Udane majowe premiery

dziś o wszystkich premierach w Łodzi

Nowe spektakle pokazały Teatr Powszechny, Nowy, Wielki oraz - najciekawszy z nich - Jaracza. Dziś piszemy o wszystkich premierach

Nowy i Powszechny pokazały komedie świetnie przyjęte przez publiczność, Wielki wystawił ryzykowny hit z Broadwayu, a Jaracz ostatnią premierą wreszcie udowodnił, co potrafi.

Dwa wymiary Dybuka

W Teatrze Jaracza można oglądać spektakl na podstawie najsłynniejszego dramatu Szymona An-skiego - "Dybuk" w reż. Waldemara Zawodzińskiego. To widowisko, które efektami zapiera dech w piersiach i zaskakuje precyzją ruchów aktorów.

Głównymi bohaterami "Dybuka" są Chanan (świetna rola Marka Nędzy, studenta IV roku łódzkiej szkoły filmowej) i Leia (Agnieszka Więdłocha). Ich ojcowie: Sender (Mariusz Jakus) i Nysen (Marcin Łuczak), przyjaciele od dziecka, jeszcze przed narodzinami swoich dzieci przysięgli sobie, że o ile ich żony urodzą dzieci przeciwnej płci, to połączy je ślub. Kiedy niedługo potem Nysen umiera, Sender nie docieka, czy przyjaciel miał syna, a swoją jedyną córkę chce wydać jak najlepiej za mąż, łamiąc tym samym obietnice. Zakochany Chanan umiera, gdy ojciec dziewczyny dobija targu z Nachmanem (Piotr Krukowski), ojcem Menaszego (Mateusz Król), i przedstawia dziewczynie jej narzeczonego. Duch Chanana zawładnął ciałem dziewczyny, kiedy ta w sukni ślubnej czeka na przyjazd "wybranka". Jedynie egzorcyzmy mogą wypędzić Dybuka z ciała Lei, ale konfrontacja świata żywych i umarłych nie jest ani przyjemna, ani łatwa.

Tajemnicza atmosfera żydowskiej kabały unosi się w powietrzu od pierwszych minut spektaklu. Reżyserowi udało się pokazać na scenie wyjątkowo konserwatywny żydowski świat, który wypełnił niezwykłymi, wręcz magicznymi, momentami. Atmosferę wzmacnia rewelacyjna muzyka grana na żywo na akordeonie przez Leszka Kołodziejskiego.

Głos Dybuka stworzony przez duet Więdłocha i Nędza przywodzi na myśl najstraszniejsze horrory. Nieśmiałe spojrzenia Chanana z pierwszych scen spektaklu przemieniają się w pełną namiętności żądzę posiadania Lei na własność, aż w końcu przeznaczeni sobie stają się jednym nierozerwalnym ciałem. Ich wspólne sceny opętania należą do najefektowniejszych w spektaklu.

Zawodziński wykorzystał w "Dybuku" aż 24 aktorów. W roli Cadyka z Miropola obsadził Barbarę Marszałek, która stworzyła wyrazistą postać schorowanego przywódcy. Mocno zapada w pamięć scena, w której duch Nysena przychodzi na sąd rabinów. Ubrany w białe szaty jęczy i wije się w kręgu wyznaczonym przez Cadyka.

Ostatnia w tym sezonie premiera w Jaraczu jest zdecydowanie najlepszą. "Dybuka" trzeba zobaczyć.

Złodziej terapeuta

W Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka można oglądać "Złodzieja" Erica Chappella w reż. Marka Pasiecznego. Współczesną komedię znanego scenarzysty, twórcy najbardziej znanych angielskich sitcomów z lat 70. i 80. Akcja "Złodzieja" dzieje się późnym wieczorem w rocznicę ślubu Barbary (Maria Gładkowska) i Johna (świetny Dariusz Kowalski). Kiedy małżonkowie wracają wraz ze swoimi przyjaciółmi Jenny (Jolanta Jackowska) i Trevorem (Bartosz Turzyński) do domu na wsi, okazuje się, że ktoś ich okradł. Zniknęły porcelana, cenne rzeźby i biżuteria. Ocalał sejf ukryty w ścianie za kolekcją encyklopedii, tandetna gliniana figurka - prezent sprzed lat od Jenny i Trevora i portret pędzla Picassa... choć skoro ocalał, to pewnie jest kopią.

"Złodziej" Chappella to komedia detektywistyczna, w której w rolę Sherlocka Holmesa wciela się tytułowy bohater (najlepsza rola spektaklu - gościnnie występujący Andrzej Mastalerz). To złodziej - Spriggs - pomaga odkryć swoim ofiarom ich wzajemne tajemnice, zdrady czy kłamstwa. Przeszukując dom, dotarł do schowanych metryk, zdjęć i dokumentów, zatrzymał je i wykorzystał niczym asa w rękawie, by skutecznie odwrócić od siebie uwagę swoich ofiar podczas kolejnych prób ucieczki z miejsca zbrodni. Bo złodziej, choć słabego serca, okazuje się świetnym psychologiem. Kameleonem, który potrafi dostosować się do swojego rozmówcy i namówić go do wielu rzeczy. Jest tak skuteczny, że prawie wszyscy dają mu się uwieść.

Spektakl w reż. Marka Pasiecznego bawi publiczność od pierwszych scen. Błyskotliwe dialogi, charakterystyczne postacie i - co najważniejsze - zabawne dowcipy uśpiły jednak czujność reżysera. Aktorzy to wschodzą, to schodzą ze sceny, stoją w półkolu albo siedzą na kanapie. Reżyseria "Złodzieja" niczym nie zachwyca. Równie spontaniczne reakcje publiczności wywołałby teatr czytany. Widać to zwłaszcza w drugiej części spektaklu, kiedy zabawnych sytuacji w dramacie jest już mniej, a brak reżyserii staje się bardziej widoczny. Na uwagę zasługuje muzyka Tomasza Łuca - bardzo charakterystyczna, wpadająca w ucho, ciekawie ilustrująca sceniczne zdarzenia.

Broadway w Wielkim

Od soboty w Teatrze Wielkim pokazywany jest "Contact" Susan Stroman i Johna Weidmana. Broadwayowski hit ostatnich lat, który w 2000 r. zdobył aż cztery prestiżowe nagrody Tony Awards - za najlepsze przedstawienie, choreografię, dla dwójki tancerzy. Oryginalną choreografię dla potrzeb łódzkiej sceny odtworzył Tomé Cousin, amerykański choreograf i reżyser.

"Contact" to wariacja baletowa klasyfikująca się w Stanach Zjednoczonych jako musical. Nie ma w niej jednak piosenek śpiewanych na żywo. Z taśmy odtwarzany jest collage utworów od Czajkowskiego i Bizeta po Beach Boys i Squirrel Nut Zippers. A że nie ma orkiestry, to część widzów zajmuje jej miejsca w fosie.

Spektakl podzielony jest na trzy części. Pierwsza, "Swinging", jest inspirowana XVIII-wiecznym obrazem Jean-Honoré Fragonarda "Huśtawka". Akcja drugiej, "Did you move", dzieje się we włoskiej restauracji, a trzeci obraz, "Contact", to współczesny Nowy Jork.

Pierwsza część spektaklu rzuca widzów na głęboką wodę. Wszyscy stali bywalcy Wielkiego, przyzwyczajeni do patetycznych widowisk, z ogromnym dystansem przyglądają się rozanielonej dziewczynie (Mariya Kasabova) w rokokowej sukni bujającej się na huśtawce i kokietującej dwóch towarzyszących jej mężczyzn - arystokratę (Piotr Ratajewski) i służącego (Nazar Botsiy). I choć w pierwszych minutach "Contactu" niemal wszyscy szeroko otwierają oczy ze zdumienia, tak z każdą kolejną częścią coraz więcej widzów przekonuje się to tego specyficznego, kiczowatego stylu widowiska. Druga część to recytacja bez muzyki i taniec bez śpiewu. Mąż (Tomasz Kubiatowicz, aktor Teatru Nowego) ciągłymi rozkazami ("Nie ruszaj się!") wydawanymi roztańczonej żonie (Julia Sadowska) rozbawia całą publiczność. Ostatnia, najdłuższa scena w "Contakcie" to historia Michaela Wileya (świetny Marcin Ciechowicz) zafascynowanego przypadkowo spotkaną "dziewczyną w żółtej sukience" (rewelacyjnie tańcząca Agata Jankowska-Dobrowolska).

Pomimo pierwszych negatywnych i słyszalnych reakcji widzów cała publiczność opuszcza teatr, swingując. Teatr Wielki zaryzykował, wprowadzając do swojego repertuaru ten ni to musical, ni balet. Ale opłaciło się. Wspaniałe wykonanie niełatwych choreografii sprawiło, że widzowie wychodzili z "Contactu" zachwyceni.

Hardcorowa lekcja muzyki

W niedzielę obejrzeliśmy ostatnią w tym sezonie (pra)premierę: "Kochanowo i okolice" Przemysława Jurka w reż. Aldony Figury - laureata II miejsca w II edycji konkursu na współczesną polską komedię organizowanego przez Teatr Powszechny.

"Kochanowo i okolice" to komedia o grupie czterech przyjaciół po trzydziestce, zapalonych miłośników death metalu i członków zespołu Exterminator. Akcja komedii zaczyna się w jeden z wielu zwyczajnych piątków, kiedy do muzyków po latach grania w świetlicy lokalnego domu kultury wreszcie uśmiecha się los. A przynajmniej tak im się na początku wydawało...

Na scenie ustawiony jest baner z nazwą zespołu, perkusja, gitary i mikrofon. Historię Exterminatora poznajemy od muzyków, którzy przeskakując między kablami, opowiadają nam półhistorię swojego zespołu.

Pomysł Figury na spektakl, żeby aktorzy grali muzyków, tylko pozornie wydaje się banalny. Widownia Teatru Powszechnego na blisko godzinę (z 80-minutowego przedstawienia) zamienia się w salę koncertową. A muzycy przerabiają z widzami niemal cały dostępny repertuar muzyki rozrywkowej. Od Stachursky\'ego przez "Kolorowe jarmarki" po "Zachodźże słoneczko" - repertuar niezbędny na jarmarkach i dożynkach. Wszystkie utwory śpiewają, jak na deathmetalowców przystało, w skórzanych spodniach i koszulkach z logo ich ulubionych zespołów. Zabawne perypetie wzbudzają salwy śmiechu wśród publiczności. Kiedy w końcu Exterminator gra swój rockowy kawałek, niewiele brakuje, żeby widzowie wbiegli na scenę i wraz z muzykami ryczeli lub jak kto woli: śpiewali do mikrofonu.

Charakterystyczne role stworzyli wszyscy aktorzy: Mariusz Witkowski, czyli Marcyś, przedstawiciel zespołu i główny narrator, Michał Maliszewski jako gitarzysta Makar - menedżer zespołu, Tomasz Piątkowski jako Lizzy - na co dzień bankowiec, Artur Zawadzki jako Jaromir - bibliotekarz odreagowujący na perkusji swój codzienny stres. Poza tym Piotr Lauks jako Wójt z gotową wizją wzorowej europejskiej wsi, Barbara Szcześniak - dziennikarka pisząca o deathmetalowcach artykuł, i Karolina Łukaszewicz, żona Marcysia, psycholog i terapeuta Exterminatora.

"Kochanowo i okolice" to spektakl, który zmieni poglądy wielu osób. Komedia pokazuje deathmetalowców od drugiej strony. Okazuje się, że mają rodziny, nie są satanistami, a na muzyce znają się równie dobrze jak wielbiciele Mozarta czy Bacha. Komedia Jurka pomaga zrozumieć, że nie taki diabeł straszny...

Joanna Rybus
Gazeta Wyborcza Łódź
22 maja 2010

Książka tygodnia

Aurora. Nagroda Dramaturgiczna Miasta Bydgoszczy. Sztuki finałowe 2024
Teatr Polski w Bydgoszczy
red. Davit Gabunia, Julia Holewińska, Agnieszka Piotrowska

Trailer tygodnia