A Ósmego Dnia w Teatrze...
3. Festiwal Młody Teatr Niezależny - część II - podsumowanieW dniach 7-10 października 2009 roku w poznańskim Teatrze Ósmego Dnia odbywał się III Festiwal "Młody Teatr Niezależny" (cz. II), w ramach którego wystawione zostały cztery sztuki: "Happy New Day", "My", "Kod" oraz "Geist". Każdej z nich chciałabym w niniejszym artykule poświęcić trochę uwagi.
Zacznę od projektu pt. „Happy New Day”, który w całości odegrany został przez Agnieszkę Kołodyńską, aktorkę stale współpracującą m.in. z Teatrem Porywacze Ciał, Teatrem Ósmego Dnia oraz Teatrem Apart, na co dzień prowadzącą liczne warsztaty dla młodzieży czy wreszcie laureatkę wielu konkursów. I – jak przystało na niezwykle płodną twórczo artystkę – od samego początku udało się jej całkowicie zawładnąć sceną i oczarować publiczność pełnią swojego profesjonalizmu. Pokazała przy tym, jak bardzo sztuka z udziałem tylko jednego aktora może pokazać jego zawodową klasę. Sam spektakl przypominał wielką grupową psychoterapię. Koncept ciekawy, dobrze przemyślany i równie dobrze zrealizowany na scenie. Kołodyńska sięgnęła bowiem po wielką ilość niebanalnych środków i rozwiązań, dzięki którym widz mógł poczuć się swobodnie, a jednocześnie wytworzyć z aktorką, owym „guru terapii”, pewną niewidzialną, aczkolwiek silnie odczuwaną nić wzajemnego porozumienia. Artystka przemawiała jakoby głosem ogólnoludzkiego sumienia, konfrontowała je z brutalną rzeczywistością – pokazując na rozmaitych przykładach z życia wziętych, próbując przy tym odpowiedzieć na odwieczne pytania: dokąd zmierzamy, jakie są nasze jednostkowe pragnienia i co czynić, aby przybliżyć się do pełnej realizacji swojego człowieczeństwa – i to w takiej formie, dla której zostaliśmy przecież stworzeni. Czy mogło się to tak po prostu udać? Raczej nie, albowiem nie istnieje jedna niepodważalna prawda. Dla każdego bowiem „happy new day” oznacza de facto coś odmiennego. Kołodyńska zapewne zdawała sobie z tego sprawę, zatem podążyła w nieco innym kierunku. Zamiast skupiać się na rzeczach wzniosłych, trudnych do osiągnięcia, wymagających ogromnych pokładów samozaparcia i silnej motywacji, uwypukliła te pojedyncze „małe szczęścia”, które mogą stać się udziałem każdego człowieka, wedle jego woli. Lecz nie na tym rola „przywódcy” została tutaj zakończona. Aktorka, odwołując się do prostych skojarzeń, zwróciła uwagę na takie elementy naszej cywilizacji, które są dziś powszechnie pojmowane jako niezaprzeczalne gwarancje sukcesu, radości i satysfakcji, zaś w gruncie rzeczy są to gwarancje fałszywe, za którymi chowają się wyłącznie złudne nadzieje, niespełnione oczekiwania. I właśnie takich poradziła się wystrzegać po to, by przezwyciężyć – wielokrotnie przez siebie samą wspominaną – „psychosomatyczną kurwicę egzystencjalną”. Podsumowując zatem dzień pierwszy festiwalu, pragnę wyrazić przekonanie, że publiczność była wręcz oczarowana występem tej młodej artystki. Ujawniła ona swoje rozmaite talenty – nie tylko, rzecz jasna, aktorskie, lecz także wokalne, nie sposób też nie zwrócić uwagi na jej pomysłowość – chociażby w doborze rekwizytów, zagospodarowaniu otaczającej ją wokół przestrzeni czy wreszcie w swobodnym, przyjaznym sposobie przemawiania do zgromadzonej widowni.
Spektakl „My” miał swoją premierę we wrześniu 2007 roku w Goleniowie. 8 października br. „zawitał” do Poznania. I tak oto sześcioro młodych aktorów z Teatru Brama postanowiło zmierzyć się z lękami, stereotypami i utartymi w społeczeństwie schematami, wyjątkowo złośliwie piętnując przy tym wszelki normatywizm i wbudowaną w ludzką mentalność fałszywą moralność. Przedmiotem szyderstwa stały się więc w szczególności rozmaite ograniczenia wiążące się przede wszystkim z osiąganiem poszczególnych pułapów wiekowych, także z dualizmem płciowym, typem osobowości, zainteresowaniami, z krajem, w którym żyjemy czy z tradycją, na bazie której zostaliśmy wszyscy ukształtowani. Mając zatem ten aspekt na względzie, należałoby przyznać owym aktorom-buntownikom laur zwycięstwa. Natomiast trudno mi to uczynić, bowiem odniosłam nieodparte wrażenie, jakoby ta jakże dobrze zapowiadająca się, bo szczera „spowiedź dzieciąt wieku”, zaraz po tym, jak nabrała początkowego rozmachu, tak mniej więcej w połowie zaczęła dogasać i niczym nowym już nie zaskakiwać. A szkoda. Tematyka spektaklu aż prosiła się sama, żeby zrealizować go w sposób trochę bardziej szalony, nietuzinkowy. Niekoniecznie za owo szaleństwo uznałabym nadmierną hałaśliwość aktorów, zdecydowanie mogliby się oni bez niej obejść. Często bowiem przejmująca cisza jest w stanie wyrazić o wiele więcej niż jakikolwiek krzyk. Choć nie zabrakło na scenie silnych, skrajnych emocji, to nie wszystkie były adekwatne do aktualnie przedstawianych sytuacji. Pochodzenie i motywacja doboru takich, a nie innych środków zewnętrznej ekspresji nie zawsze pozostawała chyba dla widzów zrozumiała. By jednak wziąć nieco w obronę tychże młodych aktorów, chciałabym podkreślić, że najmocniejszym punktem ich gry było to, że sposób, w jaki postanowili oni siebie samych wyrażać, był tak zadziwiająco szczery, w tak iście młodzieńczym stylu, że zamiast serwowania widzom wzniosłych refleksji, postanowili oni po prostu doskonale się razem bawić, uczynić ze swej sztuki jedną wielką trawestację rzeczywistości. Czy było to dobre dla wymowy całego dzieła? Myślę, że tezę, jakoby temat buntu udało się tutaj zrealizować chociażby w minimalnym stopniu - przyglądając się rozmaitym ludzkim problemom przez pryzmat zabawy – da się w przypadku spektaklu „My” obronić. Co dla mnie pozostaje jednak niedosytem, to niejednokrotne użycie środków całkowicie zbędnych, zaś pominięcie tych elementów, które – z mojego punktu widzenia (jako osoby będącej w podobnym wieku co aktorzy występujący na scenie) – byłyby znacznie „mocniejsze”, a przez to też i ciekawsze, atrakcyjniejsze w odbiorze.
9 października już w zupełnie innej scenerii umieszczony został spektakl pt. „Kod”. Spektakl ten jako połączenie ruchu i zmagań z ograniczeniami związanych z własną cielesnością (zmagań - ponownie - jednego aktora, Janusza Stolarskiego) na tle przepięknej muzyki (autorstwa Zbigniewa Łowżyła i Krzysztofa Nowikowa). I tak oto przez 40 minut na oczach widzów rozgrywał się dramat człowieka uwikłanego w konflikt zrodzony na bazie tłumionych emocji, rozdarciu się na dwie płaszczyzny: sferę duchową i materialną. Choć spektakl budził mieszane uczucia, z pewnością wielu poczuło się zawiedzionych deficytem słowa mówionego, fabuły i odgrywania klasycznej aktorskiej roli „jak Pan Bóg przykazał”, to ogromnym atutem „Kodu” jest z pewnością perfekcyjnie dobrana ścieżka dźwiękowa połączona z przejmującym, przeszywającym słuchacza na wylot - śpiewem.
Ostatniego dnia festiwalu wystawiono sztukę pt. „Geist” w wykonaniu Teatru Kana ze Szczecina. Scenarzysta oraz reżyser, nieżyjący już Zygmunt Duczyński (po jego śmierci prace nad dokończeniem spektaklu poprowadził Arkadiusz Buszko) – wzorował się na motywach dramatu pt. „Adam Geist” autorstwa Dei Loher (w tłumaczeniu Karoliny Bikont). Cóż, zwykło się mówić, że to, co najlepsze, z reguły zostawia się na sam koniec. Czy zatem „Geist” to projekt trafiony w mój gust najbardziej spośród wszystkich omawianych propozycji? Niekoniecznie. Z pewnością był to spektakl zrealizowany w sposób wybitnie dojrzały (na tle poprzednich) i nietrudno to dostrzec „gołym okiem”. Jednak skupienie widza na zawodowej, naprawdę profesjonalnej grze aktorskiej, przesunęło punkt zainteresowania z samej treści przedstawienia na rozmaite formy ekspresji, które dominowały od samego początku i zrazu „porwały” za sobą publiczność.
Zestawiając ze sobą wszystkie cztery spektakle, uważam, że wszystkie zaskoczyły mnie swoją różnorodnością. Każda sztuka zrealizowana została w absolutnie innym klimacie, w odmiennym „tonie”, dlatego sądzę, że dla kogoś, kto uczestniczył w całym tym wydarzeniu, było to przeżyciem naprawdę niezwykłym. Chciałabym także poruszyć bardzo istotną kwestię, mianowicie kwestię oświetlenia podczas spektakli – to właśnie dzięki jego ciągłym zmianom udało się osiągnąć wszelkie niesamowite efekty. Ponadto nie skłamię, jeśli powiem, że wszystkie cztery sztuki wywarły na mnie jakieś wrażenie – niektóre większego kalibru, inne dużo mniejszego, jednakże wobec żadnej z nich nie pozostałam zupełnie niewzruszona.
Informacje nt. spektakli (źródło: Teatr Ósmego Dnia)
I.
Projekt: HAPPY NEW DAY
Stowarzyszenie „Scena Babel”
Agnieszka KOŁODYŃSKA (Olsztyn)
Scenariusz: Nela Vigil
Reżyseria: Agnieszka Kołodyńska, Jose Iglesias Vigil
Muzyka: Jarek Kordaczuk
Konsultacja choreograficzna: TATIANA ASMOLKOWA
Występuje: Agnieszka Kołodyńska
II.
Projekt: MY
Teatr BRAMA (Goleniów)
Występują: Aleksandra Nykowska, Kinga Binkowska, Dorota Zieminska, Maciej Ratajczyk, Marcin Styborski, Szymon Lechwa
Także grali: Ania Rynkiewicz i Dominik Murach
Reżyseria i pomysł: Daniel Jacewicz
Technika i obsługa spektaklu: Piotr Nykowski i Adrian Kryk
Scenariusz: My
Premiera: wrzesień 2007 w Goleniowie
III.
Projekt: KOD
Stowarzyszenie Teatralne ANTRAKT(Poznań)
Scenariusz, reżyseria: Janusz Stolarski
Występuje: Janusz Stolarski
Muzyka z płyty „Kod. Zbigniew Łowżył project. Symfonia Ogrodów, cz. I”. (kompozycje: Zbigniew Łowżył i Krzysztof Nowikow; teksty: Mateusz Marczewski)
IV.
Projekt: GEIST
Teatr KANA (Szczecin)
Spektakl oparty na motywach dramatu „Adam Geist” autorstwa Dei Loher w tłumaczeniu Karoliny Bikont
Scenariusz i reżyseria: Zygmunt Duczyński Spektakl został dokończony we współpracy z Arkadiuszem Buszko,
Muzyka: Sławomir Skruszewicz (motyw świerszczy - Roland Alphonso)
Kompozycje pieśni: Krzysztof Seroczyński
Realizacja świateł: Tomasz Grygier
Podziękowania za pomoc i koncepcję wizualną dla Anny Anosowicz
Obsada:
Adam Geist – Waldemar Nicek
Animula – Bibianna Chimiak
Dziewczyna – Marta Giers
Indianin, Bruno – Dariusz Mikuła
Erych, Rodzina – Hubert Romanowski
Strażak, Poborowy, Rodzina – Piotr Starzyński
Strażak, Rodzina – Karolina Sabat