Wolę być naiwna do końca
Rozmowa z Angélique Kidjo gwiazdą widowiska Roberta WilsonaZ Angélique Kidjo, jedną z gwiazd widowiska Roberta Wilsona "Twój anioł Wolność ma na imię", rozmawia Marcin Mindykowski
Wczorajsze widowisko zostało podzielone na cztery części-akty: walkę, niesprawiedliwość, pokój i sprawiedliwość. Czy ten happy end nie był nieco naiwny?
Lubię być naiwna. Bo wiem, że ktoś, kto staje się cyniczny, nie stworzy nic nowego. Cynizm wynika ze strachu, a strach - z nienawiści. Nienawiść zaś zawsze pociąga za sobą przemoc i ofiary. A naiwność nigdy nikogo nie zabiła. Dlatego, jeśli nazywa mnie pan naiwną, jest to dla mnie komplement. Przynajmniej nie tracę mojej empatii dla ludzi, zaufania do nich. I nie myślę tylko o tym, jak wyprowadzić innych w po-le i samemu na tym zyskać. Nienawiść zabiera dużo energii, zabija cię, wysysa. Dlatego wolę być naiwna do śmierci.
Ale czy Solidarność i inne ruchy wolnościowe naprawdę wywalczyły, Pani zdaniem, sprawiedliwość?
To prawda, wciąż musimy o nią walczyć. Ale sukces tych ruchów polegał na tym, że uświadomiły nam, iż wolność może być rzeczywistością. Ale czy wolność może istnieć całkowicie, w pełni? Uważam, że nie, bo każdy nasz wybór pociąga za sobą jakieś konsekwencje. I nasza swoboda polega właśnie na dokonywaniu wyboru. Tę podstawową wolność chciał przecież zabrać ludziom komunistyczny reżim - wolność myślenia o sobie i decydowania o własnym życiu.
Polska historia zmagania się z komunizmem musi być Pani bliska z powodu podobieństwa losów Pani rodzinnego Beninu. Dwanaście lat po odzyskaniu niepodległości i brutalnych konfliktach etnicznych, w 1972 roku władzę przejęli tam komuniści.
Zanim jednak nastał komunistyczny reżim, mieliśmy triumwirat. I pamiętam, że za jego czasów nie było opresji i przemocy. Przeciwnie: działało wiele kobiecych ruchów, które walczyły o prawo głosu, o to, żeby kobiety miały prawo wybierać swoje przeznaczenie. Kiedy miałam osiem lat, chodziłam z moją mamą i jej przyjaciółkami na spotkania tego kobiecego ruchu. To był proces, dzięki któremu stawałyśmy się coraz bardziej świadome potrzebnych nam praw. Oczywiście, zanim kobiety w Beninie otrzymały prawo wyborcze, minęło dużo czasu, ale to wtedy zaczęła się ta walka.
Co stało się, kiedy w Beninie zapanowała militarnie umocowana, marksistowsko-leninowska dyktatura?
Kiedy nastał reżim komunistyczny, te ruchy zniknęły. Pamiętam, że komunizm naprawdę wpłynął na moje życie. Chodząc do szkoły, ciągle trzeba było uważać, co się robi, z kim rozmawia. Wszyscy byli podejrzliwi wobec wszystkich. To było po prostu piekło, nie dało się tak żyć. Męczyła mnie ta konieczność bycia ostrożnym, tym bardziej że zawsze mówiłam to, co myślę - i nagle ta wolność została mi wyrwana. Nie mogłam też robić muzyki po swojemu. Poza tym nie chciałam, by moja twórczość była w jakikolwiek sposób używana do reprezentowania systemu komunistycznego. Nie miałam więc wyboru i po-stanowiłam opuścić mój kraj.
Dlaczego tak silnie przeżyła Pani odebranie wolności?
Wynikało to z tego, że w moim domu nigdy nie było tematów tabu. Moi rodzice zawsze mó-wili: "Chcesz porozmawiać na jakiś temat, zróbmy to. Możemy się nie zgadzać, byle nie w nienawiści. Możemy też wracać do dyskusji, dopóki nie znajdziemy rozwiązania. Ale nawet jeśli go nie wypracujemy, mamy prawo dyskutować tak długo, jak tego chcemy".
Cały wywiad w środowym, papierowy wydaniu "Polski Dziennika Bałtyckiego"