Pride(Month) and Prejudice
Markus Öhrn, szwedzki reżyser, znany nam m.in. z Sonaty Widm czy Trzech Epizodów z życia rodziny, charakteryzuje się spektaklami odgrywanymi w wielkich maskach, podziałem na akty oraz dużą ilością krwi na scenie. Ze wspomnianych składników postanowił nie rezygnować również przy tworzeniu "Fobii". I tak oto na deskach Teatru Nowego oglądamy spektakl podzielony na trzy akty. Teatralny tryptyk to historie pozornie niezwiązane ze sobą, każda dzieje się we wnętrzu innego mieszkania.Jednak połączeniem tych trzech miejsc jest fakt, iż są one odwiedzane przez gejowską bojówkę Fag Fighters. I tutaj potrzebujemy wprowadzić drugiego artystę odpowiedzialnego za przedstawienie (współautora koncepcji, współscenarzystę): Karola Radziszewskiego. Fag Fighters zostało wymyślone przez absolwenta warszawskiej ASP w 2007 roku. Różowe kominiarki, które od tej pory staną się symbolem tej fikcyjnej bojówki, zostały uszyte przez samą babcię artysty.
W swoim projekcie artystycznym Radziszewski wymyślił, że Fag Fightersi będą siać spustoszenie na mieście - malując graffiti i dopuszczając się aktów przemocy. Artysta uważa, iż w popkulturze występuje tylko jeden przedstawiciel LGBTQIAP+, który nadaje się na wielkie ekrany. Jest to piękny chłopak, cispłciowy homoseksualista, który jest chodzącym ideałem, nikogo nie chce skrzywdzić. Radziszewski pragnie w swoich projektach (o innych opowiem w dalszej części recenzji) pokazać, iż istnieją też inne osoby w ramach LGBTQIAP+. Przykładowy gej to osoba o wiele bardziej złożona niż jej spłycony stereotyp ukazywany szerszej publice. Skoro mamy cały kanon ról męskich heteryków, dlaczego nie poszerzyć by wachlarza ról geja o wizerunek brutalnego złoczyńcy.
Rozpoczęciem spektaklu jest krótki wstęp samego reżysera, który w ramach klamry kompozycyjnej wystąpi również w ostatnim akcie. Zagra tam samego siebie. Gdy kurtyna idzie w górę, naszym oczom ukazuje się nowobogackie mieszkanie stereotypowej, nowoczesnej rodzinki z Mokotowa czy innego Żoliborza. Klimat wnętrza jak z magazynu, nowoczesna kanapa, kwiatki z IKEI i abstrakcja na ścianie. Małżeństwo, które spędzą ze sobą ,,quality time", będąc wpatrzonymi w ekrany swoich iphone'ów na kredyt. Ona (zagrana przez Magdalenę Popławską) - uprawia jogę i medytuje, jest wsłuchana w rady żywieniowe swojego guru. On (w tej roli Wojciech Kalarus) - codziennie biega, przygotowuje się do maratonu, aby uciec przed marazmem wieku średniego.
I jeszcze ich córka (genialna Ewelina Pankowska), która gotuje rodzicom wegańską parówkę na liściu sałaty pod pierzyną innego vegan wymysłu. Dziecku marzy się piesek i akurat upatrzyła w internecie psa bez nóg, biedną sierotę z Indii. Tak bardzo chciałaby, aby rodzice jej go kupili, że zaczyna żyć w wyimaginowanym świecie, gdzie jej piesek bez nóżek istnieje. I to jest najbardziej rozbrajająca postać i historia tego spektaklu! Piosenka ,,Puszek Okruszek, Puszek bez nóżek" testuje nas jako publiczność: do jakiego momentu można posunąć się z żartem, czy ma on jakieś granice (co jest tak naprawdę celem całego spektaklu). Sądząc po salwach śmiechu publiczności, stwierdzam, iż można posunąć się bardzo daleko.
Z resztą całe przedstawienie jest satyrą współczesnego społeczeństwa, naszej zbyt poprawnej poprawności politycznej, pinkwashig'u na pokaz (tylko w czerwcu, na Pride Month) i wielu innych powierzchownych zachowań wpisujących się lewicowe postulaty. Do mieszkania idealnej rodzinki przychodzi gang Fag Fightersów, który chodzi po polskich domach i robi ... (chwila grozy) ... quiz historyczny! Niestety jeśli ktoś nie zna odpowiedzi na zadawane przez bojówkę pytania, występuje ryzyko brutalnego pobicia lub przemocy na tle seksualnej. Rodzinka uważa się za bardzo postępową, okrywają się tęczową flagą, mówią, że chodzą na paradę, krzyczą tam ,,love is love". Jednak dla różowej, gejowskiej bojówki to za mało. Postanawiają przetestować ich wiedzę z tematyki LGBTQIAP+. I tutaj powraca postać Karola Radziszewskiego. Ponieważ queerowi złole chodzą po domach z wielką teczką, w której są obrazy właśnie tegoż artysty. Na scenie wielokrotnie widzimy zatem prace z cyklu Poczet, czyli kanonu ,,wielkich Polaków" (i Polek), którzy byli/ były nieheteronormatywni/ nieheteronormatywne. Fag Fighters udowadniają w ten sposób, że lewacka, pro LGBTQIAP+ fasada jest tylko z kartonu i bardzo łatwo ulega rozpadowi.
W akcie drugim Karol Radziszewski i Markus Öhrn starają się nam pokazać powierzchowność zjawiska pinkwashing'u. Bo o ile sama idea wizualnego zalewania tęczą i promowanie jej wśród osób influencerskich może zdziałać wiele dobrego, to robienie tego ,,na pokaz" i tylko przed Miesiącem Dumy mija się z celem. Bohaterem, który symbolizuje taką postawę jest szef wielkiej agencji reklamowej, która wypuściła markę ubrań promujących LGBTQIAP+. Za fotelem prezesa wisi nawet obraz z kampanii, na którym znajdują się flagi różnych orientacji seksualnych. Okazuje się, że sam prezes oprócz kilku frazesów, których wyuczył się na pamięć, nie ma pojęcia o kulturze LGBTQIAP+. Nie potrafi wskazać, która flaga należy do kogo.
Każdy przegrany quiz historyczny kończy się przemocą seksualną i fizyczną na niewyedukowanych ofiarach. Akty przemocy są kreskówkowe i przerysowane. Tarantino na deskach teatru. Festiwal krwi i seksu analnego.
Ostatni akt to autoparodia, w której udział bierze sam Öhrn. Ciekawy jest również wątek homonajcjonalizmu. Bo jak to możliwe, że przyjeżdża jakiś reżyser ze Szwecji i robi przedstawienia o naszych polskich homoseksualistach?! Fag Fighterzy kończą akt zjawiskową martwą naturą z kończyn reżysera i czerwonego wina, a wszystko to polane dużą ilością krwi. Aktorzy, którzy wcielili się gejowską bojówkę (czyli wspaniali Piotr Polak i Jan Sobolewski) bryzgają się krwią z butelki, ślizgają się na czerwonej podłodze i resztkach wątroby reżysera. Ostatni akt jest naprawdę krwisto-czerwony i zjawiskowy! Przypomina najbardziej soczystą martwą naturę z mięsem, niczym z obrazu Rembrandta z rozpłatanym wołem.
Ohrn świadomie odnosi się do pierwotnych zabiegów teatralnych, takich, jak kurtyna po każdym akcie czy muzyka grana na żywo. W spektaklu również nie wykorzystywane są żadne kamery i projekcje (co jest znamienne dla Nowego Teatru). Kombinacja odwiecznych wzorców teatru nieco bardziej klasycznego i tematyki absolutnie aktualnej okraszona dużą ilością krwi i tarantinowską przemocą stanowi powiew świeżości w polskim teatrze, a co najlepsze...działa.
Wspomniane elementy bardzo dobrze się dopełniają.
Aleksandra Szczęsna
Dziennik Teatralny Warszawa
8 stycznia 2024