A opowieść trwa

"Jezioro łabędzie" - chor. Kenneth Greve - Teatr Wielki w Poznaniu

Dwóch chłopców słucha opowieści piastunki o dziewczynie więzionej przez złego czarnoksiężnika. Zasypiają. Obudzą się dorośli, ale opowieść będzie trwała dalej... Tak zaczyna się nowa inscenizacja "Jeziora łabędziego" w poznańskim Teatrze Wielkim

Choreograf Kenneth Greve zachował klasyczną formę (bo to właśnie chcemy przecież oglądać w najpiękniejszym z „białych baletów”), ale jednocześnie pozostał z nią w dialogu. Jest wyczekiwany taniec czterech łabędzi i fouettes Odylii, tańce narodowe (choć z oryginalnych sześciu ostały się trzy), ale są też nowoczesne gesty np. ruchy rąk, które w lot pojmie człowiek XXI wieku. Choreograf jest jak ci chłopcy, którzy mają w pamięci opowieść sprzed lat, ale mają też świadomość zmiany czasu. Motyw myśli, także tej nieco dawniejszej, jest w spektaklu istotny - po raz pierwszy wykonuje go Królowa chcąc, by Zygfryd pomyślał nad wyborem żony. Potem książę będzie go jeszcze wielokrotnie powtarzał, wspomonając zaklętą dziewczynę. 

„Jezioro łabędzie” to opowieść z pogranicza jawy i snu, jasnej rzeczywistości dworskiej i pełnego półcieni świata przyrody. To właśnie światło i projekcje Marka Rydiana tworzą nastrój i pozwalają rozjaśniać i zamglić atmosferę. Doskonale współgrają ze scenografią Anny Kontek, w której lustrzane elementy dekoracji są raz ścianami bogatej komnaty, a kiedy indziej drzewami, w których liściach odbija się tafla jeziora. Obok tego jeziora Zygfryd pierwszy raz spotka dziewczynę, która ratuje mu życie, lecz za chwilę zmienia się w łabędzia. Ta bardzo zręcznie poprowadzona przemiana kobiety w ptaka staje się także szczęśliwym finałem historii, gdy Zygfryd uratuje ukochaną i pozwoli jej na zawsze pozostać człowiekiem.

Choreograf wyjaśnia motyw działania księcia, który od samego początku, bez dodatkowych tłumaczeń, wiedział, że kocha prawdziwą, choć zaczarowaną kobietę i to z miłości do rzeczywistej, ludzkiej istoty narażał się na niebezpieczeństwa. Bo ten balet jest przecież opowieścią o miłości ponadczasowej i pokonującej wszelkie przeszkody.

Niestety, magia czasem się urywa, bo tańczący główne partie Agnieszka Wolna i Dmytro Tenytskyy nie są do końca zgrani, być może tańczą ze sobą za krótko by w pełni zaufać sobie na scenie i skupić się na wzajemnych emocjach. Prawdopodobnie brakiem czasu można tłumaczyć także nierówności i niedociągnięcia w scenach zbiorowych. Za to ciemna strona spektaklu jest rewelacyjna. Arkadiusz Gumny jako Rotbart jest elegancki, majestatyczny co jeszcze bardziej punktuje zło tej postaci, to nie jest tania groza i efekciarstwo, to demoniczność w czystej postaci. Pomiędzy dobrem i złem zostaje zawieszony Benno (Gento Yoshimoto) przyjaciel księcia. Greve zwrócił uwagę na niejednoznaczną relację, łączącą Benna z Zygfrydem. W tym spektaklu to właśnie Benno w drugim akcie rozdziela zakochanych i to on jest materią do stworzenia Odylii, nieświadomym narzędziem w rękach Rotbarda. Zabieg ciekawy i zwracający uwagę na postaci męskie, tak ważne w tym roku, roku mężczyzn pod pegazem.

Magia opowieści traci trochę przez orkiestrę pod batutą Mieczysława Nowakowskiego, której brakuje płynności, zaś zniekształcony przez podłączenie do mikrofonu dźwięk solowych skrzypiec zaciera czarowność muzycznej narracji zbyt dosłownym brzemieniem.

Są historie do których chce się wracać, które muszą wybrzmieć w naszej wyobraźni i taką opowieścią jest „Jezioro łabędzie”. Gdy poznańska inscenizacja zyska jeszcze odrobinę czasu na dopracowanie paru elementów, będzie z pewnością grana tak samo długo i to przy pełnej widowni, jak było to w przypadku poprzedniej wersji. Bo siła historii o zaklętej dziewczynie, opowiadana przez bajarzy, piastunki i twórców wschodnich bylin ludowych, reinterpretowana przez kolejne pokolenia tancerzy nie daje o sobie zapomnieć.

Katarzyna Wojtaszak
Dla Dziennika Teatralnego
6 marca 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia