Bogactwo wesela
„Wesele" w reżyserii Mai Kleczewskiej zostało okrzyknięte jednym z najważniejszych spektakli tego roku, a przy tym na pewno jest jednym z najgłośniejszych. Nic dziwnego. I nawet nie chodzi o to, że dramat narodowy, który lepiej lub gorzej znają wszyscy Polacy i Polki, doczekał się kolejnej adaptacji i to po 123. latach na tych samych deskach w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie (niegdyś Teatrze Miejskim).Oczekiwania wobec nowej pracy reżyserki kontrowersyjnych „Dziadów" sprzed kilku lat były duże. Do tej pory „Wesele" zyskuje kolejne pozytywne recenzje, co dodatkowo zachęca do wizyty w „Słowackim". Co więcej, spektakl jest wyraźnym komentarzem politycznym ostatnich lat - z jednej strony to krytyka polskiego społeczeństwa z wytknięciem mu jego przywar, które jakby wcale nie zmieniły się przez ostatni przeszło wiek.
Z drugiej strony to entuzjastyczne świętowanie sukcesów odniesionych przez zespół „Słowaka" - dotychczasowy dyrektor Teatru, Krzysztof Głuchowski pozostał na miejscu, mimo burzliwego konkursu na to stanowisko zorganizowanego przez poprzednią władzę, a zespół ubiegający się o taki stan rzeczy nie został złamany w swej solidarności. Weselna premiera stała się także okazją do ogłoszenia nobilitacji jaką został uhonorowany teatr na ulicy Świętego Ducha, bowiem Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego ogłosił podczas niej, że instytucja zostanie objęta ministerialną opieką, a tym samym Kraków zyska drugą scenę narodową (obok Teatru Starego im. Heleny Modrzejewskiej).
Nawiązania do pierwowzoru pieczołowicie zostały zaznaczone już na poziomie niuansów strony promocyjnej takich, jak plakat zapożyczony z prapremiery sprzed ponad stulecia, po zachwycające w swym bogactwie i drobiazgowości kostiumy (za nie odpowiedzialny jest Konrad Parol z pomocą Emilii Sargi) wzorowane na tych pierwszych. Podest wbudowany w widownię, po którym przechadzają się postaci dramatu w kolejnych aktach - oprócz rozszerzenia sceny - ma tę ogromną zaletę, że siedzącym przy nim widzom i widzkom pozwala przyjrzeć się kunsztownym zdobieniom.
Na wzór didaskaliów Wyspiańskiego spektakl swoją formą przez większość czasu odzwierciedla ówczesną dramatopisarzowi „wiejską Polskę". Elementy uwspółcześniejące instrumentarium wprowadzone zostają dopiero przez zjawy występujące w kolejnych aktach, same postaci pozaziemskie także wydają się bardziej współczesne niż sami żywi - obrazują czasy następne: przez cały XX wiek, po dzisiaj. To otrzeźwiające - oto nie oglądamy tylko pięknej w swej formie interpretacji tekstu sprzed 123. lat, komentującego niegdysiejsze społeczeństwo. To bardzo aktualna krytyka. Motywy wracają. Korowód przywar i problemów, kakofonia tęsknot - pozostają aktualne. Czy więc lekcja z historii nie została wyciągnięta? Polaryzacja społeczeństwa, nierzetelność mediów, niezdolność do działania, czcze gadanie, rozdrapywanie dawnych konfliktów przy równoczesnym, realnym niebezpieczeństwie... trwają. Czy nie potrafimy zostawić ich za sobą?
Andrzej Grabowski w roli Hetmana w stroju współczesnego polityka odbiera telefony na smartfonie, wsłuchując się w rosyjskie rozkazy. Stańczyk odtworzony przez Krzysztofa Głuchowskiego opętańczym wzrokiem pustych, białych gałek ocznych wpatruje się przed siebie - w widownię, żarłocznie połykając masy strawy z weselnego stołu i podrygując w takt muzyki, by w końcu włożyć na głowę Dziennikarza (Rafał Szumera) błazeńską czapkę z okładki „Gazety Polskiej". Sfeminizowana i zukrainizowana postać Wernyhory (Anna Syrbu - ukraińska aktorka związana z Teatrem Juliusza Słowackiego w Krakowie) błagańczo nawołuje do gotowości wobec zbliżającego się niebezpieczeństwa. Przestrogi giną w kakofonii głosów i harmidrze weselnym (oddanym zresztą na scenie doskonale, gdzie aż trudno połapać się w mnogości planów, scen, rozmów - i słusznie, bo takie jest wesele). Deklaracje i poglądy weselników zostają zweryfikowane z fiaskiem w efekcie. Chocholi taniec (magnetyzująco wykonany przez Kayę Kołodziejczyk odpowiedzialną także za choreografię spektaklu) zintegrowany z marazmem opentańczego marszu i pożoga zwieńczają weselną noc.
W tym wszystkim pojawia się jednak także wątek, który trudno mi przyjąć, któremu trudno bezdyskusyjnie przytaknąć. Rycerz Czarny ubrany w mundur żołnierza wyklętego wprowadza do izby duchy Żydów. Mężczyźni z pejsami na skroniach są nękani przez bezdusznego oprawcę-Polaka, by z jego ręki zostać rozstrzelanymi. Wizerunek ikony i „prawicowego" bohatera został zdegradowany. Czy słusznie? Czy we właściwy sposób? Nie chodzi tu o ignoranckie odwracanie wzroku od brutalności rodaków i idealizowanie, ale o zatracenie sensu, akcent padający błędnie, jakby bez zrozumienia problemu. Odnoszę wrażenie, że motyw ten padł kolejną ofiarą wojny politycznej wypełnionej skrajnościami. Z jednej strony konserwatywni działacze wybielają pamięć o żołnierzach wyklętych, z drugiej - lewicowe środowiska starają się zdetronizować ten wizerunek.
Gdzie podział się arystotelesowski złoty środek, a wraz z nim... prawda? O ile wymazywanie ze świadomości grzechów dawnych pokoleń jest czymś od czego musimy stronić, o tyle odbieranie im wszelkich racji również jest błędne. Środki zastosowane przez twórców i twórczynie tegorocznego „Wesela" przekoncentrowują uwagę na antysemityzm żołnierzy wyklętych i prześladowania społeczności żydowskiej z ich strony. Szaleńcza walka dawnych żołnierzy AK była skierowana przeciw rządom komunistycznym, które - owszem - nierzadko były reprezentowane przez Żydów. Jednak to nie wiara czy narodowość ofiar były znaczące, nie one były motywacją dla ich śmierci. Być może symboliczne odniesienia do partii socjalistycznej byłyby adekwatniejsze niż podkreślenie przynależności narodowej rozstrzelanych przez Czarnego Rycerza mężczyzn... Szkoda, że w spektaklu o podziałach społecznych pojawia się motyw wydający się wynikać z wojny politycznej, a figura Polaka-antysemity jest po raz kolejny powielana...
Choć dużą część poniższych zapisków poświęcam tej krytycznej refleksji nad wątkiem antysemityzmu w sztuce, spektakl Mai Kleczewskiej należy ocenić bardzo pozytywnie. Zachwyca on bogactwem detali, dbałością o szczegółowość, doskonałą grą aktorską wyśmienitego zespołu i niebanalnością przy jednoczesnym przywiązaniu do tekstu Wyspiańskiego.
__
Recenzja powstała przy konsultacji historycznej ze strony p. Pauliny Kabzińskiej, za którą uprzejmie dziękuję.
Julia Bugajna
Dziennik Teatralny Kraków
16 lipca 2024