Trudno bez kobiet
"Infantka" - Teatr OkazjonalnyPodobnie jak w wielu poprzednich produkcjach Teatru Okazjonalnego, najnowsza jego premiera - "Infantka" - jest oparta na wyraźnie wskazanym dziele sztuki albo sztuce konkretnego artysty.
Taka jest idea teatru od jego założenia przez duet taneczny Joanna Czajkowska - Jacek Krawczyk. Dość wspomnieć np. "Obrazki z wystawy", "Nietota", "Toporiada", "Viva la vida", "Alchemik halucynacji" spośród ponad 20 ich spektakli.
Nawet gdyby teatr nie wskazał, że tym razem inspiracją była "Xsięga bałwochwalcza" Brunona Schulza, trudno byłoby to przeoczyć. Tak bardzo ten spektakl jest nasączony magiczną prozą i grafiką drohobyckiego artysty. W jego odautorskiej eksplikacji czytamy m.in.: "Bruno Schulz rzadko stosowaną techniką graficzną cliché verre wykonał między innymi serię rycin Xięga bałwochwalcza (około 1920).
Ukazują one najczęściej - w sposób groteskowy - kobiety panujące nad mężczyznami, którzy godzą się na swoją rolę istot podrzędnych, adorują kobiety na wszelkie możliwe sposoby, a w ostateczności wznoszą ołtarze na ich cześć. Kobiecy sadyzm powiązany jest tutaj z męskim masochizmem. Xięga jest zapisem erotycznych fascynacji czy wręcz przejawów ubóstwienia kobiety przez niegodnego jej uwagi, spojrzenia czy dotyku mężczyznę".
Bardzo jak widać autorowi "konceptu i choreografii", Jackowi Krawczykowi, zależało na tym, aby nikt nie miał wątpliwości, że dwa razy dwa równa się cztery. Że np. spektakl nie ma (prawie) nic wspólnego z sytuacją międzyartystyczną w Teatrze Okazjonalnym, z rozstaniem małżeństwa Joanny i Jacka. A ma, ma, choć ta sytuacja została mocno zuniwersalizowana i stara się opowiedzieć, z wykorzystaniem słownika Schulzowskiego, o odwiecznej walce płci, w której od zarania dziejów wygrywa kobieta. Istota samowystarczalna, zamknięta w swojej fizycznej doskonałości, podczas gdy mężczyzna cierpi z powodu swej niedoskonałości duchowej i fizycznej.
Można wręcz powiedzieć, że to seksizm a rebours. Odwrotność feminizmu. Tym bardziej że to właściwie Mężczyzna, artysta stwarza postać Infantki, która się emancypuje, roztraja i przejmuje nad nim kontrolę. Trzy postaci bowiem, które biorą udział w "Infantce", to w gruncie rzeczy jedna i ta sama Osoba, jeszcze jedno wcielenie mitu Pigmaliona. Artysta Krawczyk uczy ją tu ekspresji ruchowej, uczy tańca - z miernym zresztą skutkiem. Trzy w jednej artystki - Anna Rusiecka, Alicja Domańska, Larysa Grabińska - pozostają do końca spektaklu manekinowate, co najwyżej przypominają modelki na wybiegu. Daleko im do tanecznej biegłości dotychczasowej partnerki Jacka Krawczyka - Joanny Czajkowskiej.
I tu mam wątpliwości, czy taki był koncept przedstawienia. Damy są świadomie prowadzone w kierunku mechaniczności ożywionych figur - czy też po prostu nie potrafią jeszcze tańczyć. Konceptualista buduje magiczny świat stosunków damsko-męskich, mistycznych - czy też żywych obrazów w formie układów choreograficznych. Niech się o to martwią inni interpretatorzy "Infantki".
Jeszcze dwie osoby wyraźnie wspomagające Krawczyka w budowie spektaklu trzeba koniecznie wspomnieć. To autorka fantastycznych kostiumów Justyna Wiejak i scenografii Katarzyna Zawistowska. Co by nie powiedzieć o demonicznych, sadystycznych, władczych kobietach - trudno się bez ich pomocy w tworzeniu czegokolwiek obyć.
(mb)