"Miłość to miłość"

"Iluzje" - reż. Agnieszka Glińska - Teatr Na Woli im. T. Łomnickiego w Warszawie

A co to takiego ta miłość? Czy aby osiągnąć pełnię, musi być odwzajemniona, czy może wystarczy, że po prostu jest? Piękna i szczęśliwa, dająca poczucie bezpieczeństwa i spełnienia, czy też wystawiająca na próby i przynosząca ból? Po wyjściu z najnowszego spektaklu Agnieszki Glińskiej wystawianego na deskach Teatru Na Woli już mamy odpowiedź - miłość to miłość, tyle

Idąc tym torem należałoby podsumować – życie to życie. Pełne najróżniejszych barw przenikających się wzajemnie w ten sposób, że trudno wyznaczyć pomiędzy nimi granice. Śmiech miesza się ze łzami, patos z absurdem. To, co dla jednych jest priorytetem, innym nawet przez chwilę nie zaprząta głowy. Różne, często skrajne, postawy razem tworzą pewną całość. Całość pozbawioną spójności, o różnych punktach nasilenia, gdzie to, co na pierwszy rzut oka wydaje się istotne, nie zawsze okazuje się mieć wpływ na dalszy rozwój wydarzeń.

Sztuka Wyrypajewa bazuje właśnie na drobiazgach, impresjach z życia dwóch par – Sandry i Danny’ego oraz Margaret i Alberta. Widz ma przed sobą czterech aktorów, których zadaniem jest opowiedzieć historię małżeństw. Zaczyna się od banału. Oto staruszek Danny umiera i na łożu śmierci wyznaje swojej żonie miłość, dziękując za wspólnie spędzone lata i za to, czego go nauczyła. Monolog Łukasza Lewandowskiego zdaje się być szalenie naiwny, a ubrane w ładne słowa uczucie niewiele ma wspólnego z codziennością, jaka spotyka nas wszystkich. Nakreślony przez niego obraz jest za prosty, za czysty, zbyt odrealniony. To jednak tylko punkt wyjścia dla kolejnych opowieści – początkowo w zabawny sposób zapętlających akcję (Danny jeszcze nie zdążył ostygnąć, a Sandra już zmierza do jego najlepszego przyjaciela Alberta, by wyznać, że to jego tak naprawdę zawsze kochała, co z kolei zmusza mężczyznę do przewartościowania swoich poglądów na temat miłości), by później pokazać to, co dla Wyrypajewa jest naprawdę ważne.

Aktorzy – Dorota Landowska, Łukasz Lewandowski, Dominika Ostałowska i Krzysztof Stroiński –  snują krótkie historyjki wycięte z życiorysów bohaterów. To one w pełni oddają naturę postaci i tworzą wyraźny, choć niejednoznaczny, obraz łączących ich relacji. Uładzony monolog nie jest w stanie podsumować ludzkiej egzystencji, bo niczego tu nie można nazwać na pewno, ani w żaden sposób zaklasyfikować. Wspomnienie zachodu słońca czy palenia marihuany, niczym proustowska magdalenka, powoduje ciąg skojarzeń, rozbudza wyobraźnię, przywodzi na myśl kolejne uczucia i emocje. Człowiek to tylko to, co w nim wielkie i słabe. To właśnie chwile zwątpienia i bólu, jak i krótkie momenty harmonii ze światem.

Aktorzy w swych narracjach są spokojni, zrównoważeni, zdaje się, że część historii znają z drugiej ręki. Bez zbędnej ekscytacji przypominają losy dwóch małżeństw. Emocjonalny dystans nie narzuca w żaden sposób interpretacji, pozostawiając w tej kwestii pełną swobodę odbiorcy. Mimo niezaangażowanego tonu widz czasem wpada w pułapkę i utożsamia opowiadających z tymi, o których się opowiada. Wprowadzony zostaje wówczas element niepokoju – Łukasz Lewandowski wciąż kłamie, więc jak mu wierzyć, że Danny zawsze mówił prawdę? Dorota Landowska pozwala sobie na głupie żarty, śmieszące tylko ją, a przecież Margaret ma ponoć niesamowite poczucie humoru, co powtarzane jest w tekście jak mantra.

Wszystko to nie jest do końca pewne. Nie wiemy komu ufać, nie wiemy czym jest miłość, nie wiemy czy warto żyć dla drugiego człowieka, skoro możemy spędzić z nim ponad pięćdziesiąt lat i wcale go nie znać. I tu pojawia się pytanie o to, co tak naprawdę jest iluzją? Może nią być banalna opowieść o miłości Danny’ego do żony – pod koniec swojego życia chce wierzyć w to, że ją kocha, pragnie, aby jego życie miało jakiś sens. Może nią być wyidealizowana, bo przecież nigdy nie spełniona, miłość Sandry do Alberta, która jest odzwierciedleniem jej ukrytych pragnień o uczuciu idealnym. Równie dobrze iluzją może być to, co tworzy nasza wyobraźnia, jak i to, co robimy na co dzień w swoich staraniach o wyrwanie życiu odrobiny szczęścia. Dla Sandry prawdziwym uczuciem było to, co wiązało ją z Albertem, podczas gdy związek z Dannym uznawała za nieustającą grę pozorów. Jak w takim razie ustosunkować się do wszystkiego, co przeżyła z mężem? Tworząc iluzję krzywdzimy innych, siebie, tracimy poczucie rzeczywistości i zdrowy rozsądek.

Człowiek w spektaklu Glińskiej jest po prostu człowiekiem. Żadnej z postaw nie wartościuje się, ani nie wysuwa na pierwszy plan. Narracje toczą się równolegle. Pięknym dopełnieniem jest grana na żywo muzyka Ygora Przebindowskiego oraz delikatne, jasne światło, przywodzące na myśl barwy z płócien impresjonistów. W tych krótkich, wyrwanych z życia bohaterów momentach możemy odnaleźć prawdę. Nie daje jej się chyba w żaden sposób nazwać, ani też wypunktować wyznaczników sprawiających, że dana chwila jest ważniejsza od pozostałych. Iluzje, które tworzą bohaterowie powodowane są skłonnością do logicznego ujmowania rzeczywistości. Najbardziej widać tę skłonność na ostatnim etapie życia, gdy nadchodzi czas podsumowań. Jednakże wniosek jest smutny – dwudziestolatek i osiemdziesięciolatek są tak samo zagubieni, tak samo spragnieni bliskości i poczucia akceptacji. Chcą ująć swój los w całość, podczas gdy tego typu działania mijają się z celem.

Połączenie Wyrypajew i Glińska sprawdza się bardzo dobrze. Dramat pozbawiony patosu, wychodzący od banału, aby szybko go obalić, uruchamia wrażliwość współczesnego widza, który widział już wszystko i chyba jedyne, co może go zaskoczyć to „zwyczajność”. Kod ten idealnie odczytuje Glińska. Konsekwentnie i spokojnie prowadząc aktorów przez opowieść o wiecznym poszukiwaniu szczęścia, w każdej jego formie. Cóż, teatr jak teatr.

Dorota Patrycja Sech
Teatrakcje
1 października 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...