Zwodnicze słowo Aschenbacha
"Zmierzch bogów" - reż. Grzegorz Wiśniewski - Teatr Wybrzeżew GdańskuW gdańskim "Zmierzchu bogów" to nie brutalizm przykuwa uwagę, lecz toczący się na uboczu proces manipulacji, który pokazuje sposób, w jaki sprytni politycy wykorzystują słabości elit
Grzegorz Wiśniewski zrealizował scenariusz Nicoli Badalucco, Enrica Medioli i Luchino Viscontiego z wielkim wyczuciem formy teatralnej, znakomicie tworząc nastrój kolejnych scen, pozwalając na delektowanie się niuansami budującymi znaczenia. Monumentalna scenografia Barbary Hanickiej (imponująca i świetnie pomyślana), której głównym elementem są dwie stalowe ściany, nadaje wydarzeniom wymiar antycznej tragedii. Podobnie działa przytoczony na początku fragment z „Makbeta”, w którym rolę wiedźm grają oficerowie SS.
W tym pomnikowym otoczeniu bohaterowie wydają się niepełnowymiarowi – za mali, słabi i zbyt nieporadni na role, które grają, chwieją się na koturnach. Baronowa Sophie (Ewa Dałkowska) – spiritus movens większości aktów okrucieństwa, które mają miejsce – jest podstarzałą, pomarszczoną kokotą, jej kochanek-morderca Friederich (Mariusz Bonaszewski) – znerwicowanym, żałosnym niedorajdą, a syn Martin (Piotr Domalewski) – niezrównoważonym, histerycznym chłopcem w makijażu. Kwestie wypowiadają sztucznie, bez przekonania, jakby nie do końca były ich własnymi. Słowa same się mówią – jakby musiały zostać wypowiedziane, niezależnie od intencji mówcy. Mimo to kolejne morderstwa są popełniane, a małe dziewczynki gwałcone. Zło w spektaklu Wiśniewskiego jest pozbawione demonizmu, nie ma w nim ani odrobiny siły czy piękna. „My jesteśmy elitą społeczną”. Ale w rzeczywistości to skarłowaciali, roztrzęsieni bogowie, pożądający władzy ponad wszystko, udręczeni w syzyfowym wysiłku dobrnięcia do miejsca, gdzie nie poczują strachu i własnej słabości. Jednak triumfuje tylko Aschenbach, który „ma słowa, nie armaty” – słowami tworzy historię po swojej myśli, dla wyższej sprawy, „żeby Niemcy były wszędzie”.
Przedstawienie Wiśniewskiego jest jedną z najlepszych produkcji Teatru Wybrzeże za nowej dyrekcji. Nawet jeśli – w przeciwieństwie do filmu Viscontiego (czego krytycy nie omieszkali wielokrotnie przypomnieć) – nie osiągnie rangi arcydzieła, warto je polecić. Bardzo dobrze zagrane, przykuwa uwagę widza, mimo że zmiany rytmu w kolejnych scenach są ledwie zauważalne. Reżyser nie próbuje szokować patologiami rodziny Essenbecków, nie stara się ich demonizować. Możliwe, że po przejściu przez sceny fali nowego brutalizmu, te patologie nie są w stanie tak szokować widzów jak czterdzieści lat temu. W gdańskim „Zmierzchu bogów” to nie one przyciągają uwagę, lecz toczący się na uboczu cichy proces manipulacji, który pokazuje sposób, w jaki sprytni politycy wykorzystują słabości elit. I to właśnie inteligentny, zdystansowany, a jednak zapatrzony w nazizm Aschenbach przeraża najbardziej.
Film stworzył artysta z wielkim wyczuciem sztuki filmowej, ubierając historię von Essenbecków w wyszukane, pięknie skomponowane obrazy. U Viscontiego duże wrażenie robi kontrast między zewnętrznym pięknem postaci, ich pełnym przepychu światem, a wewnętrznymi motywami i czynami, których się dopuszczają. W filmie zło jest demoniczne, nosi pozory szlachetności i siły. Wiśniewski w swoim spektaklu z tego rezygnuje. Może przez to jego dzieło traci na atrakcyjności, ale jest za to bliższe współczesnemu postrzeganiu świata.
Agnieszka Kochanowska, absolwentka teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, organizatorka wydarzeń kulturalnych, autorka scenariuszy do spektakli niezależnego Teatru Kreatury oraz autorka i reżyserka spektaklu „Single story” na motywach „Zanim zaśniesz” Linn Ullmann.