100 lat temu było niepokojąco podobnie

rozmowa z Karoliną Sofulak

Jeżeli chodzi o sprawy gender, to nie przychylam się do końca do odczytania "Traviaty" w duchu nowej fali feminizmu: kobieta jako ofiara patriarchalnego sytemu, rodziny jako struktury. To jest już trochę przebrzmiałe, nie pociąga mnie aż tak - mówi KAROLINA SOFULAK, reżyserka "Traviaty" w Operze Bałtyckiej w Gdańsku.

Piotr Wyszomirski: Najnowsza premiera Opery Bałtyckiej wpisuje się w trwający już od kilku lat proces tworzenia nowego wizerunku gdańskiej sceny. Patrząc na niektóre realizacje z ostatnich lat w Operze Bałtyckiej, widzimy zupełnie nowe podejście do materii teatru muzycznego. Czy "Traviata" będzie bardziej o śmierci czy o miłości? Czy bardziej trafia do szeroko rozumianej i niezbędnej w dzisiejszych czasach dla odczytania dzieła problematyki genderowej? Czy to czysty melodramat, a może wręcz spektakl erotyczny? Na ile pani "Traviata" jest spektaklem progresywnym?

Karolina Sofulak*: Jeżeli chodzi o miłość i śmierć, bo od tego zacznę, to zdecydowanie bardziej mnie porusza w "Traviacie" motyw śmierci, wydaje mi się bardziej współczesny. Szczerze mówiąc, to nie wierzę za bardzo w miłość Alfreda i Violetty. Wierzę w miłość Alfreda do samego siebie, w miłość Violetty do Barona, do życia, do siebie, ale nie wierzę w nich jako historię miłosną. Alfredo momentami zachowuje się w sposób niegodny, niedojrzały. Można powiedzieć, że jest młokosem, chłopakiem, który nie zna jeszcze kobiet, nie potrafi się z kobietą obchodzić. Natomiast Violetta jest kobietą dojrzałą, silną, która zaznała miłości i zawodu miłosnego. Nie staramy się też w inscenizacji ukryć jej sposobu zarabiania na życie. W kontekście śmierci najbardziej w "Traviacie" zainteresowała mnie walka z chorobą i bunt. Pytanie brzmi - przeciwko czemu? Czy przeciwko społeczeństwu, które ją ocenia? Przeciwko temu, w jaki sposób mężczyźni traktują ją z powodu jej zawodu, wyzwolenia seksualnego?

Na pewno jest to bunt przeciwko chorobie, która ją trawi od samego początku, która jest motywem przewodnim tego spektaklu. Przeciwko temu, że musi umrzeć, że jest to nieuchronne, wyliczone. Z tej walki o życie rodzi się pewnie miłość do Alfreda, zainteresowanie człowiekiem pełnym życia, witalności. Trochę tak, jakby się zakładała z bogiem, z losem. Tak, jakby mówiła: "Jak będę z Alfredem, to może nie umrę, może odsunę tę śmierć jakoś od siebie; może w jakiś sposób uda mi się złapać tego życia i przykuwając do siebie Alfreda, przejąć jego siłę, czerpać ją z niego". Tak czytam tę miłość.

Jeżeli chodzi o sprawy gender, to nie przychylam się do końca do odczytania "Traviaty" w duchu nowej fali feminizmu: kobieta jako ofiara patriarchalnego sytemu, rodziny jako struktury. To jest już trochę przebrzmiałe, nie pociąga mnie aż tak. Nie, nie sądzę, abym specjalnie starała się umieszczać jakąś feministyczną agendę w tym spektaklu.

Erotyka jest nieodzownym aspektem Traviaty. Mówimy o kobiecie, która żyje z seksu, więc tego tematu nie możemy i nie chcemy unikać.

Chociaż, jeżeli porównamy dwa plakaty do dwóch "Traviat", pani i Trelińskiego, widzimy znaczącą różnicę: na plakacie warszawskim uśmiecha się do nas czaszka na tle kwiatów orchidei, na plakacie gdańskim uwagę przykuwa naga, kobieca pierś. U Trelińskiego bohaterką jest nowoczesna biznes woman, która twardo realizuje swoje plany życiowe. Nie miała Pani takiego pragnienia, aby bardzo odejść od topiki?


- W plakacie najbardziej mi zależało, aby pokazać kobietę: motyw śmierci i wstydu, sekretu. Stąd ten welon, który ją zasłania, ta czarna zasłona przywodzi mi na myśl śmierć oraz to, że zasłaniamy jej wrażliwe rejony, sugerując, gdzie może leżeć problem. Świadomie szukałam kobiecości, estetyki w tym plakacie. Zależało mi, aby oddawał piękno Violetty, piękno tej historii a także piękno epoki, w której historię osadzamy: sam początek XX wieku, okolice 1910-1911 roku. Jest to epoka, którą szalenie lubię w literaturze, obrazach, jest to epoka pod wieloma względami bardzo podobna do naszej, niestety. To czas tuż przed pierwszą wojną światową, czas kiedy na świecie zaczynają się dziać naprawdę niepokojące rzeczy. Ludziom się wydaje, że już wszystkie konflikty są za nimi i że już wszystko będzie dobrze i że wszystko już odkryliśmy, korzystamy z życia, a gdzieś na horyzoncie czają się naprawdę niebezpieczne rzeczy. Ostatnie konflikty na arenie międzynarodowej właśnie na to wskazują, że możemy być niebezpiecznie blisko tego, co się działo sto lat temu.

Z plakatem wiąże się ciekawa historia. Kilka lat temu weszłam na stronę deviantART.com, gdzie młodzi artyści zamieszczają swoje grafiki, fotomanipulacje i zobaczyłam to zdjęcie wśród wielu innych zdjęć autorstwa Weroniki Kwiatkowskiej Forero, która jest modelką i graficzką - malarką. Od razu zakochałam się w tym zdjęciu i poprzysięgłam sobie, że jeżeli uda mi się kiedykolwiek zrobić własną produkcję, będę starała się zrobić wszystko, aby w tej samej estetyce utrzymać plakat, albo współpracować z nią. I tak się szczęśliwie złożyło, że ten pomysł spodobał się dyrekcji i udało się rzeczywiście nawiązać współpracę i powstał plakat, jaki mi się wymarzył.

Gdańska "Traviata" ma swoją historię, miała powstawać przy współpracy z Włochami, którzy mieli odpowiadać za inscenizację. Niestety nic z tego nie wyszło, w związku z czym ostatecznie będzie Pani pracować na matrycy z 1987 roku, inscenizacji Marka Weissa-Grzesińskiego?

- Z tego co wiem, to jest to chyba nowa inscenizacja. Nie widziałam "Traviaty" z 1987 r., nie znam historii tej inscenizacji, wiem tylko, że scenografia i kostiumy są zaprojektowane przez Hannę Szymczak w porozumieniu inscenizacyjnym z dyrektorem Weissem.

Po trosze jest to już praca narzucona...

- Jest to ciekawa rzecz dla debiutanta. Z jednej strony mamy pewną ramę, strukturę, więc w pewnym sensie jest łatwiej. Ale także trudniej, bo jak wiadomo, każda struktura może też ograniczać. Współpraca dwóch reżyserów przy jednym spektaklu owocuje ciekawymi sytuacjami, rodzi wiele nowych pomysłów, ale konieczne jest zachowanie pewnych kompromisów. Uznałam za swoje zadanie wypełnienie tej struktury, pokolorowanie linii naszkicowanych przez dyrektora Weissa i ożywienie postaci tworzących historię "Traviaty".

Na inscenizację miała Pani niewielki wpływ, ale na dobór twórców już chyba zasadniczy?


- Miałam wpływ na reżyserię i na dobór twórców. Inscenizacja to przede wszystkim konwencja, scenografia, epoka i zasadnicze relacje pomiędzy postaciami. Natomiast wszystkie sytuacje i rysy charakterów, te elementy składające się na spektakl - to reżyseria, to moje zadanie.

Czym się kierowała Pani przy wyborze głównych głosów?


- Jeżeli chodzi o Joannę Woś, to zawsze marzyłam o tym, żeby z nią współpracować. Uważam, że jest fenomenalną Violettą. Im dłużej z nią pracuję, zauważam, że wiele rzeczy ustawiałam pod nią, widząc, jaka ona jest, jaką ma bogatą osobowość, szalenie piękną, szlachetną i kobiecą. Można powiedzieć, że cała koncepcja Violetty wynikła z tego, że wiedziałam, że będzie ją śpiewała Joanna Woś. Jeżeli chodzi o obsadę postaci drugiego planu, zależało mi na tym, aby były to osoby wyraziste, ciekawe, aby wyszły z tła i tworzyły historię razem z głównymi bohaterami.

Zbigniewa Maciasa mamy w podwójnej roli

- Tak. I Zbigniew Macias, i Leszek Skrla grają na zmianę Barona oraz Germonta. Koncepcja Barona i obsadzenia panów w tej roli była przemyślana. Zależało mi, aby był to mężczyzna starszy, z klasą. Baron jest przedstawiany jako stały kochanek Violetty, z którym łączy ją trudna relacja. Trwają między nimi cały czas negocjacje, Violetta pyta, czy będzie jej kochankiem, czy też jej panem. I gdzieś z tego konfliktu przydarza jej się Alfredo, bo dlaczego inaczej miałaby zwrócić uwagę na takiego niedoświadczonego chłopca z prowincji?

Jest Pani osobą bardzo młodą. Zabrała się Pani za absolutny topos opery. Do kogo chce Pani dotrzeć ze swoją "Traviatą"?


- Do ludzi takich jak ja. Każdy reżyser tworzy w głębi duszy dla siebie, ale chciałabym, aby to dotarło nie tylko do stałych bywalców opery, ale także do młodych ludzi, mojego pokolenia. Z tego, co dyrektor pisał w zapowiedziach, założenie również jest takie, że teatr ma wyjść naprzeciw potrzebom tutejszej publiczności (bardziej tradycyjnej), która szuka klasycznych historii o miłości i śmierci. I rzeczywiście jest to spektakl zrobiony po bożemu, ale cały czas używam bardzo współczesnych środków wyrazu. Staram się, aby ta tradycyjna struktura miała pewną świeżość reakcji, relacji i żeby była współczesna w tym, jak się ludzie do siebie odnoszą. Nie uważam, że opera dzieli się na klasyczną i nowoczesną, a różnica polega jedynie na tym, że my ją wystawiamy w sukniach, a ktoś ją wystawia na słoniu czy w kosmosie - nie o to chodzi. Współczesność nie leży w kostiumie czy inscenizacji, ale w tym, jak ludzie się do siebie odnoszą, jakie relacje są przedstawione w spektaklu. W jaki sposób opowiadamy historię, czy jest ona na koturnach czy jest ona powiedziana w sposób bezpośredni? Mogłabym się uplasować w estetyce po bożemu, ale ze współczesnymi środkami wyrazu. W swoich gustach skłaniam się ku operze brytyjskiej. "Wesele Figara" Davida McVicara jest niby konwencjonalne, ale ogląda się je jak współczesną komedię romantyczną. Mam nadzieję, ze uda mi się rozbawić trochę trójmiejską widownię, kierując się starą, szekspirowską zasadą, że aby tragedia była naprawdę tragiczna, muszą być momenty odpoczynku. W "Traviacie" skupiłam się na postaciach drugiego planu, aby jakoś rozluźniły atmosferę.

Trzymamy kciuki i czekamy na premierę.

- Dziękuję i serdecznie zapraszam.

*Karolina Sofulak - reżyser. Absolwentka Studiów Filologiczno-Kulturoznawczych Europy Zachodniej ze specjalizacją w literaturoznawstwie porównawczym na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie także doktorantka w tamtejszym zakładzie literatury brytyjskiej. Edukację kontynuowała na Międzyuczelnianych podyplomowych studiach w zakresie reżyserii opery i innych form teatru muzycznego na PWST im. L. Solskiego oraz Akademii Muzycznej w Krakowie. Asystowała m. in. Davidowi Aldenowi przy spektaklu Katia Kabanowa Janáčka, Mariuszowi Trelińskiemu przy wznowieniu Madame Butterfly Pucciniego oraz Keithowi Warnerowi przy Weselu Figara Mozarta w Teatrze Wielkim w Warszawie. W roku 2010 odbyła staż w brytyjskiej operze festiwalowej Glyndebourne jako hospitant przy spektaklu Don Giovanni Mozarta w reż. Jonathana Kenta. Realizacja Traviaty Verdiego w Operze Bałtyckiej w Gdańsku jest jej debiutem reżyserskim.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świetojanska1
7 marca 2011
Portrety
Julio Cortazar

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia