10.02.2018, piątek (... trudno jest być dyrektorem ...)

Dziennik z niełatwych czasów

Moi toruńscy przyjaciele pokazali mi artykuł w lokalnych „Nowościach" na temat Teatru im. Wilama Horzycy pod nową dyrekcją. Cytowano list oburzonego widza, że na toruńską scenę wtargnęła golizna i wulgaryzmy. Odpowiadał mu przytomnie i kulturalnie dyrektor artystyczny Paweł Paszta.

W takich sytuacjach dziękuję Bogu, że nie jestem już szefem teatru i nie muszę podejmować coraz trudniejszych decyzji: jaką drogę wybrać, czy konserwatywną, gdzie scena jest ostoją dobrego smaku i elegancji (i myśli!), czy też nadążającą za pulsem brutalnej i chaotycznej współczesności. W obu wypadkach będziemy mieli zupełnie inną publiczność: albo młodą, bo starsi nie akceptują „chamstwa, nie dość, że w życiu, to jeszcze na scenie!", albo starszą, bez młodych, dla których teatr oderwany od tego, co ich otacza jest muzealnym wykopaliskiem. Można jeszcze próbować gdzieś po środku, ale to najtrudniejsze, bo zawsze czyjeś będzie na wierzchu, a druga strona nie uzna tego za własne. Wtedy „przyłożą" dziennikarze. Dzisiejsze czasy zdecydowanie preferują skrajne emocje i radykalne rozwiązania! Choć oczywiście ten podział na stare (konserwatywne) i młode (nowoczesne) jest dużym uproszczeniem. Ale funkcjonuje w obiegu medialnym.

Przemysław Bollin w O!Kulturze, na portalu internetowym Onet.pl zamieścił obszerny artykuł „Teatr pod presją", kontynuując i rozszerzając swoje rozważania o sytuacji Narodowego Starego Teatru i innych scen poddanych politycznym naciskom. W rozważaniach Bollina ważnym ekspertem, znawcą przeszłości i teraźniejszości scen, komentatorem zaistniałej sytuacji jest Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny Łaźni Nowej, kurator programu artystycznego Teatru im. Juliusza Słowackiego, dyrektor festiwalu „Boska Komedia", członek Rady ds. Instytucji Artystycznych w MKiDN. Jednym słowem, wielki znawca i praktyk polskiego teatru. Nie zamierzam komentować ogólnych wypowiedzi dyrektora Szydłowskiego, tym bardziej, że zgadzam się z niektórymi jego diagnozami, choćby o brzemiennym w fatalne skutki pozbyciu się autorytetów przez nasze środowisko teatralne. Ograniczę się do tego, co ma związek ze mną. Komentując sytuację w Narodowym Starym Teatrze Szydłowski powiada tak: „Zespół podjął rozmowy z dyrekcją, walczy o teatr i chce mieć wpływ na decyzje artystyczne. To instynkt samoobrony, przecież to oni są twarzami tej sceny. Zobaczymy czy ta strategia się sprawdzi. Wiele było takich sytuacji, że przypomnę, jak heroicznie walczyli aktorzy Teatru im. Juliusza Słowackiego o dyrekcję Mikołaja Grabowskiego w 1999 roku. No i przegrali. Był strajk, okupacja i się skończyło." To prawda, że znaczna część zespołu popierała wówczas kandydaturę Mikołaja Grabowskiego, sam o tym wielokrotnie pisałem. Ale o strajku i okupacji teatru dowiedziałem się po raz pierwszy. Sprawdziłem swoją pamięć w archiwum teatru – też nic na ten temat. Problem polega na tym, że w 1999 roku wybór dyrektora nie miał żadnych związków z polityką, dlatego porównując tamtą sytuację do sytuacji panującej obecnie w „Starym" tworzy się kolejną postprawdę, która dla młodych czytelników oznaczać może jedno: znak równości między okolicznościami mojego powołania i powołania Marka Mikosa. Ale może o to chodzi? Nowa polityka historyczna każe wybierać z przeszłości i swoiście interpretować tylko te elementy, które pasują do dzisiejszej układanki.

W tamtym niby-konkursie sprzed lat (nie było wówczas precyzyjnych uregulowań jak to robić) zorganizowanym przez pierwszego marszałka (AWS) tworzącego się dopiero samorządu wojewódzkiego chodziło o stanowiska dyrektora naczelnego i artystycznego, ale dwa w jednym. Tymczasem Mikołaj Grabowski nie bardzo chciał być naczelnym, wolał być artystycznym. Poczyniono oddolne próby połączenia go z innym konkursowym kandydatem – (o, paradoksie!) z Krzysztofem Głuchowskim, którego komisja doceniła za doświadczenia menedżerskie, ale poddała w wątpliwość zasób jego doświadczeń artystycznych. Panowie się nie dogadali, bo gdyby się dogadali, a marszałek wyraził zgodę na taki tandem — mnie w „Słowaku" by nie było! Warto też pamiętać, że w 1999 roku nie byłem teatralnym nuworyszem, jak dzisiaj Marek Mikos. Miałem aktorskie i reżyserskie wykształcenie, zrealizowałem w Krakowie i poza nim szereg spektakli, od dwóch lat byłem dyrektorem Teatru Bagatela, w którym udało mi się zażegnać poważny kryzys.

Dalej w artykule Bollina czytam, że Bartosz Szydłowski jest „kuratorem programu Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie, gdzie po wielu latach konserwatywnego repertuaru nastał czas trudnych zmian". To pisze autor, nie cytując Szydłowskiego, bo ten wiedziałby zapewne, że po blisko dwóch sezonach (odszedłem w połowie 2016 roku) nowa dyrekcja nadal oferuje 13 sztuk z mojego „konserwatywnego" repertuaru. Niektóre są grane częściej, inne znacznie rzadziej, albo wcale, ale część z nich stanowi do dziś istotną podporę frekwencyjną.

Reasumując, trudno jest być dyrektorem, zarówno w przeszłości, dzisiaj i w kompletnie nieprzewidywalnej przyszłości. Trudno też pisać odpowiedzialnie o teatrze.

Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
10 lutego 2018

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia