Absurdalnie słyszalnie

"Paw królowej" - reż. Paweł Świątek - Narodowy Teatr Stary im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

"Paw królowej" Doroty Masłowskiej to próba wejścia w językową rzeczywistość wielkomiejską, a zarazem podłożenie pod nią ładunków wybuchowych, odkrywających pustkę, która stoi za medialną papką, nowomową blokowisk, hip-hopowymi rymami. Wszystko to zostało czytelnikowi podane w bardzo muzycznej formie, jakby tylko czekało na swoją dźwiękową realizację. Potok słów przetoczył się zatem przez scenę.

W spektaklu Pawła Świątka poemat Masłowskiej nabrał bardzo interesujących kształtów, zwłaszcza w sferze audio. Niewielka przestrzeń – zielona podłoga bez kątów prostych, gładko przechodząca w tego samego koloru ściany – tworzyła coś na kształt kosmicznej kapsuły. A może futurystycznej dyskoteki? Tę drugą interpretację mogła sugerować sporej wielkości biała kula zwisająca z sufitu. Brak innej scenografii robił miejsce słowom, bo to właśnie w nich, a nie w postaciach czy scenografii, żyje i pulsuje tekst "Pawia królowej".

Dwie aktorki i dwóch aktorów ubranych w identyczne białe bluzki polo oraz białe krótkie spodenki i białe trampki dali prawdziwy pokaz, a właściwie wylali z gardeł gejzery nieskończenie złożonych zdań. Każdej wystrzeliwanej jak z armaty pojedynczej wypowiedzi aktora czy aktorki, odmiennej w stylu czy konwencji od kolejnej, towarzyszył swego rodzaju podkład muzyczny, wykonywany przez pozostałą trójkę acapella. Melodia odsyłała do łatwo wpadających w ucho, nadobecnych w radiu popowych kawałków, które sprawiały, że publiczność poruszała się w ich takt razem z wykonawcami.

Stworzyło to idealne tło dla lawiny słów ludzi, którym obiecano za wiele, którzy wylewają w fonosferę wiadra własnych frustracji; przede wszystkim jednak chcą zostać usłyszani i dostać swoje pięć minut. Błyskawiczne tempo wypowiadanych słów, nieczęsto spotykanych w swoim sąsiedztwie, nie pozostawiało zbyt wiele czasu na zastanowienie, wybuch śmiechu czy zaskoczenie nieoczywistością frazy. Słowa zostały nam niejako wlane do uszu, by móc w nas pracować w głównej mierze nieświadomie. Aktorzy bowiem wchodzili w jedną rolę, wychodzili z niej, dołączali do podkładu muzycznego, by potem znów zabrać głos, już jako zupełnie inna postać. Czasem trudno było za nimi nadążyć. Najczęściej nie mówili do siebie, tylko niejako wobec siebie, skierowani twarzą do publiczności, o której obecności ani na chwilę nie zapominali. Prezentowali wyżyny aktorskiego rzemiosła, którego domaga się tekst Masłowskiej.

Widz wychodzi ogłuszony. Jedyne, co zapamiętał, to informacja, że piosenka ta powstała za pieniądze z Unii Europejskiej. Reszta dotrze do niego w późniejszym czasie.

Magdalena Talar
Dziennik Teatralny Kraków
2 stycznia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia