"I can get no satisfaction"

"Projekt: Frankenstein" - Krakowskie Reminiscencje Teatralne

Nadrzędnym zamysłem węgierskiego reżysera Kornélo Mundruczó w spektaklu "Projekt: Frankenstein" jest zderzenie prawdy i fikcji w teatrze, próba zatarcia granic i konwencji. W tym celu wykorzystano także miejsce, wydawało by się, nieatrakcyjnie teatralnie- wielki kontener ustawiony na krakowskim placu. Zarówno przestrzeń, jak i sama chęć wprowadzenia niwelacji jednorodnej konwencji, to pomysł intrygujący, jednak gorzej z sensem jego zastosowania.

Spektakl posiada wyraźną cezurę, która dzieli go na dwie części. W pierwszej oglądamy casting do filmu prowadzony przez reżysera spektaklu. Dość zabawny, wprowadzający cienką granicę pomiędzy teatrem fabularnym, a improwizowanym skeczem. Gdy jednak widzowie oczekują rozwoju akcji, wytłumaczenia sensu takiej gry, konwencja diametralnie się zmienia. Przez jednego z uczestników castingu zostaje popełnione morderstwo, na miejscu pojawiają się polscy policjanci, próbując wprowadzić urzeczywistnienie zaistniałej sytuacji. Odtąd oglądamy ciągnący się teatr obyczajowo-sensacyjny. Jest tu wszystko: rozpad więzi rodzinnych, kolejne morderstwa, zemsta, miłość, choroba. Każdy z tych tematów zostaje jednak ledwie zarysowany, by nagle przeskoczyć do kolejnego zagadnienia, które powierzchownie ukazuje problem. Są tu ładne sceny, jak przygotowanie chorej dziewczyny do ślubu, jednak większość z nich epatuje tanim brutalizmem, zniesmaczeniem, bezsensowną przemocą. Ma się wrażenie, że twórcy żonglują konwencjami nie dla pogłębienia sensu, lecz dla pustej próby zszokowania widza.

Po niemal godzinnym oglądaniu frywolnego zachowania reżysera w trakcie castingu, oczekiwalibyśmy, by miało ono jakiekolwiek wytłumaczenie czy zakończenie. W pewnym momencie jednak, rolę reżysera-komentatora przejmuje kobieta prowadząca śledztwo. Siedzi ona z boku, oglądając rozgrywający się dramat rodzinny młodocianego zabójcy, komentując raz po raz rozwój sytuacji. Jednak jej rola także pozostanie bez wyjaśnienia, nie musi przecież rozwikłać zagadki zabójstwa, skoro ogląda je na scenie wraz z widzami. Być może reżyser zwątpił w inteligencję widza i wprowadził tę postać, by w prostych słowach wytłumaczyć mu to, co ten właśnie obejrzał. Wybór jednolitej konwencji i konsekwentne doprowadzenie choć jednej z części do końca, byłoby być może ciekawsze i sensowniejsze. Dałoby to możliwość wzbudzenia jakichkolwiek emocji w widzu, prócz rozczarowania zmienną stylistyką. Nie da się wpakować zbyt wielu rzeczy do za małego worka.

Zaletą spektaklu jest przestrzeń i jej wykorzystanie. Kontener przedstawiający jednocześnie mieszkanie, jak i bar dla emerytów, dał możliwość przestrzennego rozłożenia akcentów. Ciekawym, bo wpisującym się w kontynuację gry pomiędzy realnością a fikcją, zastosowaniem była ingerencja świata zewnętrznego, choć samo rozegranie spektaklu w tej przestrzeni nie miało ani fabularnego, ani interpretacyjnego znaczenia. Spektakl dobrze się ogląda, choć albo beznamiętnie, albo z wyrazem niesmaku na ustach. Końcowa piosenka zaś dobrze odzwierciedla reakcję widzów na przedstawienie: „I can get no satisfaction”.

"Projekt Frankenstein"
Teatr: Teatr Barka (Budapeszt)
Reżyseria: Kornél Mundruczó 
Tekst: Kornél Mundruczó, Yvette Bíró 
Scenografia i kostiumy: Márton Ágh
Dramaturg: Viktória Petrányi 
Obsada: Lili Monori, Roland Rába, Kinga Mezei, János Derzsi, Andrea Spolarics, Natasa Stork, Rudolf Frecska, Ágota Kiss

Jagoda Tendera
Dziennik Teatralny Kraków
27 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...