16.06.2018, sobota (... cudowna pożywka ...)
Dziennik z niełatwych czasówBlisko rok temu zacząłem moje „zapiski" od opisu sytuacji w Starym Teatrze. Teraz, zmierzając do końca, poruszam ten sam temat.
W miniony wtorek odbyła się wspólna konferencja prasowa dyrektora i Rady Artystycznej Narodowego Starego Teatru. Właściwie powinienem otrąbić zwycięstwo wszystkich sił rozsądku. Ale wstrzymam się. Z ostrożności. Bo zanim na plac Szczepański wrócą świetni reżyserzy, zanim zacznie być realizowany ich wspólny (ale indywidualny zarazem) projekt artystyczny związany z setną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości - p. Piotr Gliński, minister kultury i dziedzictwa narodowego, musi spełnić jeden warunek: wyrazić zgodę na odwołanie Jana Polewki, z-cy dyrektora teatru d/s artystycznych. Taki jest wymóg wszystkich umawiających się stron. Wydawać by się mogło, drobiazg! Gdybym był na miejscu Polewki sam bym zrezygnował, wobec tak jednoznacznie postawionego votum nieufności. Ale żyjemy w niełatwych czasach i wszystko zdarzyć się może. Tym bardziej, że idea porozumienia dla wspólnego dobra (jakim jest krakowska narodowa scena) ponad podziałami i przekonaniami nie jest dla wszystkich ani tak oczywista, ani korzystna jak nakazywałaby prosta logika i zwykły pragmatyzm.
Przeciwników porzucenia walki z kimś na rzecz walki o coś jest dużo: wielu jawnych, wielu ukrytych. Być może to tylko spekulacje, ale... są to niektórzy dyrektorzy innych krakowskich i poza krakowskich teatrów, którzy niecierpliwie upatrują końca prosperity „Starego" i tylko czekają, żeby rozwiązał się worek ze świetnymi aktorami, których można będzie zatrudniać. Jakże łatwo jest budować wielkość własnego teatru na nieszczęściu konkurencyjnej sceny! Również miejscowi skrajni wyznawcy prawicy, ci którzy walnie przyczynili się do detronizacji Jana Klaty, a teraz boją się powrotu „klatyzmu" w jakiejkolwiek formie, bo poruszają się w kręgu schematów czarnych i białych, i każde ustępstwo Marka Mikosa odczuwają jako zagrożenie dla jedynie słusznych wartości. Wydaje mi się (to paradoksalne!), że sam Jan Klata z przyczyn ambicjonalnych, nie może pogodzić się z faktem, że ktoś dogada się z obecnym dyrektorem bez jego udziału (wprawdzie go nieco ubezwłasnowolni, ale zapewni mu trwanie). Trudną sytuację ma ministerstwo, rzecz jasna z przyczyn politycznych. Uznanie współodpowiedzialności Rady Artystycznej, organu o nie do końca sprecyzowanych prerogatywach, za losy narodowej sceny oraz spodziewany brak kontroli nad (jakże często krnąbrnymi) reżyserami nie są łatwe do przyjęcia. A Gildia Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych ma problem moralny: uznani aktorzy, krystaliczni i ponad podziałami vs. skompromitowany Marek Mikos. Lepiej, żeby tego dylematu nie było. Grupa internetowych blogerów radykalnych, z Jackiem Zembrzuskim na czele, też wolałaby, żeby próby porozumienia nie przyniosły rezultatu. Cenię Jacka (był moim kolegą z roku) za jego pióro i niezłomne poglądy (choć po przegranym konkursie najwyraźniej je zmienił), ale potępiam za całkowite niezrozumienie walki, jaką podjęła Rada Artystyczna, za nazywanie zasiadających w niej osób kolaborantami, za preferowanie rozwiązań siłowych, takich jak w Teatrze Polskim we Wrocławiu, które jak wiadomo doprowadziły donikąd. No i za to, że uprawia demagogię, powołując się na przepisy, regulaminy i ustawy. Rady artystyczne są organami doradczymi dyrektorów, oni je powołują i tylko oni określają zakres kompetencji i swoich oczekiwań w stosunku do nich. Nawet jeśli rady pomagają planować artystyczną pracę teatrów to nie znaczy, że przejmują funkcje dyrektorów, bo ci nadal mają przypisaną jednoosobową odpowiedzialność za instytucję, muszą wyrazić zgodę na czyjąś pracę i podpisać stosowne umowy. Tego najwyraźniej mój kolega ze studiów nie dostrzega. A jak wygląda sytuacja w zespole „Starego"? Pewnie wróżę z fusów, ale podział zespołu wydaje mi się nieco inny niż na początku. Aktorzy, którzy czują się niedowartościowani zawsze upatrują swoje szanse w zmianie układów, co wiąże się z nowym dyrektorem (w tym wypadku z Markiem Mikosem) i obawiają się, że sukces Rady Artystycznej niczego nie zmieni w ich sytuacji. Czemu mieliby sprzyjać podejmowanym przez nią wysiłkom? Z kolei dla tych, którzy (mając taką możliwość) zaczęli dogadywać się z dyrektorami innych teatrów, niepewna sytuacja zaczyna niebezpiecznie się przedłużać. W pertraktacje o pracę zabrnęli głęboko i teraz przyszła pora na ostateczną decyzję o zmianie teatru. Ale jak się do tego przyznać? Są jeszcze koledzy zdecydowanie oddani poprzedniemu dyrektorowi. Oni też mają trudną sytuację, przypominającą fredrowskie „i chciałabym, i boję się". W sumie tych najwierniejszych wyznawców hasła „ratujmy nasz wspólny teatr" wydaje mi się jakby ciut mniej, ale na szczęście są i są niezłomni. A nad zespołem, jak zawsze w takich wypadkach krzyżują się wektory napięć, wpływów i interesów. Pozostają jeszcze media, pozostają dziennikarze. Znaczna ich część wolałaby, żeby konflikt wokół „Starego" nadal trwał. Jaka to cudowna pożywka! Stanowczo lepiej, gdy się coś psuje, niż gdy się coś naprawia!
Czyżby więc Rada Artystyczna podjęła grę zbyt ryzykowną? Nie znajdując zewnętrznych sojuszników, którym byłoby po drodze z proponowanym sposobem rozwiązania problemu Narodowego Starego Teatru, oparła się na pomocy (często iluzorycznej) kolegów i koleżanek z zespołu. Ależ nie tylko! Krakowska publiczność, liczni teatromani serdecznie popierają ich wysiłki. Miałem możliwość przekonania się o tym podczas wielu przypadkowych rozmów: na ulicach, placach, w sklepach i kawiarniach, w westybulach teatrów, podczas spotkań Krakowskiego Salonu Poezji.
Ludzie mają dosyć polityki i chcą, żeby sytuacja w teatrach wróciła do jakiej takiej, ale przewidywalnej normy.