Przewrotny Nick i ballady morderców
Pamiętny występ Nicka Cave'a i śpiewających jego piosenki polskich artystów na 20. Przeglądzie Piosenki Aktorskiej w 1999 roku teraz dostępny na DVDJeśli już polskiemu artyście udaje się pozyskać do współpracy zagranicznego wykonawcę, na ogół są to gwiazdy albo przebrzmiałe, albo cenione przede wszystkim nad Wisłą (jak choćby wspólny występ Budki Suflera z legendarnym liderem Procol Harum Garym Brookerem i Garou na festiwalu opolskim dwa lata temu). Co tu ukrywać - dla show-biznesu wciąż jesteśmy daleką prowincją. Tymczasem Nick Cave to nie tylko artysta u szczytu sił twórczych, ale powszechnie poważany przez fanów i krytyków. Żeby tylko poważany! Australijskiego wokalistę otacza swoisty kult. Ze świecą szukać na współczesnej scenie wykonawców tak wszechstronnych, tworzących muzykę wyrafinowaną i odwołującą się do intelektu, a jednocześnie tak komunikatywnych i umiejętnie oddziałujących na emocje słuchaczy. Tym bardziej cieszy że Cave nie tylko przyjechał i zgodził się na wykonanie polskich wersji swoich piosenek, ale też w kilku utworach zaśpiewał wspólnie z polskimi wokalistami. Efekty możemy obejrzeć na DVD 'W moich ramionach'. Osią tego koncertu jest wcześniejszy spektakl wrocławskiego teatru K2 'Ballady morderców' oparty na materiale ze słynnej płyty Cave'a i jego zespołu The Bad Seeds 'Murder Ballad'. - Odważny wybór - mówi Nick w wywiadzie zamieszczonym na DVD i przyznaje, że to właśnie ciekawość, jak poradzą sobie polscy wykonawcy z materiałem, który i jemu samemu sprawia trudności, spowodowała, że postanowił zobaczyć to przedstawienie na własne oczy. Wersja, w której wziął udział, różni się od oryginału. To wciąż te same pomysły inscenizacyjne, ale grający pierwotnie główne role Kinga Preis i Mariusz Drężek śpiewają tu tylko po jednej piosence. W innych piosenkach zastąpiły ich gwiazdy polskiej sceny muzycznej. Ciekawie wypada zderzenie dwóch stylów interpretacji - aktorskiego i piosenkarskiego. Pierwszy wydobywa z Cave'a cały jego sceniczny potencjał - piosenki brzmią potężnie niczym songi Kurta Weilla, ale stają się nieco zbyt jednowymiarowe, teatralne. Gdy zabierają się za nie etatowi wokaliści, od razu czuć w nich więcej pasji i prawdy. A jednocześnie słychać, że to nie tylko utwory pełne emocji - nieważne, gniewu czy liryzmu - ale też po prostu świetne piosenki. Tak jest chociażby z 'Into My Arms', 'Henrym Lee', 'Weeping Song' czy niezapomnianym 'Where The Wild Roses Grow'. Mamy tu defiladę nazwisk z różnych muzycznych światów: Anna Maria Jopek, Maciej Maleńczuk, Kazik Staszewski, Stanisław Sojka. Nie wszystkie wykonania bronią się jednakowo dobrze. Między Jopek a Maleńczukiem śpiewającymi 'Henry'ego Lee' oraz 'Where The Wild Roses Grow' nie czuje się takiego napięcia, jakie emanowało z oryginałów (Cave śpiewał je z P.J. Harvey i Kylie Minogue). Staszewski nieźle radzi sobie z lawiną słów w 'The Mercy Seat', ale akurat ten utwór trochę psuje przekombinowana aranżacja. W drugiej części koncertu zostaje już tylko Cave. Śpiewa kilka utworów jedynie z towarzyszeniem fortepianu. I tu zaczyna się prawdziwa uczta. Niby na scenie dzieje się znacznie mniej, giną wszystkie inscenizacyjne smaczki. A jednak temperatura rośnie. Lubię ten moment, gdy po 'The Weeping Song' zaśpiewanym w duecie z Sojką Cave siada za instrumentem i zaczyna grać pierwsze akordy 'Ships'. Bardzo narracyjne, plastyczne piosenki Nicka prowokują do rozbudowanych inscenizacji. Ale gdy zostają odarte ze wszystkich ozdobników, można w pełni docenić ich moc i piękno. Także siłę głosu Cave'a, który na głowę bije czołówkę naszych wokalistów. W końcu też jego poczucie humoru - gdy na koniec śpiewa szalone Dead Joe z repertuaru swojej dawnej grupy The Birthday Party robi się i śmiesznie, i strasznie. Nick Cave i przyjaciele, 'W moich ramionach', Luna Music
Robert Sankowski
Gazeta Wyborcza
8 listopada 2006