Jestem Bogiem
"Jestem Bogiem!/ Uświadom to sobie, sobie/ Ty też jesteś Bogiem/ Tylko wyobraź to sobie, sobie" - śpiewała Paktofonika. Wszak Bóg stworzył człowieka na podobieństwo swoje. Człowiek uczył się pilnie od swego nauczyciela. Posiadł jego moc, przejął władzę. Stał się wszechmocnym. Co więc pozostaje Stwórcy przerażonemu, pogrążonemu w depresji od dwóch tysięcy lat? Zejść na ziemię i poddać się psychoterapii.Andrzej Seweryn w stołecznym Teatrze Polonia reżyseruje "Boże mój" Anat Gov. Ta zgrabnie napisana, niezwykle dowcipna sztuka w Izraelu wzbudziła kontrowersje. W 2010 roku w Teatrze Cameri w Tel Awiwie skrajna prawica przerwała spektakl. W Polsce tekst izraelskiej pisarki cieszy się ogromną popularnością. Wystawiany jest z powodzeniem w kilku miastach (prapremierę wyreżyserował Jacek Orłowskiego w Teatrze im. Stefana Jaracza w Łodzi 29 marca 2014). Nie dziwi więc wybór Krystyny Jandy. Przedstawienie jest koprodukcją z krakowskim Teatrem STU.
Akcja rozgrywa się w mieszkaniu Elli (Maria Seweryn). To przestronne, wyłożone drewnianymi panelami, komfortowo urządzone wnętrze, z ogromnym oknem w centrum. Widać przez nie ogród: palmę, rabatki porośnięte wysokimi, kwitnącymi trawami i krzewy czerwonych róż, ulubionych roślin jej syna Liora (Ignacy Liss). Protagonistka samotnie wychowuje niepełnosprawnego intelektualnie chłopca. Pracuje też zawodowo. Jest psychologiem. Specjalizuje się w terapii dzieci z trudnościami w uczeniu się. Wyjątkowo zdecydowała się przyjąć zrozpaczonego pacjenta, który przed chwilą telefonicznie umówił wizytę. Zjawia się Pan B. (Krzysztof Pluskota), wystylizowany na Marlona Brando z "Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli, którym notabene Ella jest zafascynowana (plakat filmu stoi na parapecie, kobieta ma ich zapas w kartonie pod ścianą, na wypadek gdyby poster stał się obiektem destrukcji Liora).
Pacjent dziwnie się zachowuje, zna zbyt wiele szczegółów z jej życia. Początkowo terapeutka zakłada, iż jest agentem Mosadu. Stopniowo zaczyna jednak wierzyć w realność boskiej wizyty. Pan B. potrzebuje wsparcia, bowiem od lat choruje na depresję i pragnie umrzeć. Bóg, jak twierdzi Ella, "to pojęcie" - fizycznie nie istnieje. Żyje jedynie w świadomości człowieka, dlatego aby popełnić samobójstwo, musi unicestwić ludzkość. Pan B. planuje zesłać potop, ale tym razem skuteczniejszy niż ten z czasów Noego. Kobieta ma szansę zmienić boskie plany, wystarczy tylko, że w pięćdziesiąt minut przeprowadzi skuteczną terapię.
Istotą dramatu Gov jest dyskusja o wierze, o naturze Boga, o relacji człowieka z Absolutem. Autorka przewrotnie zamienia role. Wszechmocny Bóg, do którego zwraca się adamowe plemię o każdej porze dnia i nocy z problemami, rozterkami, z prośbą o interwencje lub z codzienną "dawką pretensji" schodzi z nieba w ludzkiej postaci. Prosi człowieka o pomoc, mimo że nie wierzy w skuteczność psychoterapii. Rozmawia z nim jak równy z równym. Dokonuje samokrytyki, poddaje się autorefleksji.
Ella jak na psychoterapeutkę przystało grzebie w przeszłości. Uświadamia Stwórcy, że nie jest tak miłosierny, łaskawy, współczujący jak mu się wydawało. Pan B. stworzył człowieka, bowiem pragnął przyjaciela. Rozczarowany postawą Adama, który wybiera "grę w chowanego" z Ewą a nie jego towarzystwo, przyznaje z przekąsem, iż miał on być jedynie ogrodnikiem i karmicielem zwierząt. Posłusznym niewolnikiem, twierdzi kobieta, diagnozując u pacjenta paniczny lęk przed odrzuceniem. Bóg pragnie, by ludzie się go bali. Testuje ich permanentnie, karze za najdrobniejsze przewinienie, a najważniejszym przykazaniem czyni: "Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną". Pan B. jest samotny, nie ma matki, ojca, rodzeństwa, zazdrości więc innym relacji z bliskimi. Z tego, zdaniem Elli, wynika potrzeba skłócania braci: Jakuba i Ezafa, Józefa i jego braci, Kaina i Abla. Egocentryczny Stwórca nie ma też w sobie ani krzty empatii. Nie potrafi zrozumieć człowieka, spojrzeć na świat z jego perspektywy. Jest "jak bijący mąż" - ulega gniewowi, a potem przeprasza. Doświadczają tego zazwyczaj ci, których kocha najbardziej. Żydzi, z którymi zawarł przymierze, czterysta lat byli w niewoli, czterdzieści lat na pustyni, dwa tysiące lat na wygnaniu, następnie czekała ich Święta Inkwizycja i Treblinka. Podobnie było z Hiobem. Został poddany próbie. Bóg spalił mu stado, zabrał majątek, zabił dzieci i zesłał chorobę. Hiob nie stracił wiary, ale zastanawiał się, dlaczego Stwórca tak postąpił. On jako ostatni doświadczył zaszczytu rozmowy z Panem B. Pytanie o cierpienie zdaje się być kluczowe. Gov pisząc "Boże mój" walczyła z chorobą nowotworową (przegrała w 2012 roku). Może stąd bierze się przemożna chęć konfrontacji z Absolutem?
W procesie terapii Stwórca uznaje swoją winę, co skłania człowieka do refleksji. Ella uświadamia sobie, iż ludzkość przejęła rolę każącego, "złego" Boga. Niszczy planetę, wyrządza sobie wzajemnie wiele krzywd. Protagonista głęboko wierzy w przemianę rodu Adama. Panu B. się udało i to ludzkości daje nadzieję, wszak stworzona została na Jego podobieństwo. "Boże mój" jest także próbą opisu paradoksu ultranowoczesnej koncepcji wiary. Współczesny człowiek z jednej strony zaprzecza istnieniu Absolutu, przyjmuje postawę wątpiącą, określa siebie jako ateistę. Z drugiej strony wychowany w kulturze niejako wtłaczającej ideę Boga podświadomie pragnie Siły Wyższej. Niewierząca Ellie przyznaje: "Nie jestem pewna, czy chcę żyć w świecie bez Boga, to puste jak dzieło sztuki bez idei". Stwórca daje jej siłę, pozwala odkryć sens istnienia.
Seweryn rozbudowuje wątek relacji matka - niepełnosprawne intelektualnie dziecko. Schorzenie zostaje dokładnie określone, sam Bóg podaje definicję. Autyzm potraktowany jest tu stereotypowo jako zaburzenie neurorozwojowe manifestujące się problemami w komunikacji (brak mowy), trudnościami w nawiązywaniu relacji interpersonalnych, zachowaniami stereotypowymi, ale połączone z ponadprzeciętnymi umiejętnościami. Lior jak Raymond z filmu "Rain Man" Barry'ego Levinsona jest wybitnie zdolny - pięknie maluje i gra na klarnecie. Ten wizerunek autystyka jest nieco zafałszowany, zdolności wysepkowe występują bowiem jedynie u dziesięciu procent chorych. Nie zmienia to faktu, iż zachowanie niepełnosprawnego chłopca odwzorowane zostało perfekcyjnie. Ignacy Liss jest w roli Liora doskonały: ledwo dostrzegalne grymasy na twarzy wyrażające emocje, charakterystyczne lekko rozwarte usta, ciało napięte jak struna, ręce uniesione w czasie poruszania się, lekkie "trzepotanie" palcami, prostowanie nóg po siadaniu. Młody aktor wzmaga amplitudę ruchów ciała, gdy jego postać słyszy, że susza zagraża ukochanym krzakom róż. Wpada w złość całym sobą, wydaje charakterystyczne "piski" i wali głową w krzesło. Liss jest niezwykle naturalny, prawdziwy, przekonujący. Reakcje matki na zachowanie syna nie są przypadkowe. Moją uwagę zwróciła scena, w której uspokaja pobudzonego chłopca. Przyciska go do siebie, ograniczając tym samym zakres jego ruchów, co ułatwia wyciszenie. Śpiewa. Następnie mocno uciska ciało Liora - stymuluje czucie głębokie, co daje ukojenie. Wiarygodność tych scen jest godna podziwu. Reżyser przygotowując spektakl konsultował się z Joanną Grochowską, terapeutką z Fundacji SYNAPSIS.
Andrzej Seweryn z ogromną pieczołowitością rozczytuje tekst. Precyzyjnie buduje dramaturgię wewnętrzną postaci, choć nie są one psychologicznie zbyt skompilowane. W jego inscenizacji nabierają przysłowiowych rumieńców, oczywiście nie mała w tym zasługa aktorów. Role Marii Seweryn, Krzysztofa Pluskoty i Ignacego Lissa doskonale wpisują się w koncepcję przedstawienia. Bóg w interpretacji Pluskoty to mężczyzna dystyngowany, niezwykle poważny, zrównoważony, lekko wycofany. Mówi powoli, ważąc każde słowo. W toku rozmowy staje się coraz bardziej swobodny, otwarty, by w finale pozwolić sobie na uścisk terapeutki. Ella Marii Seweryn jest jego przeciwieństwem: ekspresyjna, dynamiczna, z emocjami na wierzchu i przerysowaną gestykulacją. To kobieta prostolinijna, otwarta, naturalna, o optymistycznym usposobieniu, a przy tym zaskakująca analitycznymi zdolnościami.
Dramat przepełniony jest humorem sytuacyjnym, na przykład każde wypowiedziane przez Ellę "O mój Boże", Stwórca odbiera personalnie. Gdy Pan B. przyznaje się, że jest Bogiem, terapeutka wysyła go do psychiatry, ponieważ nie ma uprawnień do wypisywania leków. Dowiedziawszy się, iż pacjent nie ma matki, zaczyna wątpić w skuteczność terapii - bo na kogo wtedy zrzucić winę za trudne dzieciństwo. Seweryn z tego specyficznego dowcipu nie rezygnuje, wręcz przeciwnie, stawia na komediowość, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Z ogromnym wyczuciem żongluje emocjami, rozładowuje napięcie, by nie przytłoczyć publiczności teologicznymi rozważaniami. W efekcie otrzymujemy przedstawienie lekkie i zabawne, które spodoba się zarówno widzom szukającym w teatrze rozrywki, jak i tym, którzy liczą na głębszą refleksję.
Marta Żelazowska
e-teatr.pl
19 marca 2019