A to Itaka właśnie

"Odys" - reż. Ewelina Marciniak - Teatr Polski w Poznaniu

Z Eweliną Marciniak i Marcinem Cecko płyniemy do Itaki, która okazuje się Polską. I nie jest to piękny widok. Czy udało im się pokazać, jak doświadczenia okresu transformacji ukształtowały dzisiejszą Polskę? Trudno powiedzieć, może to zresztą niekoniecznie był ich cel.

Od lat 90. minęło już dość czasu, by zdążyły obrosnąć mitami. Czasy targowisk, szybkich karier, podejrzanych interesów i gangów dziś z jednej strony wydają się śmieszne, z drugiej napawają nostalgią. Powracają chwilowe mody na artefakty z tamtych lat - kasety wideo, ortalionowe dresy, grube skarpety frotte do sandałów. Oczywiście ślady transformacji są o wiele głębsze, niż hipsterska słabość do dżinsowych ogrodniczek i flanelowych koszul w kratę - Ewelina Marciniak i Marcin Cecko zdecydowali się nawet porównać zawiłe polskie losy do klasycznego mitu Odysa. Cecko napisał ten mit od nowa, zestawiając z "Powrotem Odysa" Stanisława Wyspiańskiego, a Marciniak ubrała go w możliwie najnowocześniejszy język teatru.

Odys był Polakiem

Przeniesienie Odysa do Polski lat 90. nie jest szczególnie skomplikowanym zabiegiem - Odys wraca z pracy za granicą i orientuje się, że nigdzie nie może się już odnaleźć. Żona porzucona, syn chory, ojciec niezadowolony, dom w rozsypce, zalotnicy-handlarze (tych głupawych akwizytorów grają Konrad Cichoń i Piotr B. Dąbrowski) namawiają do polowania na kolejne doskonałe okazje. Każdy czuje się wyobcowany, niezrozumiany, wartość mają tylko pieniądze. Taki do bólu prosty schemat Cecko ubiera w słowa, a Marciniak w formy, z których powstają przedziwne, niepojęte obrazy. Można odnieść wrażenie, że reżyserka nie odrzuca żadnego swojego pomysłu, żadnego żartu, żadnego snu czy przeczucia, tylko wszystkie, bez żadnej selekcji, wykorzystuje w tym spektaklu naraz.

Bo czego tu nie ma? Akrobacje pod sufitem, interakcje z publicznością, wielopiętrowa scenografia Aleksandry Wasilkowskiej, nagość, muzyka na żywo, przeplatanie wątków na różnych planach, i potoki, potoki słów...

Zgubne skutki dobrobytu

W tym przesycie nie odbija się jednak nostalgiczny kicz lat 90., jest to raczej dotkliwie brzydka, przypadkowa, nieprzyjemna obfitość rekwizytów i gestów. Scena - stos kamieni, spod których wystają ludzkie członki i narządy - chwilami przypomina wysypisko śmieci, na którym co chwilę ktoś się kłóci albo rozbiera. Aktorzy zresztą niechętnie tam przebywają, większość akcji toczy się na widowni lub na wybiegu wyciągniętym między rzędy. Jednym z głównych celów twórców było chyba aktywizowanie publiczności - zdecydowali się nie tyle na zaproszenie jej do współpracy, co zmuszanie do podejmowania gry. Widzowie są tu nagabywani, przytulani, całowani - ani przez chwilę nie można stracić czujności, zdystansować się do tego teatralnego eksperymentu. Podczas premierowych pokazów widownia wykazała sporo otwartości i poddawała się tym atakom, ale jestem ciekawa, jak ta współpraca się układać później, przy bardziej przypadkowych widzach.

Telemach nadzieją

Podobnie atakująca jest nagość aktorów - wydawałoby się, że w przypadku antycznej mitologii to nic nadzwyczajnego, ale w tym spektaklu nie ma mowy o naturalności. Już po wejściu na widownię czeka na nas nagi Laertes (gościnnie Piotr Nerlewski) na obrotowym podeście - nie sposób przeoczyć go z żadnego miejsca. Jeśli nagość może być krzykliwa, to taka jest właśnie w Odysie. Wszystko to razem wywołuje wiele negatywnych reakcji u widzów - lęk, zawstydzenie, obrzydzenie, wreszcie znużenie. Kolejne sceny ogląda się w nieustannej obawie przed tym, co jeszcze można się wydarzyć. I ewentualnie z nadzieją na jakiś przyjazny, spójny obraz. Jedyną odskocznią od zawiłości polskiej "Odysei" jest postać Telemacha grana przez niewidomego muzyka i aktora Grzegorza Dowigałło, który z poczuciem humoru rozładowuje największe napięcia i łagodzi nachalne obrazy swoimi muzycznymi oraz wokalnymi wstawkami. Nie pasuje do tego przepoczwarzonego świata i nawet nie zamierza się do niego dostosować. Jego przynajmniej jesteśmy w stanie zrozumieć.

Nie wiem, czy Marciniak udało się odpowiedzieć na postawione przed spektaklem pytania, bo też nie jestem pewna, jakie chciała zadać. Czym w ogóle chciała zainteresować widza? Tyle się tu naraz dzieje, że nie sposób skupić się na jednej rzeczy, a do tego cały czas trzeba być przygotowanym na atak nowych bodźców. Sama historia Odysa-Polaka staje się przez to sztuczna, traci znaczenie pod natłokiem form i gestów. Myślę, że dla wielu odbiorców może to być najtrudniejsze teatralne doświadczenie, z jakim się spotkali.

Anna Tomczyk
kultura.poznan.pl
28 marca 2018

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia