Więcej scen nie będzie

Spacer z Kulturą

To miał być felieton o czym innym, ale nie sposób przejść obojętnie wobec faktów. Wobec zaskoczeń, które nam serwuje życie, i to zaskoczeń nieprzyjemnych.

Będzie tak:

Scena 1. Połowa lat 80. Szkoła Podstawowa nr 12 w Szczecinie. Gabinet geografii - tylko tam był projektor i specjalny ekran do wyświetlania filmów. Zaproszono trzy klasy, wcale nie najstarsze, i wyświetlono im film, wcale nie geograficzny. To wtedy usłyszałam po raz pierwszy kwestie: "Nie przejmuj się Albercik, usta usta", "Chodź, zwiedzimy sobie pięterko", "Mam cię głaskać czy nie głaskać?" "W związku z zaistniałą sytuacją, że znaleźliśmy się tutaj jako przedstawiciele dwóch płci, bądź co bądź. Jako humanista chciałem zaproponować powrót do bardziej może tradycyjnej metody kontaktu między dwoma osobnikami odmiennej płci. Chciałem zaproponować, chciałem zaproponować pożycie intymne" ("Seksmisja" reż. Juliusz Machulski). To wtedy doznałam fascynacji grą aktorską, która przetrwała lata. Do dzisiaj nie wiem, jak to było możliwe, że w mojej podstawówce w sali geograficznej zapraszano uczniów na takie filmy jak "Seksmisja" czy "Kochankowie mojej mamy".

Scena 2. Siedzę w pokoju z rodzicami, oglądamy film. Najbardziej pamiętam faceta w kożuchu, który cały czas jest w biegu, coś załatwia, kłóci się z narzeczoną i na koniec obrywa od przyjaciela. Ale najbardziej pamiętam go, kiedy w błyszczącej marynarce śpiewa:

"Piosenka radość w nas wyzwala,
laj la la la; laj la la la,
wspólnego śpiewu rośnie fala,
laj la la la; laj la la la.

Gdy płyną dźwięki tej piosenki,
laj la la la; laj la la la,
każdy się robi w sercu miękki,
laj la la la; laj la la la".
(sł. Jonasz Kofta, muz. Jan Kanty Pawluśkiewicz).

Scena 3. Początek lat 90. Czasy mojego liceum. Na ekranie domowego telewizora oglądam ponure blokowisko, kiepsko ubranych ludzi (przełom lat 80. i 90. w modzie nie rozpieszczał) i jakiś dojmujący smutek, którego nie sposób się pozbyć. Zbigniew Zamachowski z dłuższymi włosami, w za dużej kurtce i okropnej chustce na wokół szyi i jego filmowy brat w garniturze wychodzący ze szpitala. I ten widok, kiedy dowiaduje się, że niepotrzebnie sprzedał nerkę. Ta twarz, ta mimika. Nie do podrobienia.

Scena 4. Nadszyszkownik Kilkujadek rozwalony w fotelu w otoczeniu kobiet ogląda pokaz mody (Tu moda całkiem fajna. Ta scena została wykorzystana podczas wystawy "Moda stanu wojennego" w Muzeum Narodowym we Wrocławiu). Król życia. Cały hedonizm świata w jednej twarzy. Król zniewolonych wypuszczony na wolność. Tyran odmawiający przyjemności innym mówi oto tak: "Ja wam tak szczerze, po krasnoludzku, teraz powiem: wiecie, co ich tak naprawdę ciągnie do kingsajzu, bardziej niż te wszystkie szlachetne słowa? Kobitki! Ciurlać się chcą z nimi, o!" ('Kingsajz" reż. Juliusz Machulski").

Scena 5. "Zbrodnia i kara" w Teatrze Telewizji w reż. Andrzeja Wajdy. Szalony morderca o zwichrowanej psychice i opanowany policjant Porfiry Pietrowicz. Mistrzowski koncert, ale to Porfiry skupił moją uwagę. W białej koszuli i kamizelce, krążący wokół swojej ofiary, dociekliwy, wyrafinowany psychologicznie. Krytyk z włoskiego „Il Messaggero" pisał: „Porfiry Wajdy jest jednym z największych przykładów tajnego śledztwa, jakie teatr dał nam kiedykolwiek. Także dlatego, że postać jest ożywiona zadziwiającą interpretacją Jerzego Stuhra, z pewnością jednego z najlepszych aktorów, którzy istnieją dziś w Europie....".

Scena 6. Rok 2010. Świnoujście, lipiec, wakacje. Krzysztof Zanussi organizuje festiwal Karuzela Cooltury. Tłumy turystów, którzy korzystają z nadmorskich atrakcji, a popołudniami i wieczorami spędzają czas w namiotach, gdzie odbywają się spotkania z ludźmi kultury. W słoneczne przedpołudnie siedziałam z koleżanką w jednym z kawiarnianych ogródków na promenadzie i nagle zobaczyłyśmy tłum fotoreporterów biegnący przed jakąś postacią, niewątpliwie gwiazdą. Biegli, żeby wyprzedzić i sfotografować z przodu. Gwiazdą okazał się jakiś ówczesny prezenter telewizji śniadaniowej, którego nazwiska dziś nie pamiętam. Kilka minut później tą samą trasą przechadzał się uśmiechnięty Jerzy Stuhr. Nikt go nie gonił, nikt nie fotografował. Byłam zaskoczona, że nikt nie podchodzi, nie zagaduje. Żaden fotoreporter nie walczył o najlepsze ujęcie z przodu. Czy tylko ja miałam ochotę podejść? Ale nie chciałam zakłócać relaksu.

Dziś żałuję.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
11 lipca 2024

Książka tygodnia

Zdaniem lęku
Instytut Mikołowski im. Rafała Wojaczka
Piotr Zaczkowski

Trailer tygodnia