Biały sen z Orfeuszem
"Orfeusz i Eurydyka" w kompozycji Glucka, w odróżnieniu od znanego mitu, kończy się happy endem. Trzeba wyjątkowej wrażliwości i umiejętności, żeby opowiedzieć tę historię niebanalnie i zaserwować widzowi taki wachlarz emocji, że raz płacze on ze smutku, innym razem roni łzę z radości. Wystawiony premierowo w Warszawskiej Operze Kameralnej spektakl, operowy debiut Magdaleny Piekorz, to opowieść urzekająca, niczym z krainy pięknych snów.Po śmierci Eurydyki Orfeusz dostaje szansę, by zstąpić do piekieł i przywrócić ukochaną żonę do świata żywych. Warunkiem przedstawionym przez Amora jest jednak to, że podczas wędrówki ani razu na nią nie spojrzy i nie wyjawi Eurydyce sekretnego zadania. Orfeusz podejmuje próbę i schodzi do Hadesu, poskramiając śpiewem piekielne Furie. Przepowiednia Amora o spotkaniu z ukochaną spełnia się, ale droga powrotna okazuje się większym wyzwaniem niżby można przypuszczać. - Eurydyka robi Orfeuszowi awanturę, że na nią nie patrzy. Nie zna powodów takiego zachowania, nie rozumie ich, więc czyni ukochanemu wyrzuty. Takie sytuacje przecież zdarzają się i dziś w każdym małżeństwie - mówiła reżyserka opery Magdalena Piekorz jeszcze przed premierą, zapowiadając, że spektakl będzie łączył antyk ze współczesnością. To zadanie udało się bardzo dobrze - począwszy od warstwy wizualnej po muzyczną.
Widz już na wstępie przenosi się do antyku. Na scenie widzimy dwa posągi męskie i dwa żeńskie, które na naszych oczach ożywają, porywając do świata niczym zza sennej zasłony. Opera utrzymana jest całkowicie w bieli - pobielone twarze, białe stroje, ascetyczne elementy dekoracji oraz wizualizacje. Wszystko w punkt - tak, by nie zdominować opowieści. Scenografia i kostiumy to dzieło Katarzyny Sobańskiej i Marcela Sławińskiego, którzy dali się poznać choćby z pracy przy "Zimnej wojnie" Pawlikowskiego. Za multimedia odpowiada Hektor Werios, a za światła Paweł Murlik. Ogromne pokłony należą się tancerzom na czele z fenomenalnym Jakubem Lewandowskim, który stworzył choreografię - piękną, emocjonalną, niezwykle czytelną, wręcz porywającą. Dzięki temu widowisko jest na równi operą i spektaklem tanecznym.
Wielkim kunsztem wykazali się soliści. Do realizacji wybrano wersję włoską z barytonem w roli głównej i jest to niemal monodram Orfeusza (w WOK usłyszeć możemy wybitnych śpiewaków: Artura Jandę, Szymona Komasę lub Łukasza Hajduczenię). Wybornie gra zespół instrumentów dawnych MACV pod dyrekcją Stefana Plewniaka. Wraz z chórem gwarantują muzyczną ucztę, a energię dyrygenta widać również z widowni. To niewątpliwa zaleta miejsca, jakim jest Warszawska Opera Kameralna, że widz ma artystów na wyciągnięcie ręki. Kiedy chór wchodzi na umieszczone po obu stronach sceny balkony, efekt jest nieporównywalny do jakiegokolwiek stereo. To po prostu trzeba usłyszeć i zobaczyć. Najbliższe spektakle 8 i 9 marca. Polecam.
Anna Krajkowska
Gazeta Polska Codziennie
21 marca 2019