W matni
"Każdy musi kiedyś umrzeć Porcelanko, czyli rzecz o Wojnie Trojańskiej" - reż. Agata Duda-Gracz - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie -Spektakl Agaty Dudy-Gracz od początku oszałamia widza wizualnym przepychem i oryginalnością plastycznej wyobraźni. Można powiedzieć: jak zwykle. I można pozostać przy tej nieciekawej konstatacji – na wzór reżyserki, która dużo wysiłku włożyła w mnożenie efektów i symboli, by przyozdobić w gruncie rzeczy nudny spektakl.
Hipertroficzność formy objawia się już w tytule, z którego dowiadujemy się (między innymi), że spektakl jest adaptacją „Troilusa i Kresydy" Szekspira. Jedna z mniej znanych sztuk dramaturga wykorzystana została w sposób bardzo wyrywkowy, co mogło stworzyć sytuację gry z widzem zwykle nie do końca zaznajomionym z tekstem. Jednak potencjał ten nie został wykorzystany, a Duda-Gracz poprzestała na kilku samozwrotnych zdaniach odwołujących się bezpośrednio do elżbietańskiego dramaturga. Reżyserka koncentruje się – o ile w ogóle skupia się na jakimś elemencie tekstowym – na wątku wojny trojańskiej. Widownia zajmuje miejsca po stronie Ilionu lub obozu greckiego, choć w dalszej części spektaklu nie zostało to w żaden sposób wykorzystane. Początkowy motyw koła Fortuny właściwie jest zakłamaniem – od początku Duda-Gracz rozdaje karty w ten sposób, że widz staje po stronie szlachetnych, choć przegranych Trojańczyków. Dwie strony sceny oddzielone są nie tylko sznurkiem i za pomocą światła, ale także poprzez charakteryzację dwóch obozów. Trojańczycy żyją wśród grobów i mimo poczucia bezsensowności poświęcenia dla nieznośnej Heleny – wyrażonego tylko bezpośrednio przez Troilusa – z kolei Grecy charakteryzowani są jako gnuśni, hedonistyczni i zwykle niezbyt inteligentni.
Jednak nie można odmówić tej inscenizacji niewątpliwego dowcipu, niesamowitego sposobu wykorzystania przestrzeni i stworzenia galerii barwnych postaci. Spektakl ogląda się niezwykle przyjemnie, ale może właśnie to wprowadza weń „nieznośną lekkość bytu" – przez to wszystkie tropy interpretacyjne wydają się niewykorzystanym potencjałem. Nie wybrzmiewa w pełni ani wątek bezsensowności wojny, ani miłości, która również nabiera często cech rywalizacji czy wręcz sadomasochizmu. Obie te rzeczy łączy ich cielesność – miłość związana jest z seksem, wojna z odnoszeniem ran. W każdej z nich wartością nadrzędną staje się poniżenie przeciwnika-partnera. Taki zdegradowany świat antyczny to miejsce pamiątek i postaci zamienionych w figury pewnego dyskursu. Nie bronią żadnej racji – są tylko znakami z idiolektu Dudy-Gracz. Reżyserka niczym demiurg umieszcza postaci-marionetki w swojej kunsztownej arabesce. Jednak całość nie ma siły oddziaływania, jest ciągiem efektownych epizodów, które zawierają w sobie ziarna pewnych ciekawych wątków – tym bardziej rozczarowujące jest to, że żaden nie został w pełni wykorzystany, a jedynie zasygnalizowany.
„Każdy musi kiedyś umrzeć Porcelanko..." to czcza zabawa formami. Początkowo obiecujący czy wręcz olśniewający spektakl stopniowo traci urok, a widz przygląda się ćwiczeniu stylistycznemu. A jeśli to wciąż autorski styl Dudy-Gracz? Tym gorzej, gdyż całość ujawnia braki tego spektaklu, zamieniając się w autoparodię metody twórczej. Chaotyczne działania dramatis personae stają się metaforą sytuacji, w jakiej znalazła się reżyserka – tkwią w matni.