W stanie upojenia

„Na rauszu" – reż. Arkadiusz Buszko, Konrad Pawicki, Paweł Niczewski, Wojciech Sandach – Teatr Współczesny w Szczecinie

Tu wcale nie chodzi o pijaństwo. Tu wcale nie chodzi o zgubny nałóg. Tu wcale nie chodzi o imprezowanie. Tu chodzi o samotność, o kryzysy egzystencjalne, o niemoc życiową i wypalenie zawodowe.

W wielu filmach jest taka scena, w której mężczyzna przytłoczony życiowymi problemami idzie do baru i zamawia drinka albo setkę. Może też wrócić do domu i wyciągnąć butelkę z barku. W każdym razie popija w samotności. Kobieta rzadziej, bo picie czy upijanie się kobiet do niedawna było tematem tabu. Niemniej takie sceny można oglądać w kinie coraz częściej również z udziałem kobiet. Bo problemy, które powodują picie, są wspólne dla wszystkich płci. Kto z nas nie poczuł się nigdy zdołowany, zestresowany, wypalony, zniechęcony życiem czy po prostu nieszczęśliwy. Nie musi to być stan permanentny, ale przejściowo jest to równie niekomfortowe. Oczywiście nie każdy sięga po alkohol, niektórzy jedzą słodycze albo idą spać, ale są to sposoby, które nie powodują takich skutków jak alkohol. Alkohol to niebezpieczeństwo. I właśnie o przyczynach i skutkach wpadania w stan upojenia jest historia opowiedziana w spektaklu „Na rauszu".

„Na rauszu" to sceniczna adaptacja oscarowego filmu z 2020 roku. Czterech zmęczonych życiem nauczycieli postanawia przetestować teorię norweskiego psychiatry Finna Skårderuda, według której ludzka krew zawiera o pół promila alkoholu za mało. Zainspirowani teorią, że skromna dawka alkoholu pozwala otworzyć się na świat i lepiej w nim funkcjonować, nie przewidują jednak skutków, jakie pociągnie za sobą długotrwałe utrzymywanie stałego poziomu promili we krwi – przez cały dzień, również w pracy.
Nie sposób nie porównywać tej sztuki do jej pierwowzoru filmowego, mimo że języki filmowy i teatralny sięgają po zupełnie inne środki. Film był pierwszy, na dodatek odbił się szerokim echem na świecie, nic więc dziwnego, że każdemu, kto widział film, będzie się on bezwiednie pojawiał przed oczami.

Ale w teatrze nie mogło być tak jak w filmie. Czy sztuka na tym traci? Chwilami tak. Dramat rozegrany na czterech aktorów skupia się przede wszystkim na ich rozmowach. Niewiele tu akcji, poza ich wspólnymi popijawami czy prowadzeniem lekcji. Większość spektaklu rozgrywa się na poziomie rozmów. Rozmów między samymi mężczyznami lub rozmów telefonicznych z ich partnerkami. Przez to bohaterowie wydają się trochę jakby „wyjęci" ze swojego życia. Tacy osobni, jakby cała reszta była tylko dodatkami do nich. Ich otoczenie zostaje w spektaklu tylko lekko zarysowane.

Cały ciężar emocjonalny skupia się przez to na panach i wywiązują się oni z tego w mniej lub bardziej przekonujący sposób. Martin to nauczyciel historii, mąż i ojciec dwojga dzieci, a przede wszystkim mężczyzna na skraju załamania nerwowego. Konrad Pawicki miał bardzo trudne zadanie, bo w filmie jego postać zagrał znakomicie Mads Mikkelsen. A jednak Konrad Pawicki nadaje swojemu bohaterowi zdecydowanie bardziej tragiczny rys. Od początku to właśnie Martin skupia uwagę widzów, to on przeżywa najsilniejsze emocje i przechodzi największą zmianę nastrojów. Na początku Pawicki pokazuje jego osamotnienie, wypalenie zawodowe, załamanie nieudanym życiem małżeńskim i rodzinnym. To on najbardziej opiera się eksperymentowi, który chcą w życie wprowadzić jego koledzy, a potem najchętniej w nim uczestniczy. Przeżywa euforię związaną z efektami eksperymentu, radość z odzyskania rodziny i frustrację z powodu kolejnej utraty. Śmiało można powiedzieć, że to najciekawsza rola w tym spektaklu.

Pozostali bohaterowie w porównaniu z Martinem pozostają bardziej statyczni emocjonalnie. Mikołaj Pawła Niczewskiego sprawia wrażenie w miarę zadowolonego z życia, ale to właśnie on jest pomysłodawcą eksperymentu i przez cały czas stara się kontrolować sytuację.

Arkadiusz Buszko jako Peter ma w sobie jakieś rozedrganie, jak przewrażliwiony, niepewny siebie artysta. W końcu jest nauczycielem muzyki. Jest trochę jak dziecko, które nie do końca radzi sobie z rzeczywistością, więc ucieka w świat fantazji, w którym może lekko odlecieć.

Wojciech Sandach jako Tommy jest natomiast mistrzem tłumienia w sobie emocji. Jako nauczyciel wuefu powinien być energiczny, ale nie jest. Nic dziwnego, że uczniowie przysypiają na jego lekcjach. Sandach zakłada Tommy'emu maskę obojętności na wszystko i nie pozwala kolegom na zbytnie zbliżenie się do siebie. Nie tylko kolegom. Nieumiejętność bycia blisko z drugim człowiekiem to również jego problem z relacjach z kobietami, co ostatecznie prowadzi do tragedii.

Jako że teatr jest sztuką wyobraźni, aktorzy rozłożyli akcenty tak, żeby było nie tylko smutno, ale i śmiesznie. Jest kilka scen, kiedy panowie popijają alkohol, wzajemnie się do tego zachęcając, i wyczyniają różne rzeczy po alkoholu, a potem budzą się jeszcze bardziej sfrustrowani i na kacu. Szczególnie pływanie łódką w kapokach czy wciąganie alkoholu przez kolorowe rurki wzbudzają entuzjazm na widowni. Dzięki takim zabiegom trochę towarzyszymy bohaterom w ich wizjach przed- i poalkoholowych.

Spora w tym zasługa Agnieszki Miluniec i Macieja Osmyckiego, którzy odpowiadają za scenografię i kostiumy. Wyczarowali wiele psychodelicznych elementów, które w połączeniu z muzyką Marcina Macuka i światłami, wprowadzają nas w świat tajemniczych wizji ludzi odurzonych alkoholem.

Nie zapominajmy jednak, że to nie jest spektakl o pijaństwie czy alkoholizmie, ale o przyczynach, które prowadzą do sięgania po alkohol. To spektakl o twardej męskiej przyjaźni, w której mówienie o problemach i emocjach jest najtrudniejszą ze sztuk. Łatwiej się wspólnie upić niż porozmawiać. Tylko czy w takiej przyjaźni nie jesteśmy nadal samotni? Czy to w ogóle jest przyjaźń. To spektakl przytłaczających nas, narastających i przerastających nas problemach, które nie rozwiązane w porę mogą doprowadzić do tego, że nasze życie będzie się toczyć już tylko w dół. I dlatego po śmiechu powinna przyjść refleksja, jak po imprezie alkoholowej przychodzi kac i przebudzenie. I pytanie, czy nadal chcemy w to brnąć, czy jednak wolimy wybrać inną drogę.

Obsada: Martin – Konrad Pawicki, Mikołaj - Paweł Niczewski, Peter - Arkadiusz Buszko, Tommy - Wojciech Sandach.
Adaptacja sceniczna: Claus Flygare, Thomas Vinterberg, tłumaczenie: Jacek Telenga, reżyseria i dramaturgia: Arkadiusz Buszko, Paweł Niczewski, Konrad Pawicki, Wojciech Sandach, scenografia i kostiumy: Maciej Osmycki, Agnieszka Miluniec, światło: Szymon Gębka, Tomasz Grygier, muzyka: Marcin Macuk, plakat: Mila Łapko, zdjęcia: Piotr Nykowski.
Premiera 4 stycznia 2025.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Zachodniopomorskie
10 stycznia 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia