1914 – annus horribilis, czyli lunatycy nad przepaścią

"Lunatycy. Jak Europa poszła na wojnę w roku 1914" - aut. Clark Christopher - Wydawnictwo Akademickie DIALOG

Bilans I wojny światowej jest apokaliptyczny. Zmobilizowano ponad 65 miliony żołnierzy, zginęło 8,5 miliona, rannych zostało ponad 21 milionów, statystyki jeńców i zaginionych sięgają 8 milionów. Upadły trzy cesarstwa, mapa Europy zmieniła się w sposób bezprecedensowy, ostatecznie rozrywając zetlały gorset Kongresu Wiedeńskiego.

W Polsce powszechna wiedza o tym konflikcie jest dość schematyczna i skrótowa, koncentrująca się, trudno się zresztą temu dziwić, na ostatniej jego fazie, skutkującej odzyskaniem niepodległości. Niewiele za to wiemy o niezwykle skomplikowanym splocie czynników, który doprowadził nasz kontynent do wojny, która ostatecznie ogarnęła cały świat, a nawet jeśli mamy tę przeważnie podręcznikową wiedzę, postrzegamy zarzewie konfliktu w kategoriach manichejskiej dychotomii, gdzie antagoniści występują w jednolicie czarnych lub białych kostiumach. Praca Christophera Clarka wnikliwie i konsekwentnie pozwala uważnemu czytelnikowi, gotowemu zdystansować się od palety stereotypów, na uczciwe zniuansowanie przyczyn i tła pierwszej wojny nowoczesnej Europy. Wojny, która przyniosła wolność wielu narodom. Tym, które o nią krwawo walczyły, jak i tym, które cierpliwie czekały na swój czas.

Autor to postać ciekawa, Australijczyk, wujeczny wnuk żołnierza walczącego od 1917 we Francji, studiujący w Berlinie, żonaty z Niemką, kawaler orderu Pour le Mérite, profesor w Cambridge. Obywatel Europy, która wyciągnęła wnioski z hekatomby. Zaczynem pracy były rozmowy z weteranem oraz dziennik wojenny, otrzymany już po jego śmierci. Clark potraktował rzecz jako moralne zobowiązanie, aby wyjaśnić, jak niewybaczalnie łatwo miliony rozumnych zdawałoby się ludzi, mogą się znaleźć tam skąd już nie ma powrotu, w wielu znaczeniach tego słowa...

Książka, konsekwentnie podzielona na trzy części, jest znakomitym kompendium faktów szerzej nieznanych lub przynajmniej niedocenianych. W pierwszej poddano analizie genezę iskry, owego słynnego bałkańskiego kotła, który stał się zapalnikiem konfliktu. Autor wnikliwie ocenia państwo serbskie początku XX wieku, państwo rozedrgane, opierające swoją politykę o wieczną irredentę, napędzane wielkoserbskim nacjonalizmem, mitem Piemontu Słowian Południowych, opresyjne wobec mniejszości, państwo, w którym armia jest faktyczną siłą sprawczą, a rząd bywa narzędziem w jej rękach. Zamachy stanu, królobójstwo, tajne organizacje i spiski oficerskie są w Belgradzie chlebem powszednim. To wszystko, w połączeniu z ciągłym działaniem destabilizującym należącą do Habsburgów Bośnię, nieuchronnie eskalowało konflikt z monarchią austro-węgierską. Wiedeń w drugiej połowie XIX wieku poniósł dwie dotkliwe klęski, poważnie uszczuplające jego terytorium, godząc się na niepodległość Włoch i tracąc Śląsk na rzecz Prus. Państwo Habsburgów, monarchia dualistyczna, było de facto związkiem dwóch zupełnie różnych w politycznej filozofii organizmów. Węgry opierały pragmatykę rządów o nacjonalizm, prowadząc niejednokrotnie brutalną madziaryzację, praktykując absolutyzm parlamentarny i trzymając mniejszości pod butem. Austria była zdecydowanie bardziej liberalna, ciesząc się długotrwałym rozwojem gospodarczym, dbając o wolności obywatelskie i prawa mniejszości, co dość skutecznie tamowało tendencje odśrodkowe. Konflikt między Wiedniem a Belgradem, rozpalający się od aneksji Bośni w 1878 r. (gdzie 40% ludności było Serbami), nakładający się na odwieczną rywalizację Habsburgów z Romanowami na Bałkanach, popychał Austrię w kierunku sojuszu z Niemcami, Serbię zaś kierował w ramiona Rosji, napędzanej ideami panslawizmu.

Część druga to anatomia swoistej beczki prochu, czyli polaryzującej się w sojuszach polityczno-militarnych Europy początku XX wieku. Wspomniane wybory bałkańskich antagonistów generowały poparcie Petersburga przez pogrążoną, od utraty Alzacji i Lotaryngii, w germanofobii Francję i zaniepokojoną rosnącą potęgą Berlina Anglię. Paryż i Londyn stosowały podwójne standardy, uzasadniając antyniemiecką politykę niedozwolonymi praktykami adwersarza, choć Niemcy nie działały inaczej, niż inne mocarstwa, były raczej bardziej opóźnione, czytaj ekspansywne w aspiracjach dorównania Francji, czy Wlk. Brytanii. Krótko mówiąc koalicja sytych mocarstw kolonialnych blokowała ambicje skracania dystansu przez cesarstwo Hohenzollernów. Wilhelm II - emocjonalny, czasem wręcz infantylny, pozbawiony przenikliwości i strategicznej wyobraźni, stanowił problem w polityce zagranicznej swojego kraju, wielokrotnie stawiając dyplomatów w ambarasującej sytuacji. Nie lepiej było w Petersburgu, a biorąc pod uwagę faktyczny wpływ monarchy na politykę państwa głęboko tkwiącego w absolutystycznej pragmatyce, zdecydowanie gorzej, jako że Mikołaj II, introwertyczny, gubiący się w zawiłościach problemów, niezdolny do podejmowania szybkich i stanowczych decyzji, permanentnie nie dorastał do wyzwań czasów. Clark podkreśla istnienie wielu ośrodków wpływu i decyzji w kontekście polityki zagranicznej we wszystkich antagonizujących się państwach, co powodowało mnogość interakcji, chaos i przypadkowość przyjętych rozwiązań. Arcyciekawy jest fragment o kształtowaniu się nowoczesnej opinii publicznej. Prasa manipulowała, sama będąc manipulowaną przez ośrodki władzy, tworząc sprzyjającą atmosferę dla akceptacji gigantycznych wydatków zbrojeniowych oraz nieuchronności wybuchu wojny, przedstawiając długotrwały pokój jako mrzonkę i barierę dla słusznych aspiracji i ambicji państw. Prasa, w zdecydowanej większości, promowała patriotyzm w nacjonalistycznym ujęciu, jako ideologię bezkrytycznego poświęcenia, zakładając immanentną nieomylność władzy.

Według Clarka katalizatorem biegu wydarzeń była włoska agresję na Libię, ujawniającą fatalny stan Imperium Osmańskiego, zachęcająca państwa bałkańskie, a przede wszystkim Serbię do rozszarpywania jego zachodniej flanki. Wojny bałkańskie wybuchły w konsekwencji ujawnionej słabości Konstantynopola. Rosja stała się dyplomatyczną akuszerką sojuszu serbsko-bułgarskiego, postępując wbrew swoim dotychczasowym relacjom z Imperium, u którego zabiegała o wolny dostęp do Bosforu i Dardaneli dla swoich flot, co było idee fixe, wręcz obsesją petersburskiej dyplomacji. Rosyjski poseł w Belgradzie - Hartwig, z przekąsem, ale i nie bez racji, nazywany był „regentem" Serbii, mając olbrzymi wpływ na jej politykę zagraniczną. Petersburg na Bałkanach wahał się między Serbią a Bułgarią. Finalnie wybrał Belgrad, co w dalszej konsekwencji doprowadziło do wsparcia Serbii przez Ententę, a Sofia trafiła w ręce Niemiec. W trakcie I i II wojny bałkańskiej Serbia stosowała strategię niekończącej się irredenty, wywołując furię Wiednia (szczególnie w kwestii niepodległości Albanii i jej granic). To były dwa diametralnie różne światy rozumienia i uprawiania polityki. Belgrad, stosując politykę siły, ustępował tylko wtedy, gdy napotkał gracza mocniejszego i bardziej zdeterminowanego od siebie. Kolejnym punktem zapalnym był Środkowy Wschód, gdzie Niemcy rywalizowały z Anglią (kolej bagdadzka, niemiecka misja wojskowa w Stambule). Rosja patrzyła na to z niechęcią, widząc nieuchronne wzmocnienie już upadającego odwiecznego wroga – Imperium Osmańskiego i niemiecką kontrolę nad Cieśninami. To w tym miejscu drogi Niemiec i Rosji ostatecznie się rozeszły. Petersburg aktywnie suflował i tak popularne w politycznych kręgach Europy wieści o rychłym upadku Austro-Węgier, państwa słabego z dualistyczną, niedostosowaną do ówczesnego wzorca uprawiania polityki wewnętrznej, strukturą. Reasumując - Rosja poprzez bałkańskie uwikłanie wciąga Francję, a potem Wlk. Brytanię w nieuchronnie zbliżający się konflikt. Było to o tyle łatwe, iż Serbia ogniskowała europejską sympatię, jako kraj „bojowników o wolność", to przekonanie było żywe szczególnie we Francji i w Rosji, Austrię zaś spisywano na straty.

Wreszcie część ostatnia, najlepsza, czyli chronologia styku wspomnianej iskry i beczki prochu. Jest to błyskotliwy, świetny faktograficznie, znakomicie poprowadzony wywód w dynamicznej, niemalże reporterskiej, narracji. Arcyksiążę Ferdynand przybył do Sarajewa 28 czerwca, w rocznicę świętej dla Serbów porażki na Kosowym Polu, co było odczytywane jako prowokacja. Zamachowcom prawie nic nie poszło, jak zaplanowali, następca wiedeńskiego tronu prawie uszedł z życiem, lecz w ostatniej chwili Gavrilo Princip stuprocentowo wykorzystał swoją szansę - oddał dwa strzały, oba śmiertelne. Fatum zaczęło się wypełniać. Niemrawe, pozbawione dynamiki i profesjonalizmu, austriackie dochodzenie w Sarajewie, praktyczny brak śledztwa w Belgradzie, nieskrywana, wręcz orgiastyczna radość w Serbii, gdzie rząd Nikoli Pašića lawirował między kondolencjami a wypieraniem się oczywistego związku jego kraju z zamachowcami. Manipulowano faktami, posuwano się do kłamstw, a nawet do stwierdzenia, iż Wiedeń nie ma prawa tak interpretować zamachu, aby stawiało to Serbię w negatywnym świetle. Pašić, będąc w toku kampanii wyborczej, nie mógł zresztą, bez groźby utraty władzy, stanąć wbrew tak jednoznacznym nastrojom ulicy. W obliczu tej eskalacji Wiedeń stał także w sytuacji bez wyjścia, będąc z kolei zakładnikiem zranionej dumy cesarstwa z jednej, a oczywistego niebezpieczeństwa erozji monarchii, jeśliby zbrodnia nie zostałaby przykładnie potępiona a sprawcy ukarani, z drugiej strony. Brak stanowczej reakcji ugruntowałby status imperium habsburskiego jako państwa wewnętrznie rozdartego, bezsilnego, która to opinia coraz śmielej krążyła po Europie.

Reakcje europejskich mocarstw były zbieżne z ich geopolitycznymi sympatiami i sojuszami. Rosja dezawuowała bezsprzeczny serbski ślad, zachęcony tym, świadom potęgi wsparcia Petersburga, Belgrad wypierał z bezczelniejącą śmiałością oczywiste tropy doń prowadzące. Francja dała Rosji carte-blanche w kwestii bałkańskiej, lecz ta pozornie wygodna rola stała się w czasie błyskawicznej eskalacji przekleństwem bezwarunkowego uwikłania po stronie Petersburga, gdyż każda próba sformułowania zastrzeżenia, przy tym poziomie emocji, byłaby poczytana za sojuszniczą zdradę. Niemcy z kolei, jednogłośnie - rząd i kajzer osobiście, zapewniają Austro-Węgry o swoim poparciu, z pełną świadomością groźby wybuchu konfliktu europejskiego, co z kolei pozwala Wiedniowi utwardzać swoje stanowisko. Szło to w parze z niemieckimi planami wojny prewencyjnej. Berlin był świadom, że czas nie gra na jego korzyść, więc jeśli wojna, to w tym momencie, skoro już nadarzył się pretekst elektryzujący obie strony. Obawiano się tam (raczej na wyrost) szybkiego wzrostu potęgi gospodarczej i militarnej Rosji. Emocje Wilhelma II rozgrzewało też królobójstwo, zbrodnia niewybaczalna. Nie bez znaczenia była także kwestia wiarygodności sojuszniczej w sytuacji praktycznie bezalternatywnej, co celnie podkreśla cytat z dziennika niemieckiego dyplomaty Kurta Riezlera. „To nasz stary dylemat wobec każdej akcji austriackiej na Bałkanach. Jeśli ich zachęcimy to powiedzą, że to my ich do tego popchnęliśmy. Jeśli im to odradzimy, to powiedzą, ze zostawiamy ich na lodzie. A potem zwrócą się do mocarstw zachodnich, które powitają ich z otwartymi ramionami, a my stracimy naszego ostatniego sensownego sojusznika". Trudno o lepszą definicję politycznego hazardu, rozumianego jako relacja ryzyka do spodziewanej korzyści. Fatalna passa Wiednia trwa, wycieka – poprzez Belin i niemieckie poselstwo w Rzymie, projekt ultimatum dla Serbii, co stawia Belgrad w komfortowej pozycji, dając czas na wyprzedzające działania i analizę dokumentu. Na domiar złego umiera w belgradzkiej ambasadzie poseł rosyjski Hartwig. Zgon, naturalny – ambasador był otyły i schorowany, następuje w trakcie nieprzyjemnej rozmowy z posłem austriackim Giesem! Opinia publiczna w Belgradzie, wbrew faktom, oskarża wiedeńskiego ambasadora o otrucie Hartwiga, nakręcając, i tak już napiętą, spiralę emocji. Francja dość gorliwie w tym uczestniczyła. Prezydent Poincare przybywa na trzy dni 20 lipca do Petersburga na pokładzie pancernika „France". W trakcie rozmowy z posłem austriackim dezawuuje dotychczasowe ustalenia śledztwa, posuwając się do aroganckiego stwierdzenia, będącego faktycznym ultimatum, iż Wiedeń powinien być ostrożny z obwinianiem o zamach Serbii, „która ma przyjaciół w Europie". Rosja dostaje, po raz kolejny, placet na konfrontacyjną, agresywną grę wobec Wiednia i Berlina. Równolegle, 23 lipca, Austro-Węgry wystosowały do Serbii ultimatum, z żądaniem odpowiedzi w ciągu 48 godzin. Podkreślono tam, że Belgrad tolerował na swoim terytorium działalność organizacji, która doprowadziła do zamachu. Wiedeń domagał się ukrócenia irredenty i poskromienia zachowań antyaustriackich, podjęcia skutecznych działań przeciw serbskim obywatelom zamieszanym w zamach, w tym oficerom armii oraz wyrażenia zgody na udział w serbskim śledztwie „organizacji oddelegowanych" przez Wiedeń, co mogło być i było poczytywane, nie tylko w Belgradzie, jako ingerencja w serbską suwerenność. Niewypełnienie żądań oznaczało casus belli. Po intensywnych, mających miejsce 24 i 25 lipca zabiegach, Serbia otrzymuje bezwarunkowe poparcie od Petersburga, co pozwala na odrzucenie ultimatum. Belgrad odpowiada pokrętnie, próbując przerzucić na Wiedeń odpowiedzialność za śledztwo i ciężar dowodów, odmawia de facto pomocy w jego prowadzeniu, próbuje grać na czas, negocjować nienegocjowalne, wiedząc już o częściowej mobilizacji armii rosyjskiej. Klamka zapada. Wiedeń, wielokrotnie już upokorzony, wypowiada 28 lipca Serbii wojnę. Wszyscy deklarują wzniośle pragnienie pokoju, nikt jednak nie chce już go bronić. Rząd Rosji wyraża zgodę na przygotowania, mobilizację i odpowiednie dyslokowanie sił zbrojnych. Austria jest tu raczej wrogiem zastępczym, główne ostrze tych działań jest wymierzone w „prowokacyjne", prące do wojny Niemcy, najpoważniejszego rywala i antagonisty Petersburga.

W gruncie rzeczy obie strony przyszłego konfliktu czekały na sprzyjający, strategiczny moment, w którym mogły wreszcie uruchomić długo i starannie przygotowywaną machinę wojenną. Odrzucenie austriackiego ultimatum i wypowiedzenie Serbii wojny było punktem bez powrotu. Austrię obsadzono w roli agresora, Belgrad w roli bojownika o wolność swoją i pobratymców, bo tak postrzegała to szeroko rozumiana opinia publiczna w Europie. Uzasadniona faktami opinia awanturniczego kraju, szyta Serbii przez Wiedeń, nie trafiała w powyższy mit. Wszyscy okopywali się na swoich geopolitycznych pozycjach, nie mogąc już uczynić kroku w tył, bez ryzyka ośmieszenia dotychczasowej polityki. 29 VII w Rosji ogłoszono powszechną, potem częściową, potem znów powszechną mobilizację, co było konsekwencją patologicznej chwiejności decyzyjnej Mikołaja II. Petersburg wyraźnie się spieszy, chce wyprzedzić Niemcy i Austrię, działa agresywnie. Niemcy, po usłyszeniu odmowy cofnięcia mobilizacji, wypowiadają Rosji wojnę. Opinia publiczna wszystkich państw – stron konfliktu jest karmiona bezkrytyczną, jednostronną narracją o obronnym, moralnie słusznym charakterze wojny. Kości zostały rzucone, metaforycznie w Sarajewie, faktycznie na niezliczonych polach bitew nadchodzących czterech lat koszmaru... 

Monumentalna praca Christophera Clarka to najwyższej próby synteza fenomenu roku 1914. Synkretyczna w formie wartkiego wywodu z elementami publicystyki historycznej, momentami zahaczającej o pitaval, nienaganna w naukowej treści, budzi podziw benedyktyńskim wysiłkiem w archiwach, wyczerpującą pracą ze źródłami. Autor, przekonywująco, stara się zdjąć z państw centralnych odium jedynego agresywnego aktora wydarzeń z lipca 1914 roku, wskazując przede wszystkim na Petersburg i antygermańskie nastawienie Paryża i Londynu.

Teza ta, solidnie przezeń udokumentowana, pozwala sprawiedliwiej rozłożyć po obu stronach odpowiedzialność za wybuch I w. św., redefiniuje też postrzeganie genezy konfliktu. Między wierszami można wyczuć uczciwy ludzki żal, że Europa poszła na tę wojnę, a hekatomba była do uniknięcia pod warunkiem zachowania status quo. To tyleż szlachetny co nieco naiwny prezentyzm. Każde geopolityczne status quo ma bowiem to do siebie, iż już w pierwszym dniu jego obowiązywania zaczyna tykać zegar odliczający czas do momentu, w którym staje się już tylko status quo ante, bo żaden polityczny układ nie zadawala trwale wszystkich stron. Wojny, prawie zawsze, a już na pewno w realiach początku XX w., to domena emocji, do których nagina lub tworzy się racje, a nie odwrotnie. Clark wydaje się mieć pretensje do głównych aktorów kryzysu roku 1914, że podejmowali decyzje ignorując lub przeinaczając fakty i racje (doskonale już znane i wyczerpująco interpretowane przez nam współczesną naukę), trwale ulegając emocjom chwili. Trudno mieć jednak żal do polityków sprzed 100 lat, że nie byli prorokami. Byli za to dziećmi swojej epoki, gdzie konflikt zbrojny był nieuchronnym zwieńczeniem sytuacji patowej, gdy negocjacje zawiodły, a nie było międzynarodowych struktur umożliwiających stałą mediację.

Każdy kryzys ma swój punkt krytyczny, za którym nie ma już przyzwolenia na „pokój za wszelką cenę", jednak ten moment nie jest uchwytny tam i wtedy, dostrzegamy go jasno dopiero z solidnego, wieloletniego dystansu. Świat był przecież przed najkrwawszym konfliktem w dziejach, nikt nie chciał, ale zapewne też i nie mógł kompleksowo przewidzieć jego potępieńczej dynamiki i konsekwencji. Clark prowadzi w swej fascynującej narracji anty deterministyczną krucjatę, wystawiając Europie rachunek za światowy konflikt, za tytułowe lunatykowanie, marsz ku przepaści z zatartym instynktem samozachowawczym, w sytuacji, gdy plan B jest tylko wyparciem świadomości, iż plan A może się nie powieść, wskazując na patologię myślenia pozytywnego. Wątpliwości to defetyzm, a stąd już krok do zdrady, przecież prawie wszyscy chcemy słyszeć tylko dobre wiadomości, bezkrytycznie akceptując ryzyko jako oręż sukcesu. Rozgrzane do czerwoności społeczne emocje spowodowały, że masy, mniej bądź bardziej świadomie, początkowo odczytywały konflikt pozytywnie, były niczym dogmatyczni darwiniści zaczytani w Hobbesie. Dlatego ludzie szli na wojnę wśród kwiatów i wiwatów, postrzegając konflikt zbrojny w kategoriach romantycznego mitu wojny sprawiedliwej, mamieni obietnicami o krótkiej, zwycięskiej kampanii i wiecznej chwale po powrocie. Dostali niekończący się strach i błoto w okopach od Marny po Gorlice, a powrót był przywilejem nielicznych.

W tym sensie rok 1914 sprawił, iż już nigdy więcej rekruci nie szli na front z entuzjazmem, pędzeni raczej fatalizmem i obawą, coraz bardziej świadomi okrucieństwa i bezprzykładnego bezsensu wojny. Strzałom w stolicy Bośni zawdzięczamy zatem rozkwit pacyfizmu, odpowiedzi rzucanych na szańce mas na pogardę polityków i wojskowych dla ludzkiego życia, sprowadzanego do funkcji statystycznej. Cena, którą przyszło światu zapłacić za zrozumienie tak oczywistych prawd, była jednak niewyobrażalnie wysoka. Gdyby nie Sarajewo, Tuwim nie napisałby „Do prostego człowieka", lektury obowiązkowej każdego humanisty, doskonałego w tym kontekście memento...

Gdy znów do murów klajstrem świeżym
Przylepiać zaczną obwieszczenia,
Gdy "do ludności", "do żołnierzy"
Na alarm czarny druk uderzy
I byle drab, i byle szczeniak
W odwieczne kłamstwo ich uwierzy,
Że trzeba iść i z armat walić,
Mordować, grabić, truć i palić;
Gdy zaczną na tysięczną modłę
Ojczyznę szarpać deklinacją
I łudzić kolorowym godłem,
I judzić "historyczną racją",
O piędzi, chwale i rubieży,
O ojcach, dziadach i sztandarach,
O bohaterach i ofiarach;
Gdy wyjdzie biskup, pastor, rabin
Pobłogosławić twój karabin,
Bo mu sam Pan Bóg szepnął z nieba,
Że za ojczyznę - bić się trzeba;
Kiedy rozścierwi się, rozchami
Wrzask liter pierwszych stron dzienników,
A stado dzikich bab - kwiatami
Obrzucać zacznie "żołnierzyków".
- O, przyjacielu nieuczony,
Mój bliźni z tej czy innej ziemi!
Wiedz, że na trwogę biją w dzwony
Króle z panami brzuchatemi;
Wiedz, że to bujda, granda zwykła,
Gdy ci wołają: "Broń na ramię!",
Że im gdzieś nafta z ziemi sikła
I obrodziła dolarami;
Że coś im w bankach nie sztymuje,
Że gdzieś zwęszyli kasy pełne
Lub upatrzyły tłuste szuje
Cło jakieś grubsze na bawełnę.
Rżnij karabinem w bruk ulicy!
Twoja jest krew, a ich jest nafta!
I od stolicy do stolicy
Zawołaj broniąc swej krwawicy:
"Bujać - to my, panowie szlachta!"

Tomasz Mlącki
Dziennik Teatralny Warszawa
7 sierpnia 2021

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia