11.11.2017, sobota (... ubite w jednej tabletce ...)

Dziennik z niełatwych czasów

Opowieść o Bolesławie Śmiałym, jak dzisiaj powszechnie wiadomo, to krwawa, historyczna bajka o seksualnie zdewiowanym, z lekka zdziczałym i nieco „odjechanym" władcy, który nie najgorzej poczynał sobie z bliższymi i dalszymi sąsiadami, ale na własnym podwórku nie potrafił sobie poradzić. Popadł w konflikt z młodszym bratem, na dodatek prowokatorem, wreszcie z ambitnym biskupem Stanisławem, który najwyraźniej miał inną koncepcję rządzenia państwem niż król, co dla obu skończyło się nie najlepiej.

Niemniej ten ostatni trafił na ołtarze. Jak wtedy było naprawdę – nikt nie wie i nie o prawdę tutaj chodzi. Dzisiaj nie jest ona modną wartością, a ponowoczesne spojrzenie na historię to istny zamęt. Nie dość na tym, przyczyny konfliktu Bolesława Śmiałego z biskupem od dziesiątek lat dzielą kronikarzy i naukowców.

Stanisław Wyspiański nie tylko napisał tekst do dramatu pod tymże tytułem, ale stworzył plastyczny kształt przedstawienia: swój osobny świat, daleko odbiegający od ówczesnej wiedzy o pierwszych Piastach, daleko odbiegający od ówczesnych mód panujących w polskim teatrze. Wykreował sceniczną wizję artystyczną, mocno zresztą krytykowaną. Paweł Świątek, reżyser spektaklu (Teatr im. Juliusza Słowackiego, MOS, 9.11.2017) w pewnym sensie postąpił podobnie. Pokazał swój świat, ale go nie wykreował, jedynie skomponował na miarę i według zasad obowiązujących postmodernistycznego majsterkowicza. Ułożył go z popkulturowych klisz, strzępów, cytatów i odniesień. Sceniczny obrazek jest efektowny, ale niewiarygodnie kiczowaty, bo – wiadomo – kicz we współczesnej sztuce, nawet tej wysokiej, jest uprawniony. A tu, jako że ingrediencje pochodzą z równie kiczowatych utworów (głównie filmów klasy C), które zostały sproszkowane i ubite w jednej tabletce, mamy do czynienia z syntezą złego smaku. Są dwie możliwości: albo teatralnym grafomanem był Stanisław Wyspiański, albo jest nim reżyser przedstawienia.

Ale i tym razem zaimponowali mi aktorzy. Z nieprawdopodobną lojalnością zrealizowali pomysł, aby tekst Wyspiańskiego zagrać w konwencji wczesnych filmów Tima Burtona i japońskich horrorów. I dali sobie pomalować twarze jak indiańscy Siuksowie pod wodzą Szalonego Konia przed atakiem na oddziały kawalerii amerykańskiej, siejąc grozę. A scena męki biskupa (mimo, że też kulturowo wtórna) warta jest dużych pieniędzy. Dobrze, że „Bolesław Śmiały" powstał w MOS-ie, bo jak go budowaliśmy, zakładałem, że będzie to miejsce teatralnych eksperymentów, w opozycji do „porządnych" spektakli w budynku przy pl. Św. Ducha. Przedstawienie Świątka jest – nie waham się użyć tego słowa – efekciarskie i zapewne będzie miało licznych zwolenników, zwłaszcza wśród tej części widowni, która uważa, że to co estetyczne dawno umarło i zostało pogrzebane i tylko tatusiowie od czasu do czasu zapalają nad grobem świeczkę, nie wiedzieć czemu.

Nad sceną wisi las szabel. Na scenie, wysypanej jednogroszówkami, stoją kościelne ławki i pokaźnych rozmiarów konstrukcja (ołtarz ofiarny?) ułożona z kaset VHS. Te skojarzenia rozumiem. Ale jest tam jeszcze dziecięca huśtawka, zjeżdżalnia i karuzela, jak z parku Jordana. Z tym mam pewien problem, więc odniosę się do bajki Ignacego Krasickiego, bo to przychodzi mi do głowy: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie! Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie."

Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
11 listopada 2017
Portrety
Paweł Świątek

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...