100 sposobów na obrotówkę

"Turandot" - reż. Mariusz Treliński - Teatr Wielki - Opera Narodowa w Warszawie

Treliński stworzył wspaniałe widowisko w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nowatorski w formie, w treści pozostał wierny Pucciniemu i autorom libretta. Niekonwencjonalna Turandot w Operze Narodowej może być prawdziwą ucztą zarówno dla zwolenników poszukiwania nowej formy w teatrze, jak i dla melomanów

Gdyby chcieć w kilu słowach powiedzieć, o czym jest opera Turandot, można by stwierdzić, że to historia urzekającego i niszczycielskiego piękna, które kusi i wzbudza pożądanie, ale nigdy nie zostaje osiągnięte. Wobec każdego pozostaje obojętne i niewzruszone. Mimo to nie brakuje śmiałków łudzących się, że są w stanie zdobyć miłość pięknej chińskiej księżniczki. Jej postać – w tej swojej estetycznej doskonałości – pozostaje całkowicie nieludzka. Trauma związana z rodzinną historią zamyka ją na człowieczeństwo i czyni z niej ofiarę własnej nienawiści. Każdego, kto ma czelność starać się o jej rękę spotyka upokorzenie i śmierć. Turandot nie oszczędza nikogo: chce na zawsze pozostać surową, potężną i niezdobytą władczynią. Dopiero otwarcie się na najbardziej ludzkie uczucie, jakim jest miłość, pozwoli jej zrzucić tę zimną kamienną maskę.

Wokół tak pojmowanych pojęć miłości i śmierci oraz ich nieustannej walki, w której stawką jest ludzkie życie, rozgrywa się najnowszy spektakl Mariusza Trelińskiego. Poprzez nieustępliwość i inteligencję Kalafa (w tej roli świetny Charles Kim) reżyser próbuje odkryć w Turandot (Francesca Patanè) istotę żywą i czującą. W scenie, w której śpiewa ona o krzywdzie wyrządzonej jej babce przypomina inną postać kobiety skrzywdzonej i owładniętej rządzą zemsty – O’Ren z filmu Quentina Tarantino Kill Bill. Przywołanie tego reżysera wbrew pozorom nie jest całkiem od rzeczy, bowiem zarówno on, jak i Treliński, mają tendencje do „odkoturnowywania” heroicznych bohaterów i szukania w nich zwykłego, ludzkiego pierwiastka.

W przedstawieniu Trelińskiego Turandot to także symbol ukrytych marzeń i niespełnionych pragnień; celu, do którego osiągnięcia dąży Kalaf. Księżniczka, która jawi się jako tajemnicza i potężna władczyni jakiegoś mistycznego królestwa, staje w centrum jego myśli i to jej podporządkowane zostają wszystkie jego dążenia. Myśl o niej opętuje go i staje się celem jego życia. Odarcie całej historii z lokalnego kolorytu odległych Chin i umiejscowienie jej w świecie bliższym kulturze Zachodu nadaje jej bardziej uniwersalny wymiar. Estetyka Trelińskiego i scenografa Borisa Kudlički, oparta na nowoczesnych kształtach i żywych, ostro skontrastowanych kolorach, zaprzecza klasycznym wyobrażeniom na temat tej orientalnej opery Pucciniego. Z drugiej strony daje to możliwość skoncentrowania się na wewnętrznych stanach postaci i relacjach między nimi, nie rozpraszając przy tym uwagi widza. Jest to szczególnie cenne, bowiem o psychologizm w operze, jak wiadomo, dość trudno.

Uwagę widza odwraca natomiast co innego. Spektakl Trelińskiego jest przede wszystkim przepiękny wizualnie. Kunsztownie dobrane elementy, multimedialne projekcje, ich różnorodność i płynność w przenikaniu zachwycają tak bardzo, że trudno oderwać wzrok od sceny. Treliński i Kudlička centralnym elementem scenografii uczynili obrotową scenę, która umożliwia te wszystkie płynne przejścia. Daje to wrażenie filmowego obrazu zbudowanego z długich ujęć (znów ten Tarantino!) i sprawia, że nie sposób skupić się na czymś innym, chociażby na muzyce. Szczególnie cierpi ona z tego powodu w 2. akcie, którego monumentalność i kalejdoskopowa zmienność obrazu jest naprawdę imponująca. Trochę szkoda, bo muzyka Pucciniego, świetnie wybrzmiewająca pod batutą Carla Montanaro jest równie godna uwagi. Do tego warto wspomnieć jeszcze o bardzo interesującym rozwiązaniu kwestii chóru: umieszczony został on na najwyższym balkonie Opery, wokół widowni tak, że jego partie rzeczywiście rozbrzmiewają w całym wnętrzu i dają widzowi wrażenie, że naprawdę znalazł się wewnątrz przedstawianej historii. W ten sposób Treliński niejako przekłada totalitaryzm wpisany w rządy chińskiej księżniczki na język nam bliższy, a przy tym poetycki i nie tak dosłowny. Tak utworzone nastrój i hipnotyczną atmosferę przedstawienia rozbijają jedynie zbyt długie przerwy pomiędzy kolejnymi aktami, które skutecznie wytrącają z poetyckiego stanu. Warto jednak czekać.

Treliński stworzył wspaniałe widowisko w najlepszym tego słowa znaczeniu. Nowatorski w formie, w treści pozostał wierny Pucciniemu i autorom libretta. Ten szacunek do twórców przejawia się również w wyraźnym oddzieleniu dzieła kompozytora od zakończenia dopisanego przez Franca Alfano. Myślę, że niekonwencjonalna Turandot w Operze Narodowej może być prawdziwą ucztą zarówno dla zwolenników poszukiwania nowej formy w teatrze, jak i dla melomanów. Świetne głosy Charlesa Kima i Agnieszki Tomaszewskiej (Liu), ale i nieco słabszy Francesci Patanè, to prawdziwe popisy wokalnego kunsztu. A wykonanie arii Kalafa Nessun dorma niezawodnie potwierdza, dlaczego jest to jeden z najsłynniejszych fragmentów operowych na świecie.

Karolina Matuszewska
Teatrakcje
30 kwietnia 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia