A one mówią, mówią, mówią...

- „Psy ras drobnych" na podstawie powieści Olgi Hund, reżyseria Iwona Kempa, Teatr Dramatyczny w Warszawie, premiera 11 czerwca 2021 r.
- „Cwaniary" Sylwii Chutnik, reżyseria Agnieszka Glińska, Teatr Polonia w Warszawie, premiera 24 czerwca 2021 r.
- „Uszedłem tylko ja sam" Caryl Churchill, reżyseria Agnieszka Glińska, Teatr Dramatyczny w Warszawie, premiera 25 czerwca 2021 r.

Trzy przedstawienia, trzy autorki o głośnych nazwiskach, dwie renomowane reżyserki, na scenach w sumie piętnaście aktorek, jeden aktor, jeden muzyk. Tyle statystyki. Co zostaje poza nią? Bardzo niewiele. Poczucie teatru niekoniecznego, czasem budzącego zniecierpliwienie, czasem znużenie, a czasem połączoną z niedowierzaniem wściekłość, że oglądamy to, co oglądamy.

Jeszcze nie zaczął się festiwal w Cannes, a już usłyszałem, że to impreza opanowana przez dziadersów, bo w konkursie tylko cztery filmy wyreżyserowane przez kobiety, zatem cała nadzieja w tym, że na koniec rozniosą resztę. Nieważne więc, czy dzieło dobre czy słabe, istotne tylko, kto stał za kamerą. Marszczę brwi ze zdumienia, bo nie urodziłem się wczoraj, dlatego od wielkich kobiet kina i teatru wiem, że cholernie drażniło je zawsze dzielenie sztuki na kobiecą i męską. Wolały zawsze mówić o dobrych albo złych spektaklach albo filmach.

„Psy ras drobnych" w Teatrze Dramatycznym zrealizowała w warszawskim Teatrze Dramatycznym Iwona Kempa, „Uszedłem tylko ja sam" pod tym samym szyldem oraz „Cwaniary" w Polonii – Agnieszka Glińska. Artystki wyraziste, o niepodważalnej renomie, ale i ostrym pazurze, wrodzonej skłonności do ryzyka. Czasem z ich przedstawieniami było mi po drodze, niektóre odbierałem z zachwytem, z innymi ni w ząb nie umiałem się spotkać. Mają prawo widzieć w sobie rzeczniczki kobiet w teatrze, mogą mówić w ich imieniu, mogą też wyrzucać z siebie ich uzasadnioną wściekłość i bunt. O tym, że taki głos jest żywiołowo słuchany, mówiło wyraźnie poprzednie przedstawienie Kempy w Dramatycznym, czyli oparte na prozie Vedrany Rudan „Miłość od ostatniego wejrzenia". Pozostałem na tamten spektakl obojętny, ale nie mogłem udawać, że nie widzę emocjonalnej reakcji przede wszystkim kobiecej części widowni. Kempa trafiła do jej uczuć. Podobnie było z jej kolejnym ni to przedstawieniem, ni koncertem przygotowanym w krakowskim Teatrze Nowym Proxima wymownie zatytułowanym „Kobiety objaśniają mi świat". Znów aplauz publiczności, a ja za grubą szybą, w dodatku z każdą chwilą mocniej zażenowany. Trudno.
Obu tym inscenizacjom nie można było jednak odmówić temperatury. „Psy ras drobnych" na podstawie debiutanckiej nagradzanej książki Olgi Hund natomiast płyną leniwie, bez widocznej kulminacji. Oto obrazek z kobiecego oddziału szpitala psychiatrycznego – obrazek, jakich wiele. Rzecz o tym, że wszyscyśmy chorzy, tylko niektórzy jeszcze nierozpoznani. Po spektaklu w Dramatycznym mam graniczące z pewnością podejrzenie, iż powieść Hund z trudem poddaje się adaptacji, a sądząc po efekcie pracy Iwony Kempy jest ona być może wręcz niemożliwa. Kończy się bowiem na serii monologów. Prawie zero scenografii i kilka aktorek, które mówią, czasem przyciągając uwagę, a czasem na długie minuty ją gubiąc. Nie jest to pierwsze przedstawienie – nawet niekoniecznie udane – gdzie ze swobodą broni się Magdalena Czerwińska, budując swoją rolę niemal w całości poza słowami. Obsadzona w głównej partii Karolina Charkiewicz ma w sobie naturalność, o pozostałych wykonawczyniach chciałem jak najszybciej zapomnieć.

„Psy ras drobnych" to jednak nic przy „Cwaniarach" z Polonii. Spektakl Agnieszki Glińskiej zaplanowaną premierę miał ponad rok temu, ale wiadomo – pandemia, kolejne lockdowny. Być może to sprawiło, że przedstawienie straciło duszę i podczas pokazu z publicznością budziło samo przerażenie. To rzecz dla zaprzysięgłych wrogów twórczości Sylwii Chutnik, bo dostaną cały arsenał argumentów, że się nie mylili. A przy tym prezent dla wszystkich szczerze nienawidzących feminizmu i – choćby - Strajku Kobiet. Domyślam się, że autorki widowiska chciały dać w Polonii manifest poparcia tak dla feminizmu, jak i walczących w imieniu polskich dziewczyn. Całość skonstruowana jest jednak kuriozalnie – monolog plus warszawski szlagier, monolog, piosenka, atak na dziką reprywatyzację. Wszystko to razem daje efekt, jak to się mówi, „przeciwskuteczny". Wydaje się mimowolną kpiną z feministycznych haseł i ideałów, a przy tym obnaża skrają słabość teatralnej roboty. Dość powiedzieć, że nawet tak znakomite aktorki, jak Elżbieta Kępińska oraz Anna Smołowik, stają w zderzeniu z „Cwaniarami" absolutnie bezradne.

Kolejne przedstawienie Agnieszki Glińskiej to oczywiście inny, wyższy poziom. Pod osobliwym tytułem „Uszedłem tylko ja sam" kryje się sztuka uznanej brytyjskiej autorki, w której – tak to przynajmniej reklamowano – pod podszewką banalnej codzienności kryje się nadciągająca apokalipsa. Wszystko to pokazuje Caryl Churchill w monologach czterech bohaterek, umiejętnie przetłumaczonych przez Małgorzatę Semil. Tyle że dramat mimo najlepszych chęci dramat wydaje się mi wypełniony słowną watą, przemyśleniami dość oczywistymi. Przy tym z powodu samej swej struktury jest niemiłosiernie przegadany. Jeżeli zatem godzinę z kawałkiem na „Uszedłem tylko ja sam" daje się wysiedzieć z bólem do zniesienia, jest to zasługa aktorek – Katarzyny Herman, Anny Moskal, Agnieszki Roszkowskiej i Agnieszki Wosińskiej. Prowadzą swe role pewnie, właściwie rozkładają akcenty. Problem w tym, że wbrew intencjom autorki i reżyserki na koniec znajdują się w punkcie wyjścia. Takie przynajmniej mam wrażenie.

Niewiele w sumie mam do powiedzenia o tych trzech przedstawieniach poza jedną konkluzją. Męczy mnie niemiłosiernie teatr wyłącznie mówiony , coś na kształt słuchowiska albo próby czytanej. Książki Hund i Chutnik, dramat Churchill mogę poczytać w domu. Od Iwony Kempy oraz Agnieszki Glińskiej spodziewałbym się więcej niż inscenizowania lektur na głos.

Jacek Wakar
Dziennik Teatralny
22 lipca 2021

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia