Ach, Rozalindo...!

„Jak wam się podoba" - reż. Polly Findlay - National Theatre

Rozalinda jest duchową siostrą Katarzyny z „Poskromienia złośnicy" i Beatrycze z „Wiele hałasu o nic". Drzemie w niej nasionko Lady Makbet. Obca jest jej kruchość Ofelii, łagodność Julii i Desdemony, słodycz Violi, naiwność Mirandy. Rozalinda kaprysi, wodzi za nos, dokucza i psoci niczym Puk albo Ariel, a do tego nigdy nie przestaje mówić. Przebrana za chłopca tak długo zwodzi Orlanda, aż ten ulega jej urokowi i oddaje jej serce. Jest nieprzytomnie zakochana, a jednak nigdy nie traci głowy. Każda z nas marzy o tym, żeby być Rozalindą.

„Jak wam się podoba" to jedna z najlżejszych komedii Shakespeare'a. Nie ma w niej ani kropli tej goryczy, którą zaprawione są wszystkie sztuki Mistrza. Być może wskazówka do przyczyny takiego stanu rzeczy znajduje się w tytule: komedia ta zawiera wszystkie elementy, które podobają się publiczności. Jednocześnie nie jest to sztuka prosta, wręcz przeciwnie, jest bardzo wyrafinowana, mimo – a może właśnie dzięki – jej sielankowej konwencji.

Rozalinda, córka Księcia wygnanego przez brata i przebywającego na emigracji, wraz z kuzynką Celią, zostawiają swoje dotychczasowe życie i uciekają do Lasu Ardeńskiego. Tam, wolna od konwenansów i wymagań świata, Rozalinda doświadcza podniecającej transformacji: przebiera się za chłopca, zakosztowuje innego sposobu życia i spektakularnie się zakochuje.

Reżyserka Polly Findlay w taki sposób dokonała skrótów w tekście sztuki, że ze wszystkich miłosnych relacji, które się w niej pojawiają (romanse, miłość rodziców do dzieci i odwrotnie, miłość braterska i siostrzana), najważniejszą staje się miłość Celii i Rozalindy – silny, siostrzany afekt, uczucie dwóch kobiet, z których żadna nie chce przeżyć ani jednego dnia bez tej drugiej, a obie gotowe są do największych poświęceń dla siebie nawzajem. To nowe, na wskroś współczesne spojrzenie na Shakespeare'a. Oto kobieta nie potrzebuje już do szczęścia mężczyzny. Sama dla siebie potrafi być księciem na białym koniu, a uczucia i wsparcia szuka nie u mężczyzn, lecz u innej kobiety.

To nie jedyny współczesny wtręt w tej inscenizacji.

Pierwszy akt sztuki dzieje się w biurze korporacji, gdzie wszystko jest uporządkowane, każdy pracuje według linijki i je kanapki na dźwięk przerwy, niczym doskonale wytresowany pies Pawłowa. Natomiast przejście do drugiego aktu odbywa się dość dramatycznie: biurka i krzesła pękają i unoszą się do góry na ruchomej rampie. Przez chwilę panuje nieopisany chaos, z którego wyłania się przedziwna konstrukcja utkana z połączonych ze sobą w interesujący sposób mebli. Konstrukcja ta przypomina olbrzymie drzewo, a snop jasnego światła, puszczonego z góry i załamującego się na krzywiznach krzeseł i biurek, rozszczepia się na podłodze niczym słońce przeświecające przez liście w lesie. To tajemnicze drzewo nie jest puste: siedzą na nim aktorzy, którzy wydają dźwięki kojarzące się z lasem: nucenie, trele, gwizdy, westchnienia, pomruki, okrzyki, klaskanie, szepty. Owa muzyka – stworzona przez Orlanda Gougha – jest pełna melancholii, ale również niesie nadzieję. Jest to jeden z najlepszych sposobów wykorzystania dźwięku, z jakim spotkałam się w teatrze. I jedna z najbardziej zachwycających scenografii.

Spektakl jest zagrany bardzo dobrze. Znakomita jest Rosalie Craig w roli Rozalindy: energetyczna, pełna życia, emocjonalna, gorąca. Świetna jest również Patsy Ferran jako Celia. Ma w sobie słodycz i siłę lojalności. Warci wzmianki są także Joe Bannister jako Orlando i Mark Benton jako Touchstone, ale prawda jest taka, że cały zespół sprawił się świetnie. Nawet stado owiec – zagranych przez aktorów w wełnianych swetrach, łażących na czworaka po scenie, beczących z filozoficznym namysłem, trykających się i ocierających o siebie miłośnie – było doskonałe.

Zatem na pytanie Shakespeare'a zadane w tytule sztuki: jak ci się podoba?, odpowiadam z zachwytem: nieprawdopodobnie.

Maja Margasińska
Dziennik Teatralny Warszawa
15 marca 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia