Rewolucja od kulis

Gdzieś w Ameryce Łacińskiej dokonuje się przewrót polityczny. Lider lokalnej partyzantki zamierza przejąć władzę w państwie i obalić panującego dyktatora. Sztuka Ireneusza Iredyńskiego pomimo kilkudziesięciu lat od powstania wciąż pozostaje aktualna, a spektakl Gdyńskiego Centrum Kultury okazuje się zgrabnym teatrem starszej daty, na wzór dawnego telewizyjnego Teatru Sensacji "Kobra".

Ile razy słyszeliśmy, że "dla dobra narodu", czy "w imię solidarności z ludem miast i wsi", albo że "w stanie wyższej konieczności" trzeba przejąć władzę. Ktoś gdzieś na świecie podejmuje walkę patriotyczno-narodowo-wyzwoleńczą po to, by przywrócić normalność, uczynić swój kraj krainą miodem i mlekiem płynącą, by wszystkim było lepiej.

W krajach demokratycznych są to przeważnie hasła wyborcze nowej partii politycznej, której lider liczy na społeczne poparcie. Tam, gdzie rządzi dyktatura, oznacza to krwawą rewolucję, w większości miejsc na ziemi wyglądającej tak samo. Rządzi ten, kto ma ku temu odpowiednie argumenty (broń, ludzi, wsparcie opinii publicznej i wysokie notowania na arenie międzynarodowej), słabszy przegrywa, co przeważnie oznacza śmierć, nie tylko polityczną.

Ireneusz Iredyński nie był profetą. W tekście "Terrorystów", który powstał prawie cztery dekady temu, nie zawarł niczego, czego o rewolucji i jej przyczynach nie napisano by wcześniej. Południowoamerykański koloryt uprawdopodobnia tylko zdarzenia rozgrywające się w salonie zaanektowanej przez komendanta narodowo-wyzwoleńczej bojówki posiadłości ministra obecnego dyktatora oraz w siedzibie Ruchu Wyzwolenia, organizacji której Numer Jeden przewodzi (scenografię wraz z kostiumami przygotowała Maria Szachnowska).

To, co najciekawsze w tekście Iredyńskiego związane jest z mechanizmami przejmowania władzy, motywacjami rewolucjonistów i całą "kuchnią" rewolucji. Poznajemy ją bowiem od kulis - od rozmów Numeru Jeden, lidera partyzantów, z Numerem Siedem - młodym pupilem, którego "Jedynka" prawdopodobnie chce uczynić swoją "prawą ręką".

Ten pierwszy to bezwzględny terrorysta, a przy tym wytrawny gracz, doskonale zdający sobie sprawę, co zrobić, by przekonać do siebie opinię publiczną i społeczność międzynarodową. Dla osiągnięcia zamierzonego celu nie cofnie się przed niczym. Z kolei ten drugi to prawdziwy ideowiec, gotowy oddać życie za kraj. Bowiem Numer Siedem gorąco wierzy, że obalenie Starej Hieny (jak nazywa obecnego dyktatora) wszystko zmieni. Nie dopuszcza do siebie myśli, że nowy porządek szybko może zacząć przypominać dotychczasowy.

Numer Jeden podpuszcza "młodego", podsuwa mu różne scenariusze, testując jego reakcje. Nie jest to jednak gra w kotka i myszkę, a bezwzględna tresura ślepo oddanego żołnierza, który ma być gotowy na każde poświęcenie.

Pomiędzy ich dysputy na temat władzy i postępowania w czasie rewolucji czy w czasie pokoju klinem wbija się kwestia kobiety. Maria Schwartz, doświadczona dziennikarka, ma sposób by zyskać przychylność Numeru Siedem. Ten szybko traci dla niej głowę. Jednak komendant bojówki ma wobec niej swoje plany... Aby zagęścić sytuację jeszcze bardziej, autor tekstu wprowadził postać ministra obecnego dyktatora, który bez zahamowań kolaboruje z rewolucjonistami, chociaż sam powtarza, że za młodu był takim samym ideowcem jak Numer Siedem.

Reżyser Konrad Szachnowski całą intrygę zgrabnie przenosi na scenę. Dzięki bardzo dobrej dramaturgii, obserwujemy sprawnie zaprezentowany pojedynek na racje. Wprawdzie to spektakl "gadany", długimi momentami wręcz przegadany, w którym bohaterowie przez cały czas mówią, sporadycznie coś robią. Jednak od początku do końca pozostaje "Terroryści" są przejrzyste i zrozumiałe pod względem postaw bohaterów.

Każdy z nich reprezentuje określone wartości, wśród których odnajdziemy m.in. cynizm, fałsz, naiwność i zapalczywość, dociekliwość czy kokieterię. Od pierwszej sceny, gdy jeden z bohaterów wyciąga karabiny z pudła rezonansowego fortepianu, wiadomo, z jakiego pokroju ludźmi mamy do czynienia.

Na pierwszy plan wysuwa się Numer Jeden, grany przez Leszka Andrzeja Czerwińskiego. Czerwiński z każdą kolejną sceną się rozkręca. Tak, jak jego bohater zakłada karnawałową meksykańską maskę na potrzeby wywiadu, tak i aktor buduje swoją postać z szeregu masek, w których prezentuje widzom swojego bohatera, stopniowo odkrywając jego motywacje, niuansując emocje i nastroje. Rola ideowca Numeru Siedem (Jerzy Górski) jest dużo bardziej jednowymiarowa, a aktor wiarygodnie oddaje dylematy i rozterki niedoświadczonego młodziana.

Bardzo ciekawą rolę śliskiego, amoralnego Ministra konsekwentnie kreuje Krzysztof Stasierowski. Zestaw ten uzupełnia grająca Marię Schwartz Aleksandra Lis. Pojawiający się na scenie epizodycznie Robert Włodarski (jako Bill Laudrie) i Michalina Wojtysiak (Milcząca) spełniają przede wszystkim funkcje dekoracyjne.

Okazuje się, że tekst Iredyńskiego wciąż pozostaje aktualny. Reżyser prowadzi spektakl na wzór dawnego telewizyjnego Teatru Sensacji "Kobra", w którym dobra gra aktorska, gęsta intryga i sprawna dramaturgia prowadzą jak po sznurku do punktu kulminacyjnego i rozwiązania akcji. Duży niedosyt pozostawia tylko to ostatnie, podczas którego wykorzystano bardzo infantylne środki.

Szkoda, że tak wiele w "Terrorystach" momentów statycznych, zaś scen takich jak stanowiący kumulację moralitetu na temat władzy i terroryzmu wywiad Marii Schwartz z Numerem Jeden (bardzo dobrze zagrany przez Czerwińskiego i Lis) jest tutaj jak na lekarstwo. Również dlatego spektakl ten wydaje się niedzisiejszy, w formie mocno już anachroniczny, ale w swojej wymowie niepokojąco aktualny.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
8 marca 2019
Spektakle
Terroryści