Silny widziany oczami tych silnych kobiet
Spektakl "Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwona" według książki Doroty Masłowskiej w reżyserii Pawła Świątka wystawiony w Małopolskim Ogrodzie Sztuki w Krakowie to jednak zawiedziona nadzieja.Silnego tu nie ma. Przynajmniej niejako pierwszoplanowej postaci. Główny bohater książki Doroty Masłowskiej funkcjonuje tu jako figura, osoba z opowieści kobiet, które się z nim zetknęły. Pobrzmiewa na scenie jako szowinistyczny i mizoginiczny język dresiarza z blokowiska. Słyszymy ten patriarchat, to zredukowanie kobiet do roli towarzyszki i rozrywki na mężczyzny.
W warstwie językowej ta książka nie straciła na aktualności. Masłowska ma znakomity słuch do języka. Ba, po 16 latach wydaje się, że znów dźwięczy współczesnością. Jeszcze nie tak dawno wydawało się, że jest zapisem rzeczywistości, która odeszła do przeszłości w zmodernizowanym społeczeństwie. Optymizm okazał się przedwczesny. Dziś, gdy nacjonalistyczne nastroje budzą się w całej Europie, a język debaty publicznej się radykalizuje, tekst Masłowskiej znów staje się bardzo jadowitą i przenikliwą diagnozą świata.
Wydawało się, że Paweł Świątek i spółka, która wcześniej zrealizowała znakomitego "Pawia królowej" w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie - według prozy tej samej autorki - to grupa wprost stworzona do przeniesienia tej książki na deski teatralne. Ale spektakl z Małopolskiego Ogrodu Sztuki pod względem formy wydaje się zupełnie nieprzemyślaną konstrukcją. W polach róż krążą kolejne kobiety życia Silnego. Streszczają jego słowa, myśli, przekonania. I tyle. Są sprowadzone do roli marionetek wygłaszających kwestie. Jedna po drugiej.
Choć całemu zestawowi aktorek nie można przecież odmówić energii i werwy. Karolina Kazoń, Marta Konarska, Natalia Strzelecka, Marta Waldera, Anna Paruszyńska, Katarzyna Zawiślak-Dolny znakomicie odgrywają kolejne kobiece typy.
Szczególnie dwie ostatnie stworzyły kreacje, które naprawdę się zapamiętuje. Ale ich aktorskie umiejętności nie wystarczą w tym przypadku, by ponieść to przedstawienie. Spektakl wydaje się dopiero wprawką do przemyślanej opowieści. Zawiodło panowanie nad teatralną formą. Zalążki pomysłów praktycznie się nie rozwinęły. Pozostało pole róż. Kwiaty deptane, gniecione, rzucane. I to właściwie cały pomysł na spektakl. Cóż, "nie czas żałować róż...".
Szkoda, bo pomysł, by tę bardzo męską narrację przekazać kobietom, był ciekawym punktem wyjścia do pokazania, czym w istocie jest patriarchat, jak funkcjonuje dreso-patriotyzm i co ze sobą społecznie niesie.
Łukasz Gazur
Dziennik Polski
22 marca 2019