Szkoła inspiracji
Co przychodzi na myśl, kiedy myślimy o szkole? Nudne przedmioty, nieprzyjemni koledzy i dziwni nauczyciele? A może świetna zabawa, luz i wolność? Trauma czy dobry punkt wyjścia na przyszłość? Zapewne ilu czytelników, tyle wspomnień, związanych ze szkołą. Osobiście najlepszym ze szkolnych czasów było dla mnie liceum. I te najlepsze wspomnienia odżyły podczas oglądania musicalu „School of rock" w reż. Jacka Mikołajczyka na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie.Nawet, jeśli ktoś zna film o tym samym tytule z 2003 r. („The School of rock", reż. Richard Linklater) – będzie zaskoczony, ponieważ w spektaklu w stosunku do filmu jest nieco zmieniona końcówka i kilka detali, których zdradzać nie będę. Nadal jednak przesłanie jest podobne: jeśli natrafimy na swojej drodze na kogoś, kto nie będzie nas oceniać, ale dostrzeże potencjał i będzie pozwalał na jego swobodne rozwijanie – taka osoba wygrywa podwójnie. Za siebie i za swoich uczniów.
Na początku spektaklu widzimy fragment koncertu. Wśród muzyków zdecydowanie wyróżnia się swoistą nadekspresją gitarzysta. To fan rocka Dewey Finn (Maciej Maciejewski), który w wyniku niespodziewanego zbiegu okoliczności stanie się... nauczycielem w elitarnej szkole Horace Green. Placówce, w której uczniowie wyglądają w swych mundurkach (kostiumy: Anna Chadaj) niemal jak wychowankowie Hogwartu – Szkoły Magii i Czarodziejstwa, wymyślonej przez J. K. Rowling w serii książek o Harry'm Potterze, a dyscyplina trzyma ich w ryzach dosyć mocno.
Główny bohater „School of rock", Dewey, brawurowo grany przez Macieja Maciejewskiego wejdzie w życie dzieci z siłą huraganu. Jego charyzma, przypominająca charakter Johna Keatinga, granego przez Robina Williamsa w „Stowarzyszeniu Umarłych Poetów" (reż. Peter Weir, 1989 r.) porwie dorastających uczniów w wir muzyki. Młodzi ludzie nagle odkryją, ile daje im pasja i możliwość wyrażenia swoich emocji w sztuce.
W spektaklu świetnie wykorzystana jest scena obrotowa: z jednej strony jest mieszkaniem Dewey'a, Patty (Wioleta Malchar-Orynicz) i Neda (Hubert Waljewski), z drugiej to szkolna klasa (scenografia: Grzegorz Policiński). Mamy tu sceniczny rozmach, ponieważ błyskawicznie przenosimy się z jednego miejsca do drugiego. Aranżacja przestrzeni scenicznej robi wrażenie, będąc przy tym funkcjonalna i ascetyczna: na scenie zawsze mamy minimum rekwizytów, choć wydaje się, że mamy przed sobą szczegółowo zaplanowane pomieszczenie: resztę robi wyobraźnia. Do tego warto zwrócić uwagę na reżyserię świateł Artura Wytrykusa oraz wizualizacje Tomasza Grimma – całość tworzy spójny, fantastycznie skomponowany obraz sceniczny.
Obrotowa scena mówi o dwóch światach, w których przebywa główny bohater: Dewey w domu jest rockmanem, w pracy powinien być ułożonym nauczycielem. Nieco odwrotnie jak uczniowie, którzy w domach najczęściej traktowani są surowo, natomiast szkoła (mimo panujących w niej zasad) to jednak spokojna i bezpieczna przestrzeń, w której presja jest nieco mniejsza. Każdy ma swoją rzeczywistość oraz jej rewers. Światy się uzupełniają i przenikają. Do tego czasem wystarczy iskra inspiracji, żeby przypomnieć sobie, kim się naprawdę jest i czym chciałoby się w życiu zajmować.
Jak na musical przystało – strona muzyczna absolutnie zachwyca! Jest tu muzyka na żywo grana zarówno przez zespół zawodowych muzyków (kierownictwo muzyczne: Michał Jańczyk), jak i występujących młodych artystów, którzy nie tylko śpiewają (kierownictwo wokalne: Anna Ostrowska; przygotowanie wokalne solistów: Bartosz Listwan), ale również naprawdę grają na instrumentach. Niezwykłe zgranie całego zespołu aktorskiego, precyzyjna choreografia (Jarosław Staniek, Katarzyna Zięba; asystent choreografów: Weronika Zięba) i siła artystów, których oglądamy, pochodząca z ich autentyczności niesie ten spektakl. W tym wszystkim zaskakująca fabuła utrzymuje uwagę, co jest istotne, ponieważ całość trwa trzy godziny z przerwą, ale w ogóle się tego nie odczuwa!
„School of rock" w reż. Jacka Mikołajczyka to rewelacyjne widowisko dla młodszych i starszych: mądry i doskonale zrealizowany spektakl z myślą o wielopokoleniowej widowni. Niezwykłą przyjemność sprawia patrzenie na grę aktorską całego zespołu: nie ma różnicy między zawodowymi aktorami, a młodymi ludźmi, którzy znakomicie odnajdują się na scenie. Widać, że wykonana została tu przez cały zespół twórców wielka praca, która zdecydowanie się opłaciła.
Spektakl pięknie pokazuje, jaką wartością jest indywidualizm oraz ile radości i pewności siebie może dać rozwijanie zainteresowań. Jeśli natomiast na koniec przyjdzie do głowy taka myśl: no dobrze, ale akcja dzieje się w innym kraju, to jest jakiś inny, odległy świat... Mogę powiedzieć, że jestem żywym przykładem na to, że spotkanie na swojej drodze nauczyciela, który jest nie tylko pasjonatem, ale i osobą wspierającą, stawiającą na kreatywność swoich uczniów (mojemu poloniście i wychowawcy z liceum zawdzięczam profesjonalne zajęcie się opisywaniem świata teatru). Dlatego zaręczam, że w Polsce też są tacy pedagodzy, których nie przerażają marzenia uczniów.
I tym bardziej polecam „School of rock", żeby w tym dziwnym świecie, opanowanym przez media społecznościowe i udawanie przed innymi móc jeszcze uwierzyć w autentyczność oraz szczerość tego, co ktoś chce i może nam przekazać.
Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
19 kwietnia 2025