2 Czerwone Kapturki, 3 wilki i...

"Czerwony Kapturek" - reż: Jacek Malinowski - Teatr Powszechny w Radomiu

Scena Fraszka w Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu dopiero raczkuje - ale jakże wdzięcznie i śmiało stawia swoje pierwsze kroki! Działalność teatru dla dzieci zainaugurował 23 maja tego roku "Kopciuszek" w reżyserii Petra Nosalka, ciepło przyjęty przez młodą publikę, która bywa bardziej wymagająca niż niejeden dorosły widz. W niedzielę natomiast na afiszu pojawił się kolejny klasyczny tytuł - "Czerwony Kapturek" wyreżyserowany przez Jacka Malinowskiego, postać absolutnie nietuzinkową w dziedzinie teatru lalkowego. Po premierze wypada śmiało powiedzieć: jeśli w dalszym ciągu będą wystawiane bajki na takim poziomie artystycznym, Scena Fraszka jest skazana na sukces.

Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że aż za dobrze znamy historię o dziewczynce odzianej w czerwony kapturek, która spełniając samarytański obowiązek wobec chorej babci, niebacznie zawiera znajomość z podejrzanym elementem, potocznie zwanym wilkiem. Później lekkomyślna i naiwna dziewczynka wpada w zasadzkę, ląduje w brzuchu leśnego rozbójnika, aby ostatecznie zostać uratowaną przez dziadka, pełniącego funkcję etatowego rycerza. Czy ta bajka, opowiadana mniej więcej od początku świata na wszelkie sposoby, może być ciągle atrakcyjna i świeża?

Może. W „Czerwonym Kapturku” wystawionym w radomskim teatrze dosłownie wszystko stoi na głowie. Na początku nie wiadomo, czy w ogóle bajka się rozpocznie, ponieważ główna bohaterka przepadła jak kamień w wodę. Wśród gorączkowych pytań: przyjdzie-nie przyjdzie? na scenie pojawia się uroczy konferansjer przystrojony w gumowy nos klauna. Kajając się, błaga publikę o cierpliwość. Jego gorącym życzeniom staje się zadość aż nadto, gdyż ni z tego, ni z owego pojawiają się dwa Czerwone Kapturki (w dodatku grane przez aktorki spowite… w szarości). Przez cały spektakl kłócą się, która z nich jest Kapturkiem prawdziwym, a która – uzurpatorskim. Jeszcze nie minął jeden szok, a już trzeba przygotować się na następny. W tej historii następuje także cudowne rozmnożenie wilków. W przedstawieniu Malinowskiego grają aż trzy, z czego dwa mają kompletnie niewilczą naturę: są dobre, miłe i sympatyczne, toteż łatwo oszukuje je trzeci zdradziecki kompan.

Z całą pewnością nie jest to bajka wystawiona „po bożemu”. Choć szkielet fabularny wydaje się nienaruszony – Czerwony Kapturek jednak wyrusza do babci, gdzie następuje słynna scena z pożarciem przez wilka udającego babcię – pojawia się sporo epizodów, których próżno szukać w kanonicznym tekście. Niektóre dość poważnie modyfikują sens bajki, np. uczynienie z wilków potulnych wegetarianów pozwoliło załagodzić darwinowski aspekt „Czerwonego Kapturka”; zawsze można znaleźć dobre wyjście nawet z beznadziejnej sytuacji.

Oczywiście, drapieżnicy-jarosze wprowadzają elementy komiczne do spektaklu. Spektakl skrzy się od dowcipu: salwy śmiechu wzbudzają zarówno poszczególne dialogi, jak i zabawne sytuacje. Uśmiech wywołują przyjemne, skoczne piosenki wykonywane przez aktorów oraz zachwycające w swojej prostocie rozwiązania (robak na patyku, malowana choinka jeżdżąca wte i wewte po scenie). Całemu przedstawieniu dodaje smaczku fakt, że w tej bajce pod warstwą dosłowną kryje się także warstwa komizmu przeznaczonego dla dorosłego widza. Reżyser puszcza oko do starszej publiczności nie tylko poprzez aluzyjne teksty. Dziecko raczej nie dostrzeże, że wilki są wystylizowane na miejskich zawadiaków, którzy nieodłącznie kojarzą się z Warszawą lub Lwowem w czasach Polski międzywojennej.

Na ocenę „Czerwonego Kapturka” wpływa także plastyczna, pomysłowa scenografia, znakomite efekty uzyskiwane przy pomocy świateł i latarek, umiejętnie dobrana muzyka. Oczywiście, wszystkie te elementy na nic by się nie zdały, gdyby nie świetny zespół aktorski, jaki został skompletowany w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Magdalena Witczak, Magdalena Pawelec, Przemysław Bosek, Robert Mazurek i Krzysztof Parda to świeżo upieczeni absolwenci Wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku, którzy dopiero rozpoczynają przygodę z teatrem. I trzeba przyznać, że naprawdę dobrze rokują na przyszłość. „Czerwonego Kapturka” zagrali z wielkim zaangażowaniem i widoczną radością, co automatycznie wpłynęło na jakość przedstawienia.

Te superlatywy, w jakich opisuję radomską sztukę, potwierdza przede wszystkim reakcja dzieci na spektakl, reakcja najwyższych sędziów. Od pierwszej do ostatniej minuty najmłodsi bardzo uważnie śledzili losy bohaterów, emocjonalnie przeżywając każdą sytuację. Kiedy jeden z aktorów stwierdził, że wszelka zielenina, warzywa i tym podobne są tylko dla baranów, z sali dobiegł głos wstrząśniętego dziecka, u którego takie dictum wywołało wstrząs pomieszany z uczuciem zgrozy i potępienia (co oczywiście spowodowało kolejną falę wesołości). Czy można wyobrazić sobie lepszy odbiór?

Zainteresowanie „Czerwonym Kapturkiem” było ogromne – do tego stopnia, że należało dostawić krzesła, by wszyscy mogli zobaczyć spektakl. Jak widać, tego typu oferta dla dzieci cieszy się znacznym powodzeniem wśród mieszkańców Radomia i okolic. Milusińscy reagują niezwykle żywiołowo na bajki pokazywane na scenie; każde wyjście do teatru staje się wyjątkowym doświadczeniem, które będzie procentowało w przyszłości. Dlatego „Czerwony Kapturek” jest nie tylko interesującym sposobem na spędzenie wolnego czasu z dzieckiem, ale również inwestycją w jego rozwój intelektualny, rozbudzaniem wrażliwości na sztukę i przygotowaniem do uczestnictwa w kulturze.

Warto przygotować sobie te argumenty, jeśli ktoś nas spyta o wrażenia ze spektaklu. Bo trochę wstyd się przyznać, ale dorośli mają tyle samo frajdy z „Czerwonego Kapturka”, a może nawet znacznie więcej. Poważni i stateczni ludzie mogą na godzinę zapomnieć, jak bardzo są poważni i stateczni. Podróż do krainy dziecięcej idylli staje się więc subtelnym katharsis, szansą, by strzepnąć z siebie brudny nalot rzeczywistości.

Słowem: „Czerwony Kapturek” na Scenie Fraszka jest obowiązkową pozycją dla dużych i małych. Spektakl można również stosować jako antidotum na jesienną niepogodą, bez skutków ubocznych.

Monika Wycykał
Dziennik Teatralny Katowice
28 września 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...