Akcja: koniec rodziny

"Shitz" - reż: Artur Tyszkiewicz - Teatr Ateneum w Warszawie

Duszny dramat rodzinny. Rodzinna komedia dysfunkcyjna. Tragifarsa podstawowej komórki społecznej. Takimi hasłami można określić spektakl "Shitz" w reżyserii Artur Tyszkiewicza, który pokazany został na finał XXIII Gliwickich Spotkań Teatralnych.

„Shitz” to kolejna sztuka Hanocha Levina, izraelskiego dramaturga, pisarz, poety i reżysera teatralnego, który od kilku sezonów podbija polskie sceny. Kariera jego dramatów w Polsce rozpoczęła się od „Kruma”, którego zrealizował Krzysztof Warlikowski. Od tego czasu reżyserzy chętnie sięgają po twórczość „izraelskiego Becketta”, który na tapetę bierze skomplikowane relacje międzyludzkie, polewa je sosem wulgarności i podaje w niezwykle mrocznej i dusznej atmosferze. Tym razem przyglądamy się mieszczańskiej, żydowskiej rodzinie z bliska. Oto zmęczony życiem Pephes Shitz (zapadający w pamięć Wiktor Zborowski) i jego sfrustrowana żona Cesia (Marzena Trybała) całe dnie spędzają na kanapie przed telewizorem. Nie ma między nimi bliskości, czułości (wątpliwe czy kiedykolwiek w ogóle była). Siedzą tak koło siebie (bo muszą?) najeżeni agresją, pełni niespełnionych marzeń. Towarzyszy im niezbyt urodziwa córka (utalentowana Wiktoria Gorodeckaja), której obecność wbrew pozorom, tylko wzmaga poczucie pustki i zmarnowanego życia. Matka z wieczną pretensją w głosie dopytuje się „ukochanej” córy, kiedy wreszcie wyjdzie za mąż. A ta, nie pozostając jej dłużna, wykrzykuje „A kiedy ty wreszcie umrzesz”... 

Nadchodzi jednak upragniony dzień, kiedy zjawia się kandydat na narzeczonego (Wojciech Brzeziński). Gwoli wyjaśnienia, nie o miłość tu idzie, a o biznes teścia i pieniądze... Po długich negocjacjach kontrakt małżeński zostaje zawarty. Nie ma jednak happy endu – tylko początek kolejnej odsłony rodzinnego piekła. Teraz w rolę katów wcielają się młodzi, a ofiarami stają się zagubieni rodzice. Zaczyna się walka. By zadać jak najwięcej ciosów, byleby mocniej bolało... Nikt tu nikogo nie lubi, nie szanuje. Każdy z tej „patologicznej” (czy aby na pewno?) czwórki z odruchem wymiotnym patrzy na pozostałych. I tak oto tkwimy z bohaterami w kręgu (obrotowa scena) toksycznych oparów rodzinnych. Kloaczny język (nieprzypadkowo jednym z elementów scenografii jest muszla klozetowa), rzewne songi, obrazujące absurdalność rodzinnej rzeczywistości, co rusz wyśpiewywane przez aktorów wzmagają brzydotę dramatu. Nie ma tu ładnych ludzi, uładzonych dialogów, estetycznej scenografii. Jest brutalna opowieść o życiu, po której na życie nie ma się już tak entuzjastycznej ochoty.

Spektakl sprawnie prowadzony, dobrze zagrany ma szansę na sukces, tylko ten język i ta historia sprawiają, że chce się z teatru uciec, by zaczerpnąć powietrza i zobaczyć, że życie jednak nie jest takie złe...

Łukasz Karkoszka
Dziennik Teatralny Katowice
29 maja 2012

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia