A świnie będą latały

„Przedwiośnie" – reż. Natalia Korczakowska – Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Najnowszy spektakl Teatru Wybrzeże bierze udział w konkursie „Klasyka żywa", ogłoszonym przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego z okazji 250-lecia Teatru Publicznego w Polsce. Po co w ogóle taki konkurs, taki jubileusz? Czy polska publiczność oczekuje klasyki na scenach?

Ja osobiście cieszę się z teatralnego powrotu do klasyki, bo moim zdaniem dobra literatura jest fundamentem teatru, a teksty współczesnych dramatopisarzy zasadniczo mnie rozczarowują. Cieszę się także na myśl o zobaczeniu po raz pierwszy na scenie adaptacji polskich klasyków – ze zmiennym entuzjazmem czytanych szkolnych lektur.

„Przedwiośnia" i Żeromskiego jakoś nigdy nie lubiłam. Mogę winić nauczycieli lub sam program szkolny – od pokoleń wbijane są młodzieży do głowy sztampowe formułki, a na ich czele szklane domy. Podczas egzaminu na studia zostałam poproszona o wyjaśnienie znaczenia tytułu „Przedwiośnie". Wyrecytowałam: „Możemy rozumieć to z punktu widzenia historii, socjologii oraz psychologii". Okropność. Ale pan egzaminator był pod wrażeniem. O „Przedwiośniu" (i innych lekturach-zmorach) się nie myślało, nie dyskutowało. Czytało się, wkuwało na pamięć, recytowało, zapominało. Rok 1917 był taki odległy. Wojna i rewolucja były odległe. Nierealne.

Spektakl Teatru Wybrzeże zaczyna się surrealistycznie. Scenografia (brawa dla Anny Met) w głównej mierze składa się z odwróconej do góry nogami połaci trawy – jakby pagórka, sielskiego widoczku. Na plakacie do spektaklu do góry nogami zawisły gdańskie żurawie. Dopiero na końcu spektaklu dowiemy się dlaczego. Scena okolona jest zasłoną z folii malarskiej, w centralnej części fortepian pozbawiony nóg. Jesteśmy w głowie Cezarego Baryki (Piotr Biedroń), który śni. Opuszcza jednak ten świat na opak i zderza się z rzeczywistością. Rewolucja, śmierć, gwałt, głód, szaleństwo. Czas, w którym „zapanowała ulica". Szklane domy pojawiają się również, ale tylko jakby mimochodem, przyćmione inną, bardziej atrakcyjną i uniwersalną metaforą: latającą świnią – różowym  balonikiem napełnionym helem. Cezary Rybiński jako stary Baryka jest jednym z jaśniejszych punktów spektaklu, niemal chcemy wierzyć w jego urojenia, jest on szalony, ale to piękne szaleństwo zrodzone z nadziei.

Cała pierwsza część „Przedwiośnia" została pokazana w skrócie, nie tracąc jednak przy tym nic ze swojej brutalności. Zupełnie jakby reżyserka, Natalia Korczakowska, chciała przewinąć ten nieprzyjemny wątek i skupić się na powojennym, sielskim życiu polskiej arystokracji. Echo tej brutalności będzie jednak uparcie wracać i nękać bohaterów, nie da o sobie zapomnieć. W Nawłoci tylko pozornie panuje spokój i radość. Brakuje tutaj szacunku dla drugiego człowieka. Człowiek jest zwierzęciem, jak koń – potrzebny tak długo, jak długo czemuś służy. Padają jednak ze sceny mocne słowa: „Powinniśmy umierać, gdy nas znieważają". Kobieta jest tutaj przedstawiona jako znajdująca się zawsze w cuglach mężczyzny, mężczyzna zaś jako żołnierz w cuglach wroga. Nikt nie jest wolny, bo każdy chce mieć jakiegoś niewolnika. Nawet Hipolit i Cezary, rzekomo przyjaciele, rywalizują między sobą, w białych bryczesach i z nagimi torsami wykonują dziwny taniec, plując na siebie.

Prawdziwą gwiazdą tego spektaklu jest jednak Dorota Androsz w roli Karoliny, wierzgająca jak młoda klacz, ubrana tylko w górę od fraku i czerwone rajstopy, przepasana liną, na której Cezary będzie ją lonżował. Jedną z bardziej poruszających scen jest jej pogoń, w trakcie której zmienia ona niezliczone sukienki. Mimo pozornej emancypacji Karolina jest całkowicie podporządkowania Cezaremu, ideałom miłości, cielesności, kobiecości. Zdradzona wykonuje morderczy taniec, porównywalny jedynie ze Świętem Wiosny.

Wszystko to jest jednak podejrzanie grzeczne. Cała pierwsza część wywołuje we mnie mieszane uczucia. Spektakl, mimo kilku prób przekroczenia konwencji, wydaje się przewidywalny i poprawny. Są oczywiście słabsze i lepsze momenty, jak w każdym spektaklu. Jednak czegoś brakuje.

Spektakl spina druga, parateatralna w wyrazie połowa, podczas której aktorzy biorą udział w sondzie ulicznej. Noszą współczesne stroje, tylko drobne szczegóły pozwalają nam rozpoznać z nich postaci sprzed przerwy. Znowu, jak w Baku, „zapanowała ulica". Tematem sondy są m.in. zwiększające się społeczne rozwarstwienie, problem Cyganów i Ukrainy, wyrzucanie lokatorów na bruk. Wydaje mi się jednak dość idealistyczną wizja, w której każdy przypadkowo spotkany przechodzień ma coś ciekawego do powiedzenia, domaga się etycznej rewolucji – jest to równie surrealistyczne jak zawieszona pod sufitem łączka. Owszem, każdy przeciętny oglądacz telewizora co jakiś czas powie w przestrachu: „będzie wojna" myśląc o Rosji i/albo o Ukrainie. Ale rewolucji nie będzie. Wojny nie będzie. Nie tutaj. A nawet jeśli, to nie my ją wywołamy. Nam nawet nie chce się iść do wyborów. My tylko będziemy oglądać te straszne rzeczy w telewizji. Czy jednak faktycznie 1917 był tak dawno? Fakt, dzisiaj nikt nie zabije cię za srebrną cukiernicę, ale może tylko dlatego, że mamy lepsze organy ścigania? Może dlatego, że bardziej nam nie wolno? A może robimy to ciągle, tylko na naszą własną skalę? Na Facebook'u? Mamy nasze szklane domy, demokrację, Internet, szansę (o dziwo, nie przez wszystkich wykorzystaną) na bycie bogatymi. Ale czegoś ciągle nam brakuje. W spektaklu pada ostry zarzut pod adresem Solidarności (stąd wywrócone do góry nogami żurawie) – demokracja zapomniała o równości i braterstwie, kiedy upominała się kilkadziesiąt lat temu o wolność. Padają słowa: „Obalić Okrągły Stół, drugiej grubej kreski nie będzie." Czy twórcy spektaklu chcą powiedzieć, że Solidarność była ruchem przeintelektualizowanym, oderwanym od ludzi, od człowieka? To dość mocna teza, zwłaszcza biorąc pod uwagę miejsce, w którym została wygłoszona oraz kontekst krwawych rewolucji „Przedwiośnia".

Czy pierwsza część spektaklu ma być jedynie prologiem do drugiej? Czy dopiero druga część uzasadnia z naszej perspektywy czasowej pierwszą? Co jest wyjaśnieniem do czego, co jest ważniejsze? Aktorzy w drugiej połowie byli zaangażowani w grę (o ile była to gra), bardziej wiarygodni, zaś akcja stała się o wiele bardziej spójna i dynamiczna. Do przerwy oglądamy poprawny, momentami ciekawy formalnie teatr, poznajemy pewną historię, zostajemy wciągnięci (lub nie) w fabułę. Po przerwie jesteśmy wrzuceni w rzeczywistość dnia dzisiejszego, zasypani wątpliwościami i oskarżeniami. Zaczynamy patrzeć na „Przedwiośnie" jak na utwór współczesny, bo poruszający współczesne tematy.

„Przedwiośnie" Korczakowskiej jest naprawdę żywą klasyką. Spełnia założenia konkursu, dając nowe życie rewolucji sprzed stu lat, historii której nikomu już nie chce się czytać. Nie jest to jednak w żadnym wypadku szkolna lektura obowiązkowa. Spektakl nie pomoże w przygotowaniu do matury leniwym uczniom, nie zastąpi bryka. Jest raczej rozszerzeniem dla tych, którym chce się jeszcze zastanawiać nad tym, co ta historia znaczy tutaj i teraz.

Katarzyna Gajewska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
25 marca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...