Boyband czyli tania rozrywka dla ...
No właśnie dla kogo? W warszawskim Teatrze Komedia powstał spektakl tak zły, że trudno doszukać się powodów, dla których doszło do jego wystawienia."Boyband" to opowieść o pięciu młodych chłopakach, którzy wygrywają casting i zasilają szeregi nowego boybandu. Chłopcy podpisują kontrakt, który gwarantuje im wysoką pensję, ale dopiero po wydaniu trzeciego krążka. Po dwóch gorąco przyjętych płytach i serii udanych koncertów pojawiają się pierwsze oznaki kryzysu w zespole. W dodatku wychodzi na jaw szykowana przez ich menagera intryga. Wówczas rozwija się najciekawsza część akcji. Nie chcąc psuć zabawy tym którzy na ten spektakl się wybiorą, zakończenia nie przytoczę. Chociaż na dobrą zabawę w przypadku "Boybandu" i tak nie ma co liczyć.
Spektakl został oparty na kilku zgrabnie napisanych przebojach słynnych boybandów (m. in. Backstreet Boys, Take That i Westlife). Całość przeplatana jest scenkami rozgrywanymi pomiędzy chłopakami (Tomasz Bacajewski, Jarosław Derybowski, Michał Kruk, Marcin Mroziński, Maciej Radel) a ich menagerem (Tomasz Dutkiewicz/Jan Jankowski), choreografką (Olga Borys) i odpowiedzialnym za reklamę fachowcem z EMI (Maciej Robakiewicz).
Wydawałoby się, że mamy do czynienia z materiałem spisanym na sukces. Znane wszystkim songi, przystojni młodzi mężczyźni a wszystko wrzucone w ramy musicalowej konwencji. Jest to jednak zaskakująco złe i mało zabawne show.
Pierwszym grzechem spektaklu jest całkowita ignorancja miejsca rozgrywania akcji. Tandetna scenografia i współgrające z nią kostiumy, rodem z początków rodzimej sceny disco polo, przywodzą na myśl odbywające się w okresie letnim festyny z kiełbaskami i piwem w tle, a nie będący stolicą muzycznego świata Londyn.
Chłopcy ubrani zostali w kostiumy, którym daleko od tego co nosili i noszą członkowie takich bandów. Co więcej, w kilku przypadkach widać, że niektóre elementy kostiumu są za duże (jak w przypadku spodni Jarosława Derybowskiego, Jay) lub za małe (większa część tego co ma na sobie Marcin Mroziński, Sean). O ile kostiumów dla muzyków mamy kilka, o tyle pozostała część obsady przez prawie trzy godziny prezentuje te same wdzianka. W szczególności urzekający jest wizerunek fachowca z EMI. Konia z rzędem temu, kto widział człowieka od reklamy w nieco znoszonych dżinsach, swetrze i marynarce.
Równie rażący jest brak odwzorowania realiów panujących w show biznesie. Trudno uwierzyć, że kampania reklamowa zespołu, w który zainwestowane zostały wielkie pieniądze i który osiąga sukces, tworzona była w ostatniej chwili. Podobnie niewiarygodny wydaje się dobór pracowników, z pozbawionym jakiejkolwiek charyzmy i przebojowości fachowcem od marketingu na czele.
Za słabość "Boybandu" odpowiada przede wszystkim Peter Quilter, który napisał bardzo słaby musical. Wszystkie dialogi są na poziomie rozmów nastolatków z podstawówki. W większości odgrywają one wyłącznie rolę łącznika pomiędzy kolejnymi songami i nie wnoszą nic do akcji. Spektakl zamiast odkrywać realia show biznesu tylko w minimalnym stopniu obnaża jego ciemne strony.
Podejmujący się tematu Tomasz Dutkiewicz w żaden sposób nie przeciwstawił się słabości tego tekstu. Reżyseria i aktorstwo pozostawia wiele do życzenia. Większa część obsady tylko pląsa po scenie, uśmiecha się od ucha do ucha (Olga Borys) lub wykrzykuje każdą kwestię (Jan Jankowski). I o ile bez zarzutu pozostają wokalne umiejętności, szczególnie Marcina Mrozińskiego, to o aktorstwie należy zapomnieć. Jedynym światełkiem w tunelu okazuje się tu Tomasz Bacajewski, który nie tylko ratuje to co udało się wyskubać z tego tekstu, ale jeszcze prezentuje doskonały wokal.
Po trzech godzinach przychodzi do głowy tylko jedno pytanie. Dla kogo i po co powstał ten spektakl? Nie mówi o niczym czego już nie wiemy. Nie słyszymy niczego czego już byśmy nie słyszeli. Jeżeli więc już ktoś wybiera się do Komedii licząc na dobrą zabawę, to chyba lepiej skorzystać z darmowego koncertu pod chmurką. I lepsza zabawa, i możliwość wyjścia w każdym momencie. O oszczędności finansowej nie wspominając.
"Boyband", reż. Tomasz Dutkiewicz, Teatr Komedia w Warszawie, premiera 7 listopada 2008 r.
Kacper Wróblewski
Kulturaonline
21 stycznia 2009