"Balladyna" w wersji hard
"Balladyna" - reż: Ingmar Villqist - Teatr Nowy w Zabrzu"Balladyna" Juliusza Słowackiego to jeden z najbardziej znanych i - śmiem twierdzić - najciekawszych dramatów polskiego romantyzmu. Innowacyjne podejście do takiego tekstu za każdym razem wymaga odwagi, ale przede wszystkim dobrze przemyślanej wizji. Ingmar Villqist wychodzi z tej próby zwycięsko, choć nie da się ukryć, że niewiele brakowało do porażki
Spektakl wyreżyserowany przez niego w zabrzańskim Teatrze Nowym pod niektórymi względami wzmacnia tekst Słowackiego, ale inne wątki spłyca bądź pomija. Reżyserska wizja „Balladyny” zasadza się między innymi na zwielokrotnieniu zła, pokazanego w utworze, a także spotęgowaniu romantycznej fascynacji gotycyzmem. Dzięki temu otrzymujemy bardzo interesujące dekoracje (o prostej symbolice, ale spójnym klimacie), rozerotyzowanych bohaterów oraz nieco „postpunkową” wersję znanej historii.
Konwencja, którą tu przyjęto jest – delikatnie rzecz biorąc – ryzykowna. Alinę i Balladynę ubrano w lateksowe kostiumy, a Goplanę ucharakteryzowano na postać rodem z sadomasochistycznych fantazji. W podobnej przestrzeni poruszają się aktorzy grający Chochlika i Skierkę. Tekst dramatu został jednak przedstawiony dość wiernie.
Pozostaje tylko jeden problem – Alina zostaje zamordowana. I to nie tylko przez własną siostrę, ale również rękami Ingmara Villqista. Po romantycznym przeciwstawieniu dwóch odmiennych charakterów i osobowości nie pozostał nawet ślad. Obydwie córki wdowy są tak samo złe i zepsute (podobne przesunięcie dokonuje się również w przypadku ich matki). Stajemy się świadkami zbrodni, ale nie ma najmniejszego znaczenia, kto jej dokonuje.
Villqist buduje tu świat całkowicie negatywny – w dodatku czyni to nie do końca konsekwentnie. Zabija wszelkie niejednoznaczności, niuanse. Zachowuje jednak tekst, który nimi jest nasycony. Wątpliwości Balladyny wydają się w ten wizji zbędne, sprawiają sztuczne wrażenie. Scena, w której próbuje zmyć krew z czoła, śmieszy widzów. Na domiar złego brak tu jakiejkolwiek ewolucji postaci, popełniona zbrodnia nie tyle staje się jej obsesją, ile precyzyjnym planem. Tym bardziej budzi zdziwienie przesunięcie, jakie dokonuje się w obrębie zakończenia sztuki.
Szkoda również tak interesujących postaci jak Goplana. Ich wyrazistość rozmywa się w atmosferze przedstawienia. Ta jednowymiarowość spektaklu jest jego największym minusem. Nawet jeśli byłaby ona wprowadzona celowo – dla podkreślenia wizji świata, w którym erotyka i żądza władzy determinują wszelkie działania.
Całość jest jednak dynamiczna i wciągająca. Trzeba przyznać, że Villqist potrafi rozgrywać napięcie. Oprawa muzyczna i dekoracje, które wyszły spod ręki Marcela Sławińskiego i Katarzyny Sobańskiej, nie tylko przyciągają uwagę, ale współgrają z treścią dramatu. Aktorzy spisują się świetnie – by wymienić chociażby Annę Konieczną grającą Balladynę czy Marcina Kocelę odtwarzającego rolę Grabca. Dobrze wypada także Jarosław Karpuk w roli księcia Kirkora oraz Joanna Niestrój-Malisz, Renata Spinek i Joanna Romaniak odgrywające postaci pochodzące z „nieziemskiej” przestrzeni.
Na korzyść zabrzańskiego przedstawienia przemawia chociażby to, że dramat został uwspółcześniony nie dla samego uwspółcześnienia, ale również po to, by powiedzieć coś nowego. Można narzekać, że Villqist odziera „Balladynę” z magii, można jednak również założyć, że obdarza przedstawienie czarem innego rodzaju – nawet jeśli jest to w dużej mierze czar kontrowersji.