Zjadamy świat zamiast go poznawać
Rozmowa z Agatą Dudą-GraczKsiążę Filip w naszym spektaklu, nie ma większych problemów poza monotonią. W jego życiu wszystkiego jest „za dużo i w nadmiarze", pragnie zmiany, chce by wreszcie „coś się wydarzyło". Jest przesycony tym, co ma i na zapas znudzony tym, co może mieć. To czyni go podatnym na „ziwonienie", słabym... jak my wszyscy.
Z Agatą Dudą-Gracz, reżyserką spektaklu „Iwona, księżniczka Burgunda" zrealizowanym w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi rozmawia Paulina Aleksandra Grubek.
Paulina Aleksandra Grubek: „Iwona, księżniczka Burgunda" jest dramatem często i chętnie wystawianym na deskach polskich teatrów. Wygląda na to, że i Pani dała się uwieść Gombrowiczowi. Dlaczego?
Agata Duda-Gracz: Po pierwsze dlatego, że to wspaniały, oryginalny tekst, dający duże możliwości zarówno do interpretacji jak i inscenizacji. Po drugie - język jakim jest napisany i wyśmienity humor. Po trzecie zaś temat. „Iwona..." została napisana w 1938 r. Jest w niej strach przed tym co „niższe"/"obce"/"nieznane". Strach ideą równości napływającą zza wschodniej granicy. Która to równość prowadzi do anarchii i zburzenia starego porządku: „z nią wszystko można" mówi Filip o Iwonie. Jej obecność na dworze powoduje, że zasady przestają istnieć, każdego można dotknąć, wszystkich zrównać i ośmieszyć. Zaś świat pozbawiony zasad głupieje, dziczeje, („niższość zaczyna gryźć wyższość" i odwrotnie) aż w końcu ma do wyboru albo się rozpaść albo usunąć przyczynę swojej degradacji. Zaś monarchia, o której opowiada Gombrowicz, rozpięta jest pomiędzy poetyką „Ubu Króla", bajką o znudzonym księciu a pastiszem modelu mieszczańskiej rodziny. Automatycznie dokonuje się tu fantastyczna analiza tego, czym jest władza. Każda władza powoduje, że wszystko czym władamy, traktujemy jak swoją prywatną własność. Ta władza ogłupia, staje się pyszałkowata, próżna i miast brać swą siłę „z woli dla dobra rządzonych" przemienia się w tyranię. Nie jest więc też receptą, na to jak powinien wyglądać świat, według jakich zasad należało by go zbudować. Gombrowicz nie daje nam żadnego przepisu, nie wskazuje „palicem" właściwego rozwiązania. Musimy to zrobić sami.
Podobny zabieg Gombrowicz stosuje wobec tytułowej bohaterki, ponieważ właściwie nie pisze o niej nic pewnego. Nie znajdujemy żadnego opisu Iwony w didaskaliach ani obiektywnej wypowiedzi na jej temat. Wiemy, że jest młoda i że „drażni". Sama Iwona poza paroma krótki zdankami typu „To tak w kółko, to tak zawsze", „Precz!" czy „Ja się nie kłaniam", nie mówi nic. Określeń jej osoby typu „zmokła kura" czy „nimfa taka nie tego" jest zaś w tekście bardzo dużo, ale więcej opowiadają nam one o osobie, która je wypowiada, niż o samej Iwonie. To daje ogromne pole do interpretacji. Może dlatego każda Iwona, jest inna. Uniwersalnym pozostaje jedynie fakt, że działa ona na zasadzie Solaria, ujawniając nasze lęki, grzechy i fobie. Uruchamia mechanizm, który w końcu doprowadza do destrukcji innych postaci, jest siłą, która dekonstruuje zastany świat, bez względu na to jaki on jest.
W naszym przedstawieniu cała historia bierze swój początek w głowie Iwony. To ona tworzy kolaż z tego co ją otacza; łączy świat telewizji, codzienność mieszkania z frustrowaną matką, szarość po obydwu stronach okna, przy którym przyszło jej spędzać życie, magię kolorowych czasopism i wspomnienia dziecięcych bajek o królewnach i królewiczach.
Zmieniła pani dwie ciotki na jedną matkę.
Tak, ale ta nasza matka ma wszystkie cechy straszliwych, gombrowiczowskich ciotek: mówi ich słowami, jest nachalna w swej racji i w trosce, wiedźmowata i boleśnie przekwitająca. Jedyna różnica polega na tym, że jej nie da się pozbyć. Zapisane przez Gombrowicza ciotki, po scenie parkowej uciekają, wystraszone nadchodzącym dworem. Nasza Matka zostaje: ma w sobie tupet przebojowej bohaterki seriali, która na plecach córci wjedzie do lepszego świata.
Inaczej, niż jest to zapisane w tekście Gombrowicza, pokazujemy również postać Izy. Gra ją trzech aktorów: Marcin Korcz, Hubert Jarczak i Marcin Włodarski, którzy równocześnie kreują postaci, Cypriana, Cyryla, Innocentego i dam dworu. Są jak biesy: przychodzące w zależności od sceny przez kolejne wcielenia.
Dodatkowo wprowadziłam dwie nowe postacie. Pierwsza to Elvis, Artysta Celebrujący grany przez Maję Kleszcz, oraz Walenty Artysta Aspirujący w wykonaniu Wojtka Krzaka. Tę parę artystów dzieli przepaść w postaci kariery: ten pierwszy ją zrobił a ten drugi by chciał. Maja i Wojtek są jednak przede wszystkim autorami muzyki do przedstawienia, oraz jej wykonawcami. Śpiewane przez Maję piosenki budują zarówno wydarzenia obiektywne takie jak dancing, czy popołudniowy koncert w ogrodach królewskich, jak i subiektywne: wzajemne „rozpoznanie" Iwony i Filipa, rozpacz Izy, umieranie Iwony.
Czy „ziwonienie" jest spotykane we współczesnym świecie?
Każda postać sceniczna (Julia, Lady Makbeth, Czerwony Kapturek) ma swój archetyp, swoich „przodków", odnośniki i tradycję. Natomiast Iwona nie. Jest to postać bez precedensu, której nie ma w żadnym dramacie. Ona jest „nieukorzeniona". „Iwona, księżniczka Burgunda" to opowieść o zjawisku niezwykłym, a nie globalnym.
Rola Iwony wydaje się trudną dla aktora.
Oczywiście. Inaczej nie warto by było się z nią mierzyć. : )
Ubierając Filipa w ten luz, ignorancję wiedzy i nic nierobienie odczytuje pani obraz współczesnych młodych ludzi?
Jesteśmy bardzo zajęci sobą, nieczuli i nieciekawi tego co było. To nie jest kwestia buntu pokoleń, który jest zjawiskiem normalnym i zdrowym, sprawiającym, że każde generacja dokłada coś swojego do tego, co zbudowali jej poprzednicy. Nas nie ciekawi, to co było przed nami. Pozwalamy sobie na historyczną ignorancję, bez potrzeby „ukorzenienia" (jak Iwona). Zjadamy świat zamiast go poznawać. Dziwaczne to, ponieważ odnoszę wrażenie, że jesteśmy pokoleniem, w które bardzo dużo zainwestowano. A my zajęliśmy się sobą: bezideowo, „bezduchowo" i na luzie. I choć mnie to drażni i staram się z tym walczyć, to zdaję sobie sprawę, że jestem częścią tego wszystkiego: ani lepszą ani bardziej świadomą.
Książę Filip w naszym spektaklu, nie ma większych problemów poza monotonią. W jego życiu wszystkiego jest „za dużo i w nadmiarze", pragnie zmiany, chce by wreszcie „coś się wydarzyło". Jest przesycony tym, co ma i na zapas znudzony tym, co może mieć. To czyni go podatnym na „ziwonienie", słabym... jak my wszyscy.
Czy w związku z tym znajdą się osoby będące antytezą Filipa i jego pokolenia?
Tak. To Król, Królowa i Szambelan. Ale z drugiej strony oni też są wypaczeni, tyle że przez coś innego: przez władzę i przez to, co ona robi z ludźmi czyniąc z nich osoby uważające, że instytucja, którą obejmują, czy państwo, któremu królują jest ich prywatną własnością.
Co okazało się dla pani najtrudniejsze podczas realizacji tego spektaklu?
Pokora. : )
A dlaczego zdecydowała się pani na taki zwrot w swojej pracy?
Powód bardzo Filipowy – potrzeba zmiany, spowodowana poczuciem przesytu. Ostatnie spektakle, które robiłam były tak rozbudowane i bogate inscenizacyjnie, że doszłam do wniosku, iż trzeba wrócić do początku, stricte do warsztatu, by spróbować zmierzyć się z tekstem „na goło". Poza tym okazało się, że teatr ma kłopoty finansowe i w związku z tym trzeba ograniczyć scenografię. Stwierdziłam więc, że zamiast ją ograniczać, wolę z niej zrezygnować. Tak powstało przedstawienie surowe, pozbawione jakichkolwiek efektów inscenizacyjnych, przez co dosyć klasyczne w swojej formie. Skupiłam się tylko i wyłącznie na pracy z aktorem. Plastyki szukałam w kostiumie, na który przeznaczyliśmy cały tzw. budżet produkcyjny, oraz w świetle (wykreowanym przez Kasię Łuszczyk). Miejscem akcji jest pusta scena z zawieszonym z tyłu horyzontem – pozostałością po spektaklu, który właśnie zszedł z afisza, oraz wbijający się głęboko w widownię podest (też z odzysku) oraz kilka krzeseł. Na horyzoncie Karol Rekowski wyświetla proste obrazy, które geometryzują świat, przydają scenom intensywną barwę albo zmieniają przestrzeń z obiektywnej na subiektywną.
Serdecznie dziękuję za rozmowę.
Agata Duda-Gracz – reżyser teatralna i scenograf. Jest absolwentką historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego (1998) i reżyserii dramatu w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie (2002). Debiutowała jako reżyser spektaklem Kaina George'a Byrona w Teatrze im. Witkiewicza w Zakopanem (1998). Zrealizowała ponad 33 spektakle jako reżyser, scenograf i kostiumograf w teatrach w Kaliszu, Krakowie, Łodzi, Warszawie, Wrocławiu i Zakopanem. 19 stycznia 2014 w łódzkim Teatrze im S. Jaracza, zrealizowała swoją najnowszą premierę „Iwona, księżniczka Burgunda”. Jedna z najczęściej nagradzanych reżyserek.