"Cyrulik..." 26 lat później
"Cyrulik sewilski" - reż: H. Konwiński - Opera Śląska w BytomiuPo 26 latach od premiery Opera Śląska w Bytomiu wznawia "Cyrulika Sewilskiego" Gioacchino Rossiniego. Ta bardzo popularna opera, z ciekawie napisaną muzyką, zwykle gwarantuje sukces finansowy instytucji i większość teatrów muzycznych na świecie posiada ją w swoim repertuarze. Dziwi jednak fakt, że zamiast nowej premiery Opera serwuje widzom lekko odkurzoną staroć
Mimo „sędziwego” wieku, spektakl dysponuje kilkoma atutami. Kierownik muzyczny Agnieszka Kreiner, świetnie przygotowała orkiestrę. Partytura została zrealizowana bardzo precyzyjnie, a uwertura opery wprowadziła słuchaczy w inny świat. Przygotowanie śpiewaków również było na wysokim poziomie. Na szczególną uwagę zasługuje sopran koloraturowy Swietłany Kaliniczenko, obsadzonej w roli Rozyny. Artystka z łatwością wykonywała bardzo trudne przebiegi w wysokich rejestrach. Ciekawy i nośny głos o bogatej barwie idealnie pasował do partii wokalnej napisanej przez Rossiniego. Potr Kowalczyk (doktor Bartolo) i Bogdan Kurowski (Basilo), świetnie sprawdzili się w swoich rolach. Mocne, męskie gęste głosy w zestawieniu z koloraturą Kaliniczenko był trafną decyzją obsadową. Ciekawą kreację aktorską zaproponował również Adam Sobierajski (Hrabia Almaviva), zwłaszcza w drugim akcie zabawnie przerysował rolę. Libretto w tej części daje możliwość pokazania warsztatu aktorskiego śpiewaka. W celu zdobycia Rozyny przebiera się za pijanego żołnierza, a w dalszym biegu akcji za nauczyciela śpiewu, z czego wynikły zabawne sytuację.
Niestety świat stworzony na scenie był bardzo konwencjonalny i typowy dla formy operowej. Puste gesty i sztuczne zapełnienie przestrzeni muzycznej przez ruch sceniczny śpiewaków wyglądały bardzo groteskowo. Scenografia tkwiła w minionym wieku, a główną jej częścią był dom doktora Bartolo, przypominający domek dla lalek z wesołego miasteczka. Dało się zauważyć kilka dziwnych propozycji reżysera (Henryk Konwiński) jak choćby wchodzący do domu doktora poza wyznaczonymi drogami i scenografią oddział żołnierzy ze sporą armatą. Również podczas arii reżyser nie był wstanie zaproponować ciekawych rozwiązań. W większości scen śpiewacy chaotycznie poruszali się po scenie, jak gdyby byli niewyreżyserowani i improwizowali w tych momentach. Spektakl był pełen gagów i wdzięczenia się do widowni.
Wznowienie spektaklu, którego premiera odbyła się w 1985 roku jest błędem dyrekcji Opery Śląskiej. Ćwierć wieku to bowiem dla teatru cała epoka. Zamiast korzystać z nowych koncepcji scenicznych i nowego spojrzenia na gatunek, mamy do czynienia z inscenizacją zrealizowaną w stylu XIX stulecia.
Opera w Bytomiu powinna wystawić tytułu w nowej inscenizacji, niestety widzowie muszą zadowolić się spektaklem w niezmienionej formie od ponad ćwierć wieku. Taki stan rzeczy na pewno nie sprzyja w rozwoju zespołu artystycznego i nie wpływa korzystnie na gusta melomanów. Zamiast pobudzać i rozwijać horyzonty słuchaczy, instytucja utrzymuje w repertuarze te same tytuły przez wiele lat. Przyczyną owego stanu rzeczy są z pewnością przesłanki natury materialnej. Produkcja tego typu przedsięwzięć jest bardzo kosztowna i teatry nie stać na pomyłki repertuarowe, stąd wieloletnia obecność jednego tytułu na deskach danej opery.
Czy warto wydawać publiczne pieniądze na wznowienie lub utrzymywanie w repertuarze opery przez wiele lat w niezmienionej formie? Odpowiedź jest jasna: nie warto. Widzom należy stawiać wyzwania intelektualne. Nie robiąc tego, po prostu się ich obraża.
Być może nowa premiera Opery Śląskiej – „Don Carlos” Giuseppe Verdiego w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego zaspokoi gusta melomanów oraz miłośników sztuki teatralnej i wniesie powiew świeżości na bytomską scenę? Oby!