Rodzina jako zbiór pusty
„Weszliśmy do naszych osobnych domów i zatrzasnęliśmy za sobą drzwi, a potem weszliśmy do naszych osobnych pokoi i też zatrzasnęliśmy drzwi" – zauważa Małgorzata Dziura w tekście „Człowiek w przestrzeni (ir)realnej". Tym jednym zdaniem – doskonałym w swej prostocie i głębi zarazem – można zobrazować najważniejsze przesłanie „Pustostanu" Maliny Prześlugi, wyreżyserowanego przez Pawła Pasztę dla szczecińskiego Teatru Współczesnego.„Pustostan" jest jednak sztuką niezwykle bogatą w znaczenia. Dotykającą starych prawd, składających się na istotę człowieczeństwa, lecz jednocześnie bardzo aktualną, świeżą i zaskakującą, niczym palimpsest nadpisującą na nich nowe, trafne spostrzeżenia. Jak zauważa sama autorka w wywiadzie przeprowadzonym przez Kamilę Paradowską, oglądanie spektaklu na jej podstawie przypomina wieczorne drapanie miejsc po zbyt ciasnych ubraniach – odnajdywanie siebie w obrazie pozbawionym sztywnego gorsetu, z którego ciasnoty niemal nie zdawaliśmy sobie sprawy (nawet, jeśli nosiliśmy go przez cały dzień i każdego poprzedniego dnia tygodnia), a po zdjęciu którego możemy wreszcie naprawdę być sobą, przynosi widzowi niebywałą satysfakcję!
Oto widzimy rodzinę, jakich wiele podczas tradycyjnej bożonarodzeniowej kolacji i wielkiego oczekiwania na coroczną emisję „Kevina". Są rodzice, dzieci, babcia i pies, jest stół, wigilijne potrawy i opłatek, a jednak czuje się, że coś musi pójść nie tak. Coś czai się za parawanem bezwarunkowego happyendu...
„Pustostan" porusza dwa najbardziej chyba palące problemy mieszkańców ponowoczesnego świata – powszechne poczucie niespełnienia (stymulowane przez atakujące nas z każdej strony obrazy idealnej, acz niedostępnej dla zwykłego śmiertelnika, egzystencji pełnej: hygge, botoksu, detoksu, egzotycznych podróży, zabawnych hasztagów i zielonych koktajli na śniadanie) oraz życie w morzu kłamstw, którym nie ma końca. Analizując sposób patrzenia Prześlugi na współczesną rzeczywistość trudno powstrzymać się od porównania jej z Leną Dunham. W serialu „Girls" tworzonym przez tę amerykańską reżyserkę i scenarzystkę jest taki odcinek, w którym początkująca pisarka, Hannah, dostaje wreszcie kontrakt na książkę, ale tak bardzo się tym stresuje, że nie jest w stanie niczego napisać. Przyjaciel przekonuje ją wtedy, że tak naprawdę nikt nie lubi tego, co robi i że każdy wolałby wieść zupełnie inne życie. W sztuce Prześlugi te rozczarowania ogniskują się wokół rodziny. Mama, Tata, Córka i Syn są gotowi oddać dosłownie wszystko, byle tylko dostać od losu jeszcze jedną szansę. Jeszcze tylko jedno nowe życie, które będą mogli przeżyć całkowicie inaczej. Jednocześnie uważają, że za wszystkie ich wady i porażki odpowiadają wyłącznie najbliżsi. Antidotum na toczącego ich robaka, zżerające od środka rozżalenie, ma być zaś szczerość. Perwersyjne wręcz mówienie sobie prawdy, wywlekanie trupów z szaf i wyciąganie intymnych szczegółów, o których inni z pewnością woleliby nie słyszeć. Mama wywrzaskuje więc, że nie takiego męża chciała i nie tak wyobrażała sobie swoje dzieci, Tata wyrzuca żonie, że ta nie sypia z nim od lat, i że to konieczność utrzymania jej i dzieci zmusiła go do rezygnacji z wyższych ambicji na rzecz pracy w fabryce parówek, Córka zarzuca rodzicom, że to przez nich ma niską samoocenę i wąskie horyzonty, wytykając przy okazji Mamie, iż nie potrafi ona ukrywać smutku, przez co naraża ją na stres, Syn czuje się odtrącony i niechciany, a przecież wcale nie prosił się o przyjście na ten odrażający świat... Godzina szczerości wystarczy, by budowany latami dom z pokazowym fortepianem w salonie, fotografiami i pamiątkami z wyjazdów czy ważnych uroczystości runął niczym domek z kart. Okazał się pustostanem, którego ściany są przegniłe od wilgoci, bo od dawna brak w nim prawdziwego ciepła.
Spektakl wyreżyserowany przez Pawła Pasztę i rewelacyjnie wprost wygrany przez aktorów szczecińskiego Teatru Współczesnego w żadnym stopniu nie ustępuje poziomem doskonałej sztuce Prześlugi. Dynamiczny, nieprzewidywalny, raz po raz wywołujący salwy głośnego śmiechu na widowni (nawet jeśli jest to śmiech przez łzy, połączony ze świadomością, że przecież „sami z siebie się śmiejemy"), wzbogacony przez Tomasza Jakuba Opałkę o muzyczne akcenty w bardzo filmowym stylu, ujęty w ramy przemyślanej scenografii Aleksandry Szempruch (z symbolicznym za dużym stołem, do którego nie każdy z członków rodziny jest w stanie dosięgnąć) i zorganizowany tak, by pozwolić wybrzmieć mistrzowskim monologom, pełnym językowych gier i aluzji do współczesności, stanowi w mojej ocenie realizację idealną.
Maria Dąbrowska (Mama) wspięła się w tym spektaklu na wyżyny swoich umiejętności, wykazując się charyzmą, o jaką trudno podejrzewać tak subtelną, filigranową aktorkę. Robert Gondek (Tata) dowiódł swojej formy, tworząc kreację równie wyrazistą, jak ta, którą podziwialiśmy przed laty w realizacji „Dnia świra". Świetnie spisali się również Adam Kuzycz-Berezowski (Syn), Barbara Lewandowska (Córka), Anna Januszewska (Babcia), która poradziła sobie z wymagającymi fizycznymi wyzwaniami, takimi jak gwałtowne skoki na stół i zawisanie na żyrandolu oraz Konrad Beta – przezabawny i kapitalnie oddający pogmatwaną emocjonalność Psa. Warto podkreślić, że wszyscy aktorzy ubrani byli w kostiumy zdradzające marzenia poszczególnych bohaterów (śniący o rodzinnym cieple i radosnym dzieciństwie Syn ma na piersi włóczkowego misia, podczas gdy bezpośrednia i pragnąca uznania Mama nosi sukienkę, spod której prześwituje całe jej ciało) wydziergane na drutach przez jedną osobę – Matyldę Szempruch.
„Pustostan" to spektakl, jakich niewiele ogląda się na polskich scenach. Mocny, ale nie ciężki, wyrwany z naszej codzienności, a mimo to nieprzewidywalny, zabawny w formie, lecz przerażający w ostatecznym wydźwięku, otwiera nowy rok w szczecińskim Teatrze Współczesnym w stylu, jakiego życzyłby sobie z pewnością każdy profesjonalny teatr.
Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
24 lutego 2017