Zielona karta
„The Old Oak!" - scen. Paul Laverty - reż. Ken Loach - Wielka Brytania (2023)Z rozpostartymi ramionami, jak William Blake swoje anioły, wita właściciel tytułowego The Old Oak, uchodźców targanej wojną Syrii. Nowy film Kena Loacha podaje starą receptę na zło tego świata – dobro. Chciałoby się dopowiedzieć jeszcze za Stachurą:" Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem świata".
Jest raczej mało prawdopodobne, by bar The Old Oak istniał.
Według słów Durera, dobry artysta jest cały wypełniony postaciami, a zatem bar The Old Oak wypełniają postacie papierowe. Zrobione z papier mache marionetki instynktów. Poprawne politycznie pacynki.
Jednak Ken Loach nie został malarzem. Został reżyserem. Jego społeczna wrażliwość sprawia zaś kolejnym razem, że wierzymy w to, co stało się w The Old Oak. Wierzymy, że właściciel przybytku, TJ Ballantine ( Dave Turner) i syryjska dziewczyna Yana ( Ebla Mari) to blakowskie anioły. Wierzymy, że człowiek jest wewnętrznie dobry i że o tym opowiada ten na poły baśniowy, na poły realistyczny obraz. Wierzymy nawet w poprawę tej zepsutej części społeczeństwa angielskiego i wierzymy, że kolonializm jest winą, a karą jest lęk.
Teraz jednak Ken Loach postawił przed sobą poważne artystyczne zadania, pokrzepianie serc jest bowiem zadaniem nieustająco poważnym i koniecznym. Przerabianie zjadaczy chleba w anioły w czasach, w których prawdziwych poetów już nie ma, wydaje się zadaniem karkołomnym, ale Loach przez całe życie wychodził z niego obronną ręką i udaje mu się to i tym razem. Wyobraźmy sobie zatem jeszcze raz świat z piosenki Johna Lennona. Zamknijmy oczy i niech wybrzmi koan.
Niezależnie jednak od ambicji politycznych czy społecznych, każda kolejna epoka potrzebuje swoich pieśni Osjana, owych rozruszników dla coraz bardziej mechanicznego serca.
To też należy do cudu. Cudu mniemanologii stosowanej. Cudownego ocalenia.
Blake,szkoda, że nie ja to wymyśliłem.
Możliwe, że ten cud jest tylko pobożnym życzeniem, ale pokazuje przynajmniej, że powinniśmy się modlić o tego rodzaju boskie interwencje. Problem migracji pozostaje problemem, którego rozwiązania należy szukać w naszym poczuciu wspólnoty.
Na pewno jednak nie z tego powodu zdarza się nam zachowywać agresywnie wobec innych. Inny jest przecież znakiem zagrożenia. Stąd postawa konserwatywnych tubylców, którzy w napływie uchodźców widzą przede wszystkim zagrożenie dla własnej, ustabilizowanej dotąd egzystencji, i trudno odmówić im choć części racji, a Loach te racje stara się umiejętnie w swoim najnowszym obrazie przedstawić i pogodzić.
Moja kieszeń rzadko kryje w sobie pieniądze, ale zawsze jest pełna papieru. Tymi słowami z Williama Blake'a można by opisać twórczą metodę Loacha, który jest raczej studentem ekonomii duszy niż pieniądza i w swoich naiwnych rozważaniach chciałby przede wszystkim ocalić człowieczeństwo, nawet jeśli kosztowałoby to zachodnią Europę fortunę.
Pytania o migrację i sposób radzenia sobie z tym doświadczeniem pozostają zatem otwarte, jak otwarta pozostaje postkolonialna rana, którą nasze społeczeństwa nieudolnie próbują zabliźnić błoną podłości.