"Zemsta" po raz (nie)ostatni
"Zemsta" - 1. Festiwal Debiutantów Pierwszy KontaktTrzeciego dnia Festiwalu Debiutantów "Pierwszy Kontakt" widownia drugiego spektaklu pokazywanego tego wieczoru pękała w szwach, głównie za sprawą przybyłych tłumnie, odzianych w odprasowane koszule uczniów i licealistów. Powód? "Zemsta"!
Na początek reżyserka Weronika Szczawińska zaprezentowała widzom „Zemstę” w pigułce: na wzór bryków za pięć złotych, które w towarzystwie streszczeń „Dziadów” i „Lalki” kupić można w każdej księgarni z podręcznikami. Oto mamy więc odzianego w staropolski kontusz Cześnika, mamy ufryzowanego na modłę francuską Papkina, mamy tekst Fredry - wysapany i wybulgotany w ekspresowym tempie, doprawiony porcją komediowych min i gestów, ilustrujących, a właściwie przedrzeźniających każde wypowiadane ze sceny słowo. Po chwili do Cześnika i Papkina dołącza reszta towarzystwa, która w ekspresowym tempie, przechadzając się po scenie, kłaniając, wymachując szablą, odtwarza w kilka chwil treść obowiązkowej lektury szkolnej. Po tym mini-spektaklu następuje wykład na temat „Zemsty", ośmiozgłoskowca trocheicznego, ze średniówką po czwartej sylabie, dzieła, które pierwsi recenzenci wychwalali pod niebiosa za jego błyskotliwość, dowcip, zgrabnie zarysowaną akcję. Po tym wstępniaku Weronika Szczawińska rozpoczyna dekonstrukcję „Zemsty". W myśl samego hrabiego - „To dziś modne, wdzięczne, ładne,/ Co zabójcze, co szkaradne!" - reżyserka zapełnia scenę geometrycznymi konstrukcjami, aktorów zaś przebiera w czarne, awangardowe kostiumy. Ze sceny płynie tekst „Zemsty", a właściwie jego strzępy - przesadnie artykułowane, zwielokrotnione, obwarowane nieadekwatnymi gestami, dziwacznymi pozami i minami. Szczawińska kpi z naszego ogólnonarodowego przywiązania do dzieła Fredry: usuwa jedną z najbardziej znanych scen dramatu - dyktowanie listu Dyndalskiemu ("Mocium panie, cymbał pisze") - w zamian z głośników płynie zapis inscenizacji „Zemsty" sprzed czterdziestu lat, z Teatru Telewizji. Ale za to mało znacząca scena z murarzem urosła w przedstawieniu Szczawińskiej do rozmiarów mini-warsztatów reżysersko-aktorskich.
W finale spektaklu Szczawińskiej kojąco-uspokajający głos zza sceny informuje widzów, iż była to ostatnia inscenizacja dramatu Fredry w teatrze polskim. Czy aby na pewno? Czy rzeczywiście nadszedł czas, że z „Zemsty" nic już się nie da wykrzesać, że miejsce dramatu Fredry to już tylko muzealna gablota? Paradoksalnie, to właśnie kpiarski, prześmiewczy i dekonstruujący spektakl Szczawińskiej pokazuje, iż tak nie jest. Bo co nas śmieszy w dziele reżyserki? Żarty z „Zemsty" czy sama „Zemsta"? „W zasadzie wszystkie środki inscenizacyjne dążą do tego, żeby "zdjąć skórę" z tekstu dramatu i zostawić nagi mechanizm" - powiedziała w jednym z wywiadów reżyserka. I okazuje się, że ten mechanizm, zakurzony, skrzypiący i rozklekotany wciąż działa. Nawet obdarty z tradycyjnej formy, wyśmiany i sparodiowany wciąż się broni i żadne chyba egzorcyzmy nie wyprą z naszej świadomości „mocium pana", krokodyla i nieśmiertelnego ośmiozgłoskowca trocheicznego ze średniówką po czwartej sylabie.