13 Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca w Lublinie
kolejny spektaklNajpierw rozpisany na cztery damy (bo jak tu inaczej pisać o postaciach inspirowanych Osobami: Wirginią Woolf, Jane Austin, Isabel Allende i George Sand) spektakl momentami zatykający widzowi dech w piersiach. Kilka brawurowych scen rozgrywanych na mobilnych konstrukcjach (domach-przestrzeniach) zasługiwało na gorące oklaski.
Cztery tancerki włoskiego zespołu Deja Donne opowiadały historię doskonale radzącą sobie z emocjami widzów. Bardzo precyzyjnie rozpracowane sceny dynamiczne i spokojniejsze ułożone były w proporcjach słusznych. Dobrze ponad godzinny kwartet mógł się podobać.
Tragikomiczne przedstawienie realizowało zasadę: tańczą, gadają i każą widzom czytać hasła. Chyba spokojnie choreografowie: Simone Sandrowi i Lenka Flory mogli z gadania i transparentów zrezygnować. I tak byśmy sobie poradzili z łapaniem idei. No, może jedynie mogła zostać rozmawiana scena ślicznych podziękowań, za zaserwowanie przez jedną panią kubła (mam nadzieję, że ciepłej) wody na głowę drugiej pani.
Pół godziny później zaczął się "newyou" w wykonaniu amerykańskiego zespołu Johannesa Wielanda. Oklaski świadczyły, że na widowni siedzieli zadowoleni ludzie, którym bardzo rozmowni tancerze przypadli do gustu. Ja dużą cześć spektaklu przedumałam "z czym już zespół Wielanda był w Lu.". Był. Co wiedzą fachowcy i Google. Latem 2007 pokazali w muszli Ogrodu Saskiego rzucający na kolana "progressive coma" z odważnym potraktowaniem ciała tancerzy, multimediami, niesamowitym cofaniem tanecznego rozwoju wydarzeń i mnóstwem lodu.
"newyou" nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Choć współpraca amerykańskich tancerzy i tancerek Grupy Tańca Współczesnego Politechniki Lubelskiej była ożywczym zwrotem scenicznej akcji. Podobnie jak uprowadzenie na scenę jednego z widzów.
Zapewne zobaczyliśmy wysokiej klasy spektakl. Jednak tęsknię za "progressive coma".