpektakl Petra Boháča podejmuje rzadziej poruszany motyw w twórczości Schulza. Chodzi tu o erotyzm. Pantomima nie uraczy nas - na szczęście - kolejnym odwołaniem do Holokaustu, czy do przemijania. Duet Barbara Wojtkowiak-Petra Vlachynska nie zabudowuje sceny nadmiarem rekwizytów czy atrap tajemniczych przedmiotów z domu ojca Józefa. Są za to krwiście czerwone czółenka, które nieodparcie kojarzą się z ,,pantofelkami" Adeli. Kilka drabin rozstawiono na całej przestrzeni. Status ontologiczny tego miejsca to żaden krajobraz z Schulzowskich opowiadań. To terytorium głęboko ukrytych pragnień.
Przedstawienie nawiązuje do biografii pisarza. Powtarzający się przez cały spektakl jak echo strzał jest obrazem twórcy ,,Sklepów cynamonowych"; pada od esesmanowskiej kuli. Mężczyzna w samej bieliźnie upada od strzału, za nim stoi jego alter ego - androgyniczna kobieta. Dlatego można powiedzieć, że mamy w spektaklu dwóch Józefów. A także i samych Brunonów. Słynne rysunki z ,,Xsięgi bałwochwalczej" mają tu swoje odpowiedniki. Dwie prostytutki nawiązują do panoram nocnego Drohobycza. Ruda naga piękność może być Adelą, ale także najseksowniejszą damą nocy. Ucieleśnia najczystszą formę pożądania. Nieprzypadkowo wije się po drabinie jak wąż po drzewie w Raju. Wspina się na jej szczyt, niczym bóstwo samo w sobie. Jest tym, czego pożąda Józef-Brunon. Choć jego męskie ciało umarło, nadal żyje jego żeńska część osobowości.
Kobiecość nieprzypadkowo określana jest jako esencja żądzy. Boháč nawiązuje do kompleksów erotycznych Schulza. Jego wielokrotna śmierć (nagi kat co chwila przerywa akcję salwą z pistoletu) dość przewrotnie nawiązuje do tytułu spektaklu. Trzynasty miesiąc de facto nie istnieje. W prozie pisarza jest ledwie odbiciem dawnego wspomnienia z dzieciństwa. A jednocześnie określa rytm natury, mający znamiona ciągłego odradzania się i umierania. Fascynacja ,,męskiego" Józefa rudowłosą kobietą może być przecież pełną uległości relacją Jakuba, ojca chłopaka, względem Adeli. Dziecko wydaje się być wrodzone w ojca, przejmując jego wszystkie wady. Obwąchuje leżące wszędzie buty, co daje mu fetyszystyczną przyjemność.
Reżyser luźno traktuje motywy schulzowskie. Prócz odwołań do ojca, pojawia się Księga, będąca symbolem życia. Jej otwarcie lub zamknięcie warunkuje ruch na scenie. Gdy tylko Józef-Brunon ją zamyka, pozostali aktorzy padają na ziemię. Sprawia to, że musimy sobie zadać pytanie - czy całość nie jest tylko projekcją umysłu postaci? Radzeniem sobie głównego bohatera z fantazmatami erotycznymi? Kokieteryjne zachowanie prostytutek ma na celu jego przedrzeźnianie i drażnienie. Wszystko jak w jakimś sadomasochistycznym seansie. Zdjęcie peruk z głów kobiet oznacza odarcie ich z seksapilu. Może to nawiązanie do starości, niweczącej libido? Albo podkreślenie, że seksualność wystawiona na sprzedaż traci wszelką naturalność?
Ten danse przerywa tajemniczy kat. Na początku spektaklu jest nagi. Bohac stawia znak równości między Niemcem z karabinem a współczesnym konsumpcjonizmem. Zaskakujące? Zakończenie faktycznie wydaje się być dorobione na siłę. Mężczyzna z każdym kolejnym strzałem zyskuje następny element garderoby. Gdy jest już wystrojony, zatrzymuje akcję. Zabija wszystkich i ustawia ich w pozycji manekinów sklepowych, po czym zawiesza na nich tabliczki z ,,SALE". Masakrę przeżywa tylko rudowłosa Natura, ale i ona staje za podstawionym szyldem. Ten nagły kontrapunkt oznaczałby ujarzmienie buchającego erotyzmu.
Tylko że niestety wybrzmiewa to mało wiarygodnie. Pantomima Bohaca opiera się na wielokrotnych zapętleniach. Aktorzy powtarzają swoje gesty po kilka razy, ale wcale nie wpływa to na wzmocnienie przekazu. Bynajmniej, sprawia to wrażenie, że twórcy nie mieli pomysłu, jak zapełnić siedemdziesiąt minut przedstawienia. Wykonano bardzo mało pracy, jeśli idzie o zadania ruchowe. Brakuje efektywnych działań z ciałem. Wykonawcy są w tym toporni. Erotyzm zaś jest niezwykle dziecinny. Nie wiem, czy było to zamierzenie Bohaca. Pewnie nie. Operowanie czerwienią jest nieporadne. Dwuznaczne gry kobiet z Józefem mają raczej zabarwienie zabawy w piaskownicy niż zmysłowego kontaktu.
Bardzo przekonująco wygląda koncepcja przedstawienia. Symbole straciły jednak swoją żywiołowość. But-fetysz stał się zwykłym butem, przedmiotem wystawionym na sprzedaż. Podobnie jak ciało. Te gry z Schulzem nie mają jednak dalszego ciągu. Schematyczne wykonanie zatraca wydźwięk tragicznej w gruncie rzeczy seksualności człowieka.