A pamiętasz?
Aby uczcić, podkreślić i zaznaczyć, że rok 2019 został ogłoszony rokiem Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, twórcy spektaklu budzą spetryfikowaną, gdzieś w ciemnych katakumbach mumię, symbol, człowieka, któremu dopiero niedawno przestały ropieć rany zadane mu przez jeden z najstraszliwszych okresów w historii świata, jakim był wiek XX.Homo post-Sovietikus straszy ze sceny, kaja się, jego reminiscencjom nie ma miary. A to wszystko z perspektywy odległego od traum miejsca i czasu. Z tym, że ta druga nie uleczyła, a pierwsza doprowadza do szaleństwa. Jednak czy możemy uwierzyć, że z krypty wychodzi historyczna, zabalsamowana postać, czy też zamiast bandaży ciągnie się za nią papier toaletowy i maskarada?
Główny bohater spektaklu Gustaw Herling-Grudziński przebywając na emigracji we Włoszech ma zetknąć się z obchodami tamtejszego święta Ferragosto. W ten wakacyjny dzień, 15 sierpnia znaczna większość Włochów porzuca miejski gwar na rzecz słonecznych plaż, kąpielisk i pubów. Opustoszałe miasto staje się wyzwaniem dla skołatanych myśli polskiego pisarza. Wydaje się być niezdolnym do uciech, dysfunkcyjnym w stosunku do jakiekolwiek rozrywki i tak jakby był niekompatybilny z południowym sposobem życia. Opustoszałe miasto ofiarowało wolną do zagospodarowania przestrzeń dla bohatera. Wypełniają ją mary i widma traumatycznych wydarzeń z okresu II Wojny Światowej.
Właściwie gdyby nie padające ze sceny zapewnienia o miejscu akcji, to ciężko byłoby uwierzyć w słoneczną Italię. Scenografia jest dość siermiężna, surowa i niezbyt jaskrawa. Główny bohater zamiast być smaganym żółtymi, promieniami słonecznymi wpadającymi przez okno swojego domu, jest nawiedzany przez cienie i mrok, które wita na oścież. Stymuluje się bowiem, do wspominania przeszłości i prowokuje ją do auto-rewizji. Ten Gustaw Herling-Grudziński prawie wcale się nie uśmiecha. Może jedynie wtedy gdy podczas tej serii wspomnień, przypadkiem zahaczy o drobne szczegóły z lat dziecinnych. Sprawia on wrażenie dziadka, który o każdej porze i w każdych okolicznościach wraca do opowiadania ciągle tej samej, znanej do cna historii. Wykreowany został bohater, tak jakby nie do życia (mumia?). Rozdygotany, neurotyczny tarzający się w przeszłości. Jego krzyki i wywody frapują i intrygują widza, lecz tylko do pewnej skali głośności. Potem następuje chęć zatkania uszu. Nikt tu nie liczy na wesołą opowiastkę o tym jak to się grało w karty w Gułagu, natomiast mamy do czynienia z ciągłymi sekwencjami jego głosów z przeszłości, z tym, że raz wypowiadanymi przez główną postać, a raz poprzez nawiedzające go osoby z tejże przeszłości. I nie licząc jednej z ostatnich scen powrotu pisarza do Ojczyzny, to nie dzieje się nic co mogłoby przerwać ten taśmociąg jednakowych figur.
„Komu głód, temu głód. Komu loch, temu loch." A komu potrzeba dydaktycznego ekstraktu o życiu polskiego pisarza ten będzie kontent. Kto chce historii, skrawka biografii – znajdzie je. Nie brakuje też tłuczonego na scenie lodu, biczowania podłogi mokrą flagą, tarzania się, ale przede wszystkim wspomnień, wspomnień...
Mateusz Bugalski
Dziennik Teatralny
21 marca 2019